Mecze, meczami, a wiadomością tygodnia i tak pozostaje decyzja o nie przedłużeniu kontraktu z Rakowem Marka Papszuna. Doprowadzi on jednak swój klub na krajowy szczyt przed odejściem. Ponadto roszada na podium i parę słów o wszystkich spotkaniach kolejki w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Comeback imienia Guala
Od razu na początek dostaliśmy ciekawy mecz z zaskakującym przebiegiem. Jagiellonia w ostatnim czasie odbiła się trochę z wynikami, nie przegrywała za często, ale głównie notowała remisy. Duża zasługa w tej kwestii również terminarza, który ustawił ich ze słabszymi przeciwnikami. Kolejnym takim meczem miało być spotkanie z Wisłą w Płocku. Ekipa Stano – pikująca w tabeli, coraz bardziej wplątująca się w walkę o utrzymanie, zdawała się być odpowiednim rywalem do pokonania. Nie minął jednak jeszcze kwadrans meczu, a tu już gospodarze prowadzili 2:0! Szybki nokaut przeciwnika? Nic bardziej mylnego! A to wszystko zasługa Marca Guala! Hiszpan, który od przyszłego sezonu przejdzie do Legii, zanotował występ idealny. Hat trick oraz asysta przy czwartej bramce, dopełniającej comeback z 0:2 na 4:2. Coś niesamowitego! Uśmiechać szeroko musieli się kibice w Warszawie patrząc na wyczyny swojego nowego piłkarza. Co prawda parę godzin później uśmiechy zapewne zniknęły, ale do tego dojdziemy… W Białymstoku obecnie gra dwóch najskuteczniejszych piłkarzy Ekstraklasy – Imaz i Gual mają po 13 trafień. Dawno nie było sytuacji w naszej lidze, aby dwóch najlepszych strzelców grało w jednym klubie. Tym dziwniej patrzy się na tabelę, gdzie Białostoczanie w każdej kolejce walczą o punkty niezbędne do utrzymania. Wisła z kolei po mocnym początku sezonu, ale również tego meczu, kończy z niczym, jest wyprzedzona przez piątkowego przeciwnika i tak naprawdę dzięki totalnej nieudolności drużyn z samego dołu ligowego ma jakiś margines błędu.
Patrzyli na Guala, zapomnieli o sobie
Nowi koledzy Hiszpana, który już niedługo ubierze koszulkę z eLką chyba za bardzo zapatrzyli się na jego występ indywidualny w Płocku, zamiast skupić się na sobie i realizacji założeń w meczu wyjazdowym z Wartą. Nie było wielką tajemnicą, że sprawy mistrzowskiego tytułu oddalały się regularnie i proporcjonalnie ze straconymi punktami najpierw z Miedzią, potem z Lechem, ale porażka z Wartą to już chyba ostateczne wywieszenie białej flagi, akceptacja wicemistrzostwa oraz podejście na zasadzie „wszystkie nogi na pokład o nazwie Puchar Polski”. Poznaniacy po raz kolejny pokazali charakter i wolę walki, pokonując 1:0 klub ze stolicy. Trener Szulczek mówił coś o pokazaniu innej Warty, gdy już utrzymanie będzie pewne. Teraz tak się stało, więc czyżbyśmy mogli spodziewać się jakichś bardziej ofensywnych zapędów taktycznych z jego strony pod koniec sezonu? Ciekaw jestem, jakby w takiej odsłonie zaprezentowali się Warciarze. Obym mógł to zobaczyć, bo wierzę w młodego trenera i jestem spokojny, że wymyśli coś ekstra na kolejne mecze. Sama postawa drużyny wskazuje na to, że prawdopodonie musimy przyzwyczaić się do ich obecności w Ekstraklasie, bo kolejny raz wskazywani przez wielu na spadek, sami bronią się na boisku i to jest imponujące.
Otchłań coraz bliżej
Masz 5 punktów straty do bezpiecznego miejsca, przyjeżdża do Ciebie Cracovia w wakacyjnych nastrojach, znajdująca się w klarownej sytuacji dwóch Ani – ani nie dostaną się do pucharów, ani nie spadną. Liczysz na fajerwerki, 3 punkty i pogoń za utrzymaniem. Zamiast tego kolejny raz dostajesz w papę, dodatkowo jeszcze dublet ustrzela na Tobie Kallmann, który no strzelcem wyborowym nie jest, to naprawdę zlecisz z tej ligi. Dodając do tego cały ten chaos organizacyjny panujący w klubie, rozpoczynające się odsunięcia od składów (czy to powody dyscyplinarne, czy próba rozwiązania kontraktów na korzystniejszych warunkach, nie wiadomo), czy choćby terminarz, to naprawdę ciężko będzie pożegnać się z Lechią. Głównie jednak mam na myśli stadion, moim skromnym zdaniem najładniejszy w Polsce, bo z samą drużyną, czy piłkarzami ciężko się utożsamiać. Oczywiście, część z nich na pewno znajdzie się w innych klubach Ekstraklasy po sezonie. Może wtedy pokażą lepsze umiejętności? Pasy dały trochę radości swoim kibicom, a mogą jeszcze więcej w przyszłej kolejce, gdy do Krakowa przyjedzie Miedź. Myśląc jednak, co potrafili wyczyniać z czerwonymi latarniami ligi w ostatnich latach, to niekoniecznie musi to być spokojne zwycięstwo.
Wygrana Medalików z sensacyjną konferencją w tle
Zanim Legniczanie wybiorą się do Krakowa, to przyjęli u siebie na stadionie Raków, który chciał zdobyć kolejny komplet punktów i powiększyć przewagę w tabeli. Dzięki zwycięstwu podopieczni (jeszcze) Papszuna co prawda nie zapewnili sobie końcowego triumfu, ale szanse na to, znany z liczenia prawdopodobieństwa różnych zdarzeń w polskich ligach, Paweł Mogielnicki z 90minut.pl ocenia na 99,995%. Całkiem wysoko, prawda? Nie to w minionym tygodniu było najważniejsze w Częstochowie. Zwołana została konferencja prasowa w środku tygodnia, na której duża część osób spodziewała się informacji o przedłużeniu wygasającego z końcem sezonu kontraktu trenera Papszuna. Prawdą jest, że owo spotkanie faktycznie dotyczyło osoby szkoleniowca, ale w zgoła odmiennym sensie. Ogłoszono, że nie przedłuży on kontraktu, czyli po sezonie odchodzi z klubu. Trochę szkoda, bo chciałbym zobaczyć, jak radziłby sobie z łączeniem ligi i fazy grupowej europejskich pucharów, oczywiście zakładając, żeby się tam dostał. Bardzo ważne jest teraz, kto go zastąpi i czy jako klub będzie kontynuowana polityka ciągłego rozwoju. Papszun praktycznie zbudował tę drużynę od zera do mistrzowskiego tytułu. Jego następca stanie przed trudnym zadaniem. Czy utrzyma Raków w ścisłym topie polskim? Wprowadzi na europejskie salony? Czy zaprzepaści cały wysiłek Papszuna? Zbyt wiele pytań na tę chwilę, musimy wpierw poczekać na ogłoszenie nazwiska, kto tym trenerem zostanie.
Powtórka z jesieni
Ach, co to był za ligowy dwumecz! Pogoń ze Stalą stworzyły 2 super widowiska w tym sezonie. Najpierw w Mielcu Stal wygrała 4:2, a teraz tym samym wynikiem Portowcy wzięli rewanż i udanie świętowali z kibicami na stadionie 75-lecie swojego klubu. U gospodarzy ponownie błyszczał Grosicki, który strzelił bramkę oraz zaliczył kapitalną asystę. Ponownie nieśmiało pojawia się dyskusja o jego ewentualnej przydatności w kadrze. Z jednej strony trzeba ją odmładzać, a nie odgrzewać kotlety. Trzeba jednak też brać chociaż pod uwagę piłkarzy doświadczonych, w formie, którzy mogą pomóc drużynie narodowej na krótszą metę. Może takim piłkarzem jest właśnie Turbo Grosik? Zobaczymy, jak zapatrywać się będzie na to nasz selekcjoner. Pogoń mogła wygrać mecz z większym spokojem, ale mając wynik 3:0 sami zafundowali sobie emocje. Dopuścili Stal do meczu, pozwalając im strzelić dwie bramki, dzięki którym złapali kontakt. Gdyby nie wygrali tego meczu, to świętowanie jubileuszu miałoby naprawdę gorzki smak. Na całe szczęście szybko odpowiedzieli czwartą bramką i zamknęli spotkanie, wyprzedzając Lecha w tabeli i teraz w swoich rękach mają ligowe podium. Sprawa jest prosta – wygrywają wszystko i nikt im trzeciego miejsca nie zabierze.
Zagłębie kończy serię Korony
Kielczanie w ostatnim czasie na swoim stadionie zbudowali prawdziwą twierdzę. Zakończenie tej serii 6 wygranych przez Zagłębie powinno być świetną wiadomością dla Fornalika, jednak tak naprawdę sam remis niewiele im w tabeli daje. Ciągle przewaga nad strefą spadkową to zaledwie punkt, a do Korony utrzymuje się dystans 3-punktowy. Szalona była pierwsza połowa tego meczu, bo strzelanie rozpoczęli goście, a na to dwukrotnie odpowiedział Shikavka i nagle Korona objęła prowadzenie, ale Kurminowski odpowiedział golem do szatni i było 2:2, którym to też wynikiem zakończył się mecz. Statystyki pokazują jasno, że był to wyrównany mecz, więc remis wydaje się sprawiedliwym wynikiem. Coraz więcej wskazuje, że w przyszłym sezonie w szeregach Ekstraklasy pozostanie tylko jedna drużyna z Dolnego Śląska i do spadającej Miedzi dołączy Śląsk albo właśnie Zagłębie. Może to być emocjonująca walka do końca, mająca dodatkowy smaczek w postaci derbowej rywalizacji o prym w regionie i bycie jedynym przedstawicielem najwyższej klasy rozgrywkowej. Dla Fornalika sytuacja jest podobna, jak miał parę lat temu w Gliwicach. Tam ligę udało się ostatecznie utrzymać, aby w kolejnym sezonie wystrzelić i zgarnąć historyczne Mistrzostwo. Jeśli udałoby się podobnie teraz z Zagłębiem, pewnie historia z Gliwic będzie przypominana w zapowiedziach przyszłego sezonu…
Kolejne 1:0? Nie tym razem!
Piast przyzwyczaił nas do swoich meczów, gdzie twarda obrona nie dopuszczała przeciwnika do strzelenia bramki, a z przodu padała jedna, decydująca o wyniku bramka. W Łodzi postanowili jednak coś zmienić i wydawało się, że zmienili tylko na plus, bo strzelali bramkę za bramką, ale przy wyniku 3:0 dali sobie strzelić 2 i doprowadzić do nerwowej końcówki. Widzew nie zdołał jednak dopełnić powrotu i przegrał kolejny mecz, stając się najgorszą drużyną w lidze za ostatnie 5 spotkań. Forma zdecydowanie spadła i będzie to rzutować na ogólnej ocenie sezonu, który przecież dla beniaminka tak cudownie wyglądał w rundzie jesiennej. Piast za Vukovicia przeżywa prawdziwe catharsis, kolejne zwycięstwo i tak naprawdę nie ma innego klubu, który wygrał tyle meczów z rzędu. Naprawdę szacunek, bo podjął się misji ratunkowej, a zrealizował ją z zapasem kilku kolejek. Kolejna kolejka i mecz Piast – Pogoń to może być prawdziwy hit, jeśli obie drużyny utrzymają formę.
Mecz o utrzymanie? Po Śląsku nie było widać!
Do Zabrza przyjechał Śląsk, który zastosował podobny myk, jak zrobił Górnik. Po zwolnieniu trenera stwierdzili, że po co mają przepłacać i kontraktować nowego, skoro mogą przywrócić już wcześniej zwolnionego, którego ciągle płacą? Tak w Górniku znalazł się Urban, a we Wrocławiu wrócił Magiera. I to na 50h przed tak ważnym meczem. Nic odkrywczego, że cudów nie zdziałał, drużyny nie wskrzesił, a cały Śląsk wyglądał fatalnie i przecież teoretycznie równy rywal, bo bezpośrednio zamieszany w walkę o utrzymanie, pokazał się znacznie korzystniej. Górnicy już w pierwszej połowie uzyskali dwubramkowe prowadzenie i dowieźli je do końca, a mieli też mnóstwo szans na podwyższenie wyniku, jak choćby zmarnowana sytuacja sam na sam Podolskiego. Żałować mogą tym bardziej, że we Wrocławiu przegrali na jesieni 1:4. Teraz wygrywając np. 3:0 mieliby lepszy bilans dwumeczu i dawałoby to dodatkowy punkt przewagi w tabeli. We Wrocławiu obecnie panuje chaos, a trener Magiera nie gryzie się w język w wielu sprawach. W zasadzie to czemu niby miałby się gryźć? Najpierw go wyrzucono, teraz nagle przywrócono,bo stwierdzono po Djurdjeviciu, że taki zły wcale nie był, ma ratować klub, a i tak wygasającego kontraktu nie przedłuży. Dlatego trochę mniej szokują słowa prawdy o Eriku Exposito, który się zapuścił i którego Magiera nie chce widzieć w takim stanie w klubie. Pal licho, gdyby miał podobnej klasy zmiennika, ale takiego próźno w szatni szukać. Z drugiej strony przynajmniej wychodzi, kto jest leniem, a komu zależy w jakimkolwiek stopniu na utrzymaniu klubu w Ekstraklasie. Zapowiada się bardzo ciężki finisz rozgrywek we Wrocławiu, a happy end wcale nie jest wielce prawdopodobny, aczkolwiek ciągle możliwy.
Remis, czyli strata dwóch punktów dla wszystkich
Spotkanie Radomiaka z Lechem, które kończyło 29. kolejkę było typowym meczem, gdzie podział punktów nikogo nie zadowalał. Radomiak chciał wygrać, aby odskoczyć w tabeli i zapewnić sobie spokojną końcówkę sezonu. Lech po wygranej Pogoni stracił miejsce na podium i jedynie zwycięstwo przywracało go na trzecie miejsce. W Radomiu debiutował nowy trener z Rumunii. Debiut niby ciężki, bo mistrz Polski, ale tenże mistrz świeżo po rewanżowym meczu ćwierćfinału Ligi Konferencji, więc jakby poziom trudności nieznacznie spadał. Widać, że podeszli w Radomiu do tego meczu bez kompleksów, a Rocha kolejny raz udowodnił, strzelając bramkę, że był dobrym transferem klubu. Przez zdecydowaną większość meczu utrzymywali jednobramkowe prowadzenie, niewiele wskazywało, żeby Kolejorz miał coś zdziałać w tym spotkaniu, jednak Sobiech pod koniec wykorzystał niefrasobliwość w obronie i doprowadził do wyrównania. Końcówka przez to nabrała kolorów, bo Lech cisnął, kwestią czasu była druga bramka, a jednak kontry w doliczonym czasie mogły podpiecznych van den Broma pogrążyć, bo i gospodarze byli bardzo blisko drugiego trafienia. Ostatecznie obie drużyny zgarnęły punkt, z którego żadna nie czuje się usatysfakcjonowana.