Przed rozpoczęciem sezonu można było podejrzewać, że pucharowicze zaliczą jakieś wpadki ligowe, bo zdarza się to co roku. Nikt jednak nie podejrzewał raczej, że pierwsze dwa miejsca okupować będą Wisła Płock i Cracovia. Rozwiązanie nieoczywiste, ale w sumie to w naszej lidze uwielbiamy – nieprzewidywalność! Zapraszam na podsumowanie trzeciej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Piaście – czekamy choć na bramkę!
Różne początki sezonów miewał Piast w ostatnich latach, często zdarzał im się falstart i gonitwa góry tabeli na wiosnę. Mimo to zawsze wymieniało się ich jako kandydatów do walki o TOP 4. W końcu Waldek King to pewna marka, poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Teraz jednak – uprzedzając fakty – jako jedyny klub nie strzelił jeszcze bramki w tym sezonie. Oczywiście, że zagrał mecz mniej (przełożone spotkanie z Rakowem), ale jednak mając taką kadrę, Wilczka w napadzie, należy oczekiwać więcej. Mecz inaugurujący kolejkę z Zagłębiem nie był porywającym widowiskiem. Goście postanowili zawalczyć o pierwsze zwycięstwo poprzez uszczelnienie obrony, co im w sumie dobrze wychodziło. Pierwsza połowa jednak bez szału. W drugiej działo się więcej, przede wszystkim padła rozstrzygająca bramka. Strzelił ją po stałym fragmencie Gruzin Tornike Gaprindashvili. Wykorzystał zamieszanie w polu karnym i błąd obrony Gliwiczan. Bramkę musiał potwierdzić VAR, bo sędzia zamotał się i odgwizdał początkowo spalonego. Te parę chwil nie uspokoiło jednak zawodnika Zagłębia i ten kilka sekund po wznowieniu gry na fantazji – choć bez pomyślunku – tak skosił Reinera, że zakończył tym przedwcześnie mecz, a Lubinianie musieli pół godziny bronić korzystnego rezultatu. Sztuka im się udała, swoje też dołożyli gospodarze przez nieskuteczność. Kacper Bieszczad zachował drugi raz czyste konto i wpłaci kolejny 1000zł na cele charytatywne w ramach swojej akcji #MurowanePomaganie.
Oby bez powtórki z historii po 3 wygranych Pasów
Gdy ostatni raz Cracovia zainaugurowała sezon w Ekstraklasie trzema zwycięstwami, wybuchała II Wojna Światowa, a rozgrywki zostały przerwane i wznowione dopiero w 1946r. To pokazuje, jaki kawał czasu minął i jaki sukces odnosi Jacek Zieliński ze swoją drużyną. Mecz z Legią był rozgrywany na wysokiej intensywności, dobrze się to oglądało. Głównie jednak za sprawą gospodarzy. Wydają się świetnie przygotowani do sezonu, a trener znalazł chyba balans w drużynie. Jest solidna defensywa – jedyna niepokonana dotąd. Środek pola dobrze funkcjonuje, a z przodu szaleją młodzi Rakoczy i Myszor. To właśnie ich akcja otworzyła wynik tego meczu. Goście zagrozili jedynie pod koniec pierwszej połowy, ale Jędrzejczyk trafił w słupek, a dobijający Kapustka nie potrafił trafić w bramkę. Druga połowa zaczęła się od prawdziwego trzęsienia – ręka Wszołka w polu karnym i debiutanckie trafienie zaliczył Makuch. Generalnie wydaje się on pasować do Cracovii i jej systemu gry. Oczywiście oceni go na dłuższej próbie czas, ale wygląda obiecująco. W doliczonym czasie trzecią bramkę dorzucił jeszcze rezerwowy Kallman. Na ławkę Pasów warto zwrócić jeszcze uwagę pod względem innego piłkarza – Japończyka Takuto Oshimy. Gdy wszedł na boisko, pokazał swoją technikę użytkową, ogrywając na boku boiska Legionistów przez zagranie krzyżakiem w pole karne, czym stworzył kolegom sytuację bramkową. Ogólnie wydaje mi się, że Japończycy nie zawodzą w Ekstraklasie. Nie przychodzi mi do głowy jakiś niewypał transferowy z tamtych stron świata. A co można powiedzieć odnośnie Legii? Pomogła wydatnie Niemczyckiemu w zachowaniu czystego konta, bo pierwszy (i jedyny!) celny strzał oddała w 69. minucie meczu. Ma więc nad czym Runjaić pracować. Jego budowa drużyny przebiega wolno, ale tym już zasłynął w Szczecinie. W stolicy liczyć mogą na podobny happy end i wyprowadzenie na prostą. Tylko czy to ma prawo się udać? Kadra Legii jest jaka jest, są w niej luki, a Niemiec próbuje grać taktycznie podobnie, jak z Pogonią. Granie na skrzydła jednak nie musi być w obecnym formacie najlepszym wyjściem, bo brak tam graczy pokroju Grosickiego, który włączy swoje turbo i ucieknie, przedrybluje, dośrodkuje. Wśród napastników też posucha, a klub puścił bez żalu Szymona Włodarczyka, który zaczął sezon imponująco…
Mógł uczyć się od Josue, ale wybrał Podolskiego
…I został bohaterem meczu Radomiak – Górnik. Najpierw nie przedłużył kontraktu w Warszawie, a jak sam przyznał, przyjście do Zabrza związane było z chęcią nauki od Podolskiego. Na razie współpraca tej dwójki układa się należycie – w Radomiu Poldi dwa razy dogrywał, a Włodarczyk zamienił je na dublet. Trzecią bramkę dorzucił Nowak, o którego walczą inne kluby ekstraklasowe – słyszy się o Rakowie, choć podobno w Krakowie też myślą o jego sprowadzeniu. Czy więc był to jeden z ostatnich meczów w koszulce Górnika? Niewykluczone, a gdyby tak się stało, to byłby to chyba najciekawszy transfer wewnątrzekstraklasowy tego okienka. Radomiak z kolei obiera kierunek spadkowy. Po 3 kolejkach odważna teza, ale już w poprzednim sezonie mówiło się, że zwolnienie trenera Banasika i zatrudnienie Lewandowskiego to – delikatnie ujmując – nie był strzał w dziesiątkę, a prędzej w kolano. Odnośnie tego – w meczu debiutował dzisiejszy solenizant Krzysztof Kolanko. Świętuje 16. urodziny, więc zdążył w weekend dołączyć do grona 15-letnich debiutantów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Wracając jednak na chwilę do Radomiaka – 2 punkty w trzech meczach, a na rozkładzie Miedź, Stal, Górnik. Mało okazała paczka, więc poziom trudności tylko wzrośnie. Na teraz broni się tam głównie Dawid Abramowicz. Lewy obrońca jest jedynym strzelcem drużyny, ratując remisy w dwóch pierwszych meczach.
Warta otwiera worek punktowy drużyn z Poznania
Ilu by pomyślało, że potrzebne drużynom z Poznania będzie pięć meczów, aby któraś z nich wygrała mecz? Pewnie niewielu. A gdy do tego dołączymy, że drużyną, która się przełamie będzie Warta, to liczba osób w to wierzących spada do błędu statystycznego. Takie są jednak fakty, a w weekend pierwszy triumf odniósł Dawid Szulczek. Młody trener ma identyczne zadanie, jak przed rokiem – utrzymać Wartę. Ponownie jest to piekielnie trudna misja. Mecz z Miedzią pokazał za to, że gdy do dyspozycji był Żurawski w środku pola, a z przodu Zrelak, to Warta wygląda lepiej. Zadanie ułatwił jednak beniaminek z Legnicy. Tiki taka w Ekstraklasie? Wielu próbowało, jednak na dłuższą metę nie ma prawa się to sprawdzić. Rzadko kończyło się to dobrze. Krakowską piłkę wprowadzał do Wisły Kazimierz Moskal, fajne dla oka klepanie było potem rozpracowane i wysokie posiadanie piłki wynikało z podań pomiędzy obrońcami, a nie efektownego rozgrywania piłki między formacjami. Podobnie Cracovia Stawowego. Obu tych Panów łączy jeszcze ŁKS. Moskal spadł z nim z Ekstraklasy, a zastąpiony Stawowym też z początku wysoko wygrywał w I lidze, jednak ponownie kluby nauczyły się tej gry i po prostu skutecznie ją niwelowały. Teraz podobny problem może miedź Wojciech Łobodziński. Z Miedzią w imponującym stylu wygrał rozgrywki na zapleczu, ale w Ekstraklasie już nie radzi sobie tak dobrze. Duże posiadanie piłki, pozorne tłamszenie rywala nie zdziwiło Warty, która w tym meczu mogła grać swoje, czyli solidną defensywę i próbować ukąsić z kontr. Dwukrotnie sztuka im się udała, a mogło skończyć się wyżej, gdyż należał im się rzut karny. Miedź zdołała strzelić tylko jedną bramkę i mecz przegrała. Przed sezonem wydawali się murowanym kandydatem do mocnego zaznaczenia swej obecności w Ekstraklasie, solidne transfery. To wszystko jednak jest obecnie w trakcie weryfikacji. Prawdopodobnie utrzymanie będzie szczytem tej drużyny. Widoczny brak doświadczenia może im płatać figle. Oby jednak nie skończyło się jak przed trzema laty, gdy historycznie awansowali do Ekstraklasy, żeby się z nią od razu pożegnać i spaść do I ligi.
Jaga – styl 10/10, punkty 0/3
Ileż znaczy dobry styl, mnóstwo stwarzanych sytuacji, gdy żadnej nie potrafi się wykorzystać? Na prelekcje w tym temacie zaprosiła do Szczecina w niedzielę Jagiellonia. Mecz zaczął się dobrze dla Pogoni, bo premierową bramkę po składnej akcji i rajdzie Grosickiego na skrzydle strzeli Almqvist. Poza tym jednak na boisku o efekty wizualne dbała już tylko Jagiellonia. Podopieczni Macieja Stolarczyka stworzyli naprawdę multum sytuacji, ale albo piłka kończyła na słupku albo na nogach interweniujących z poświęceniem obrońców, czy Stipicy. Gdy już sprytnym lobem Imaz pokonał bramkarza, to okazało się, że do piłki startował z pozycji spalonej i o uznaniu gola mowy nie było. Pogoń zdobyła w tym meczu ważne 3 punkty, które może pozwolą uwierzyć w siebie, bo z tyłu głowy mają chyba jeszcze duński blamaż na własne życzenie. Jagiellonia z kolei obrała dobry kierunek, wyglądają korzystnie, ale muszą za tym iść wyniki, bo to zadra na ocenie drużyny. W najbliższej kolejce ugoszczą Radomiak – wydaje się idealny kandydat na przełamanie po dwóch porażkach.
Raków rotuje, ale triumfuje
Wiadomo nie od dziś, że do skutecznej walki o awans do grupy europejskich pucharów, a następnie skuteczna rywalizacja na dwóch frontach, wymaga szerokiej kadry. Raków wydaje się idzie w dobrą stronę, a trener Papszun uczy na błędach. Przed rokiem też bawił się w rotację składu przed dwumeczem z Rubinem. Tylko wówczas przesadził, zaburzył równowagę drużyny wystawiając z przodu trzech napastników, przez co można powiedzieć oddał walkowerem mecz w Białymstoku, który notabene skończył się wynikiem walkowerowym 0:3. Teraz zmiany w składzie były, jednak takie, aby dać sobie szansę na zwycięstwo. W końcu takie pojedyncze mecze mogą być decydujące w ostatecznym rozrachunku, a chyba już nie ma co się oszukiwać – Raków mierzy w mistrzostwo. Stal postawiła trudne warunki w Częstochowie. Spotkanie rozpoczęło się od szybkiej bramki Sorescu, ale to chyba aż nadto uspokoiło gospodarzy. Podobnie, jak bramka na 3:1 i wyjście na dwubramkowe prowadzenie. Najpierw w ostatnim kwadransie nieoczekiwanie do tlenu podłączył Stal Kasperkiewicz, a w samej końcówce meczu na pustą w zasadzie bramkę strzelał Matras, ale ofiarną interwencją główką 3 punkty uratował Arsenić. Raków więc triumfuje i może przygotowywać się do dwumeczu ze Spartakiem Trnava.
Twierdza Poznań? Nie w tym sezonie!
Zeszły sezon i wyprawa na stadion Lecha to dla zdecydowanej większości Mission: Impossible. Kolejorz szybko dokonywał egzekucji i z kwitkiem odprawiał kolejnych rywali. Teraz już jako Mistrz Polski są wyjątkowo gościnni – najpierw miło przywitali Stal, pozwalając im wygrać mecz, a w ostatni weekend podobnie zrobili z Wisłą. O ile pierwszy mecz to kompromitacja, tak tu ciężko mówić, czy to podobny kaliber, czy „tylko” niespodzianka. Okaże się to bowiem w dalszej części sezonu, gdy dowiemy się, czy ta Wisła utrzymywać się będzie w czubie, czy popadnie w przeciętność i spadnie do środka stawki. Nie jest to dobry czas Lecha. Uratować mogą się jeszcze w Lidze Konferencji, gdzie w ścieżce mistrzowskiej grają z mistrzem Islandii, a w razie wygranej prawdopodobnie z mistrzem Luksemburga, znanym polskim kibicom Dudelange. Tylko czy w obecnej formie awans jest możliwy? I czy nie zaszkodziłby Kolejorzowi? W lidze zaczęli fatalnie, obrali drogę Legii i nie wiadomo, jak szybko (i czy w ogóle) wygrzebią się z dołu tabeli. Wisła z kolei rozegrała kolejny dobry mecz, może się podobać gra drużyny Pavola Stano. Stosunek bramek 10:1? Wymarzony! Do tego komplet punktów.
Godny mecz na powrót Ekstraklasy przy Piłsudskiego
Nie ma nic lepszego, niż oglądanie dobrego jakościowo meczu przy pełnych, żywiołowych trybunach. Takie szczęście mieliśmy w Łodzi na zakończenie niedzieli, gdzie po odpadnięciu z Rapidem w eliminacjach Ligi Konferencji przyjechała Lechia. 5 bramek i to nie byle jakiej urody, mnóstwo emocji, historyczny wyczyn Bartłomieja Pawłowskiego, który jako pierwszy zawodnik Widzewa strzelił bramki w każdym z trzech pierwszych meczów. Gospodarze udowodnili, że są w stanie sporo zaoferować Ekstraklasie, choć błędy w defensywie i ustawieniu przypłacili porażką. Ale jak to w przypadku beniaminków się mówi – frycowe i te sprawy. Dla Lechii ważne zwycięstwo, bo rewanż z Rapidem kosztował ich trochę sił i też zwycięstwo z Widzewem pozwoli im podnieść się mentalnie.
Przebudzenie Śpiączki
Na zakończenie trzeciej kolejki grała Korona ze Śląskiem. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego najpierw zremisowali, potem przegrali. Teraz przyszła kolej na zwycięstwo i piłkarze sprostali zadaniu. Główna w tym zasługa Śpiączki, który wyszedł w podstawowym składzie i otworzył swoje konto bramkowe w tym sezonie. Ustrzelił dublet w sposób znany z popisów zeszłosezonowym w Łęcznej – dośrodkowanie na głowę, a on już wie, jak wyskoczyć i uderzyć skutecznie. Samo spotkanie to – można pojechać klasykiem – „mecz walki”. Nie ma co ukrywać, w tej z pewnością lepiej czują się Koroniarze i to oni panowali nad przebiegiem meczu. Co prawda oddali inicjatywę na początku drugiej połowy, przez co dopuścili Śląsk do strzelenia gola kontaktowego, ale na tym dorobek bramkowy Wrocławian się zatrzymał i musieli uznać wyższość rywala. Korona tym samym jest obecnie najwyżej w tabeli spośród wszystkich beniaminków. Wpływ na to ma z pewnością terminarz i sytuacja będzie się z biegiem sezonu zmieniać. Mimo to należy przyznać Ojrzyńskiemu, że potrafi ustawić drużynę i zrobić bandę walczaków, którzy będą groźni, szczególnie u siebie.