Ekstraklasa wróciła na polskie boiska i można stwierdzić, że uczyniła to w wielkim stylu! Ogrom emocji, pięknych akcji, czy bramek. Optymista powie „chwilo trwaj!”, pesymista „jedna jaskółka wiosny nie czyni”. Z kolei ja na to wszystko rzeknę tylko, że zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków po zakończeniu 1. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Czterech pucharowiczów = komplet zwycięstw!
Za każdym razem mówi się o problemach z łączeniem ligi z europejskimi pucharami w wykonaniu naszych drużyn. W tym sezonie na początku wszystkie znalazły na to lekarstwo – punktować za 3 póki jeszcze na dobre nie ruszyły kwalifikacje, w ten sposób unikając strat już na starcie sezonu. Ciężko też jednoznacznie stopniować występy w celu oceny tych najlepszych. Legia i Raków zdecydowanie pokonały odpowiednio ŁKS i Jagiellonię, ale przeciwnicy nie byli z najwyższej półki, a gra toczyła się na swoim boisku. Wyjazdowe zwycięstwa Pogoni i Lecha mniej okazałe, Kolejorz dodatkowo musiał wynik gonić. Mecze jednak były z solidną Wartą oraz jeszcze solidniejszym Piastem. Teraz czekają ich wyzwania europejskie, a Raków i Legia zdecydowały się przełożyć swoje mecze w najbliższej kolejce z powodu właśnie spotkań eliminacyjnych do Ligi Mistrzów i Ligi Konferencji. Jak co roku odgrzewana jest dyskusja, dotycząca przekładania Ekstraklasy i czy to dobre, niedobre albo przede wszystkim fair wobec innych drużyn? Z perspektywy Cracovii i Korony, które w najbliższy weekend nie zagrają meczów wydaje się rozwiązanie co najmniej niezłe. Może na pierwszy rzut oka tak nie jest, ale jeśli Raków, czy Legia dostaliby się do fazy grupowej, to zaległy mecz rozgrywany zapewne pod koniec grudnia byłby dla nich trudny, a zmęczenie rundą dawałoby się we znaki. Nic, tylko wykorzystać taką okazję! Moim zdaniem sam fakt przekładania meczów od początku rozbijał się o to, że nie było to w żaden sposób usankcjonowane. Teraz, gdy wszystkie drużyny wiedzą, że pucharowicze mogą przełożyć 2 mecze – jeden w czasie rund I-III oraz kolejny w ostatniej fazie kwalifikacyjnej przed fazą grupową – sytuacja jest klarowna i nie mam nic przeciwko. Tym bardziej, że Raków i Legia zrobiły to bardzo sensownie – Mistrzowie przed kluczowym dwumeczem z Karabachem, który może zapewnić im jesienne grane w Europie, a wicemistrzowie mogą mieć problemy ze sprawnym powrotem z dalekiego Kazachstanu.
Trzech beniaminków = komplet porażek!
Beniaminkowie również rozegrali swoje premierowe mecze sezonu 2023/24. Zakończyły się one zgoła innymi wynikami, niż spotkania TOP 4 poprzedniego sezonu. Wszyscy zgodnie przegrali, ale każdy mecz miał osobną historię i porażki były poniesione w innym stylu. Zaczynając od ŁKSu, wyjazd do Warszawy na wypełniony do pełna stadion Legii nie był wymarzonym terminarzem, bo od razu rzucał na głęboką wodę. Piłkarze Moskala pokazali, że jeszcze nie do końca potrafią w tych głębinach się odnaleźć. Przeskok między ligami jest znaczący, a Legioniści nie zostawili złudzeń i pewnie zwyciężyli. Małą satysfakcję może czuć młody bramkarz Łodzian, Bobek, który obronił rzut karny wykonywany przez Josue. Większą za to Pekhart, który rozpoczął sezon od hattricka. W poprzednim sezonie pisałem, że Kazimierz Moskal nauczył się również odpuszczać swą ofensywną filozofię na potrzeby meczu i grać bardziej pragmatycznie, co pokazał choćby w meczu z Wisłą Kraków. Takie coś byłoby wskazane w wielu meczach Ekstraklasy, ale obawiam się, że na dłuższą metę trener ŁKSu nie będzie chciał tego robić i ponownie może to doprowadzić do sytuacji, gdzie ciężko będzie wywalczyć utrzymanie. Ruch Chorzów rozpoczął swoją kampanię w Lubinie, gdzie trudne warunki postawili Miedziowi. Chociaż udało się beniaminkowi wyjść na prowadzenie, to jednak cały mecz rozgrywany pod dyktando Zagłębia musiał zakończyć się ich zwycięstwem, nawet jeśli kolejne trafienia były cofane przez VAR. Absolutnym debiutantem na najwyższym poziomie rozgrywkowym jest Puszcza Niepołomice, która też zdaje się pokazała najlepsze oblicze i stworzyła kapitalne widowisko na stadionie Widzewa. Ostatecznie również uznała wyższość rywali, ale pozostawione dobre wrażenie na pewno pokazało reszcie stawki, że nie można ich lekceważyć i nie będą jedynie dostarczycielami punktów.
Kolejka w liczbach
Powrót po przerwie międzysezonowej to były zazwyczaj mecze pragmatyczne, ślamazarne, pozbawione większych emocji, bo nogi jeszcze ciężkie i nie niosą, czy brakuje ogrania. Tym razem wszystko zagrało perfekcyjnie. Liczba 26 bramek w 9 meczach to całkiem przyzwoity wynik. Jeszcze bardziej zwraca uwagę fakt, że aż 14 drużyn choć raz pokonało bramkarza rywali. W ostatnich latach do takiej średniej bramkowej nie zbliżyła się żadna premierowa kolejka, a 14 drużyn zdobyło bramkę tylko raz – w sezonie przejściowym, gdzie spadała jedna drużyna. Z ciekawostek statystycznych uwagę przykuwa fakt, że Ruch – mimo porażki 1:2 – nie oddał ani jednego celnego strzału. Gdyby więc nie samobójcze trafienie, o bramce ze strony Chorzowian nie mogło być mowy. Ponadto ciekawa jest też statystyka fauli w meczu Widzew – Puszcza. Gospodarze zaliczyli ich 17, przy jedynie 10 ze strony beniaminka, który to miał wykazywać się częstymi faulami i przeszkadzaniem w grze. Będę z ciekawością przyglądał się temu w dalszej części sezonu, czy to pierwsze koty za płoty, czy może po prostu wcale nie będą piłkarze Tułacza często uciekać się do nieczystych zagrań. Kwestia młodzieżowca pozostała niezmieniona – muszą oni rozegrać 3000 minut w sezonie, przy czym maksymalnie za spotkanie można dodać sobie 270 minut. Od początku tendencja została utrzymana – najwięcej minut zgarnęli młodzi w Zagłębiu (225’). Raków z kolei ponownie zdaje się nie poważać obowiązkiem gry młodego piłkarza i trener Szwarga nie wystawił żadnego, choćby na minutę.
Piękne bramki oznaką ligi?
Często hasła, mówiące o nagrodach całorocznych już w pierwszych kolejkach, są na wyrost, ale naprawdę bramka Kłudki do absolutny mocny kandydat do trafienia sezonu, ale takich w tej kolejce było więcej, żeby choćby wspomnieć dwie pierwsze bramki z Łodzi. Najpierw kapitalnym, mierzonym strzałem popisał się Siemaszko, wpisując się na stałe do annałów niepołomickich jako zdobywca pierwszego skalpu dla Puszczy w ekstraklasie. Widzew odpowiedział szybko i równie pięknie, ale tu już poza trafieniem docenić należy całą akcję i serię podań z pierwszej piłki. Gdy ogląda się to trafienie, można pomyśleć, czy to polska liga, czy może Premier League i jakiś mecz np. Liverpoolu. Poza urodą bramki rodem z najlepszych lig świata, również boisko Widzewa przypomina te angielskie, gdzie trybuny są niezwykle blisko murawy.
Kibice z klasą
W tamtym meczu w Łodzi z resztą zagrało na najwyższym poziomie niemal wszystko. Na boisku, ale również trybunach – piękny doping przez cały mecz zarówno ze strony Widzewa, jak i Puszczy, każdy czuł atmosferę piłkarskiego święta. Nie zaważyło to jednak na kulturze pomeczowej ze strony fanów z Niepołomic. Po spotkaniu zorganizowali się wszyscy i na trybunie gości urządzili sprzątanie po sobie, a śmieci zebrane wrzucili do worków. Bardzo klasowe zachowanie, o którym warto wspominać, szczególnie, że częściej zdecydowanie słyszy się o zgoła innych incydentach na sektorach gości w całej Polsce.
Sami Polacy – rzadki widok
Gdy w mediach społecznościowych pojawiła się przedmeczowa grafika ze składem Ruchu Chorzów, niemożliwe było znaleźć na niej obcego nazwiska. Zarówno w podstawie, jak i na ławce rezerwowym trener znalazł miejsce dla Polaków. Skłoniło mnie to do pomyślenia, kiedy ostatni raz w polskiej ekstraklasie coś takiego się stało? Jedyny klub, który przychodzi do głowy, to Warta Poznań z sezonu 2020/21. Czy jeszcze później któryś klub zagrał samymi Polakami bez choćby jednego obcokrajowca na ławce? Jeśli się mylę, poprawcie mnie śmiało!
Nie wszystko było kolorowe
Nawet przy tak udanej inauguracji nie obeszło się bez wpadek, czy to indywidualnych, czy generalnie drużynowych. Z tych pierwszych wysuwa się na zdecydowanego lidera Bielica, który przy stanie 0:1 w meczu Górnik – Radomiak postanowił zabawić się w klasowego dryblera we własnym polu karnym. Ze swoimi umiejętnościami zdecydowanie się przeliczył i zakończyło się to premierowym trafieniem Wolskiego w nowym klubie i podwyższeniem prowadzenia na 2:0. Nie żeby Górnik wcześniej tłamsił rywali i był o krok od wyrównania, bo tak oczywiście nie było. Jako cały zespół zagrali Zabrzanie fatalnie, ale „rajd” Bielicy odebrał wszelkie nadzieję, nawet na jakiegoś farfocla na remis. Rysą na szkle tej kolejki może być również jej zakończenie – mecz Korony ze Śląskiem nie był widowiskiem najwyższych lotów, a kuriozalnie stracona bramka przez Wrocławian może potwierdzać, że czeka ich kolejny ciężki sezon – okaże się, czy i tym razem znajdą dla siebie happy end.