Legia znajdująca (wreszcie) swojego pogromcę, Śląsk śrubujący rekord zwycięstw, Lech pikujący w kilka dni z nieba do piekła i więcej. Mamy za sobą bardzo ciekawą serię gier, w której królowała tytułowa nieoczywistość… Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości, w której omówię wydarzenia 10. kolejki Ekstraklasy.
Na takie mecze warto było czekać
W środku tygodnia odbyły się dwa zaległe mecze z szóstej kolejki, kiedy to pucharowicze przełożyli je, aby lepiej przygotować się do fazy play-off kwalifikacji do europejskich pucharów. Najpierw zagrała Pogoń z Legią. Mecz pełny emocji, dramaturgii okazał się na końcu pokazem siły mentalnej drużyny Kosty Runjaicia. Siedem bramek, Legia grająca drugą połowę w osłabieniu, a mimo to wywożąca komplet punktów ze Szczecina to widok zaskakujący dla mnie, szczególnie biorąc pod uwagę, jak mecz się układał. Gdy Pogoń wyszła na prowadzenie w drugiej połowie, spodziewałem się dociśnięcia z ich strony i dążenia do przodu. Zamiast tego chcieli szanować jednobramkowe prowadzenie i zostali skarceni bramką Wszołka. To, co mogło dać dodatkowej motywacji Legionistom, wywołało efekt mobilizacyjny u Portowców i 2 minuty potem wyszli z powrotem na prowadzenie. Gdy Legioniści ponownie doprowadzili do remisu, liczyłem na podobny efekt, jak wcześniej. Gospodarze zamiast się porządnie wkurzyć to się chyba załamali albo nie wiem co. W każdym razie końcówka meczu w ich wykonaniu to pokaz słabego mentalu. U gości z kolei poszło odwrotnie. W tych okolicznościach byliby pewnie zadowoleni nawet z remisu. Weszli po tej bramce na taką falę wznoszącą, że nie zadowolili się podziałem punktów i wyrwali jeszcze zwycięstwo. Mecz Wojskowych więc przebiegiem przypominał starcia w europejskich pucharach, gdzie pada dużo bramek, a słabą obronę nadrabia się tam silną ofensywą i bilans dotychczas wychodzi dodatni. Pogoń mogła się takim przebiegiem i wynikiem podłamać, tym bardziej biorąc pod uwagę dotychczasowy sezon, który jest zdecydowanie poniżej oczekiwań, a w weekend czekał ich domowy mecz z Kolejorzem…który to znowu dzień później zaliczył kapitalny mecz z Mistrzem Polski. Raków był w zaległym meczu nijaki, choć zaczął ponownie dobrze – od szybkiego strzelenia bramki. Na nią odpowiedzieli Lechici ze sporą nawiązką, pokonując Raków 4:1 i przełamując się w bezpośrednich starciach, w których nie brylowali podopieczni van den Broma. Kolejny mecz udanie współpracowali ze sobą Velde i Marchwiński, a drugą bramkę ligową dla Kolejorza zdobył Ba Loua, który premierowane trafienie zaliczył przed przeszło dwoma laty!
Upadek Twierdzy Mielec
Wracamy już do bieżących meczów. Początek dziesiątej kolejki to starcie Stali, znakomicie spisującej się na własnym stadionie już od końcówki zeszłego sezonu. Ich rywalem – Korona, beniaminek, nie brylujący dotąd na wyjazdach. Naturalnym faworytem mimo wszystko okrzyknięto Mielczan, ale Koroniarze szybko pokazali inny plan na to piątkowe popołudnie i w dwie minuty strzelając dwie bramki, komplikując znacznie sytuację gospodarzy. Jeszcze w pierwszej połowie za sprawą Getingera i wykorzystanego rzutu karnego Stal złapała kontakt. Po zmianie stron zapowiadały się mocne ataki i próba odwrócenia losów meczów. I właściwie trochę tak było. Szkopuł w tym, że na próbach się zakończyło, a Korona zdołała oddalić się ponownie na dwubramkowe prowadzenie. W samej końcówce Stal zmniejszyła straty, ale na walkę o remis było już za późno. Od razu więc na rozpoczęcie kolejki dostaliśmy zaskakujące rozstrzygnięcie, co świadczyć mogło o tym, że dalej będzie jeszcze ciekawiej. I w rzeczy samej było!
Skuteczny i zwycięski Piast
Przebieg bramkowy drugiego meczu był bliźniaczo podobny do inauguracji kolejki. Wyjście na dwubramkowe prowadzenie Piasta, który jednak w porównaniu do Korony potrafił je utrzymać do przerwy. Szybko jednak w drugiej odsłonie bramkę kontaktową zdobył Widzew. Po strzale w rzutu wolnego Pawłowskiego piłka odbiła się od obramowania bramki i Placha, po czym wpadła do sieci. Łodzianie nie rozgrywali mimo to najlepszego meczu i ciężko było im konstruować ataki, a obawiający się remisowych demonów przeszłości Piast postawił sobie za zadanie zdobycie trzeciej bramki i wreszcie dopięli swego. Na ostatniej prostej Widzewowi ponownie udało się w doliczonym czasie zdobyć drugą bramkę, mogli przeprowadzić jeszcze jedną, szybką akcję, ale okazała się nieskuteczna, a na więcej nie pozwolił kończący się czas meczu. Kibice mieli problem – ostatnimi czasy, narzekając na ciągłe remisy ligowe, ich drużyna nie zremisowała kolejnego spotkania, tylko je przegrała. Teraz udało się wreszcie zwyciężyć i złapać lekki oddech. Widzew trenera Myśliwca wciąż trudno oceniać. Ekstraklasowy początek kariery w Łodzi to dla szkoleniowca Łodzian zwycięstwo, remis i porażka. Tendencja spadkowa, ale tu czas będzie myślę grał zdecydowanie na korzyść drużyny.
Niemoc przełamana
Oj Cracovia nie mogła dobrze wspominać ostatnich meczów z ŁKSem. Gdy spadali z hukiem z Ekstraklasy przed czterema laty zdobyli jedynie 24 punktów w 37 meczach. Z Cracovią, mającą ambicję walki o puchary, zdobyli jednak komplet po dwóch zwycięstwach. Ćwierć zdobytych oczek z całej kampani wyszarpali na Pasach, niepojęte! Dwa lata później ten sam ŁKS wyeliminował ich z Pucharu Polski już w pierwszej rundzie po karnych. Czy w klubie mogli obawiać się tego meczu? Zdecydowanie tak, tym bardziej na wyjeździe, gdzie beniaminek spisuje się poprawnie. Czy jednak widać to było na murawie? Absolutnie nie! Pasy weszły świetnie w mecz, zdobywając błyskawiczną przewagę, a gospodarze zdawali się nie wiedzieć, co się dzieje. Gdy jeszcze w pierwszym kwadransie karnego nie wykorzystał Rakoczy, można było się łudzić, myśleć o klasyce futbolu z niewykorzystanymi szansami, ale nic z tego! Zaledwie 10 minut później drużyna Zielińskiego prowadziła już 2:0. Zanosiło się na wyższy wynik, ale po doskonałej pierwszej połowie, w drugiej Cracovia troszkę się rozluźniła, a ŁKS był ciągle bezradny, nie potrafiąc skutecznie atakować pozycyjnie, przez co wynik ustalony w 21. minucie utrzymał się końca. Po meczach bez zwycięstwa Pasy zdobyły komplet oczek, uciekając ze strefy bezpośredniego zagrożenia, gdzie regularnie dążyli od paru kolejek. Łodzianie z kolei zadomowili się na ostatnim miejscu i zdaje się, że niedługo może być w klubie wakat na stanowisku pierwszego trenera…
Remis beniaminków
Gdy Cracovia szczęśliwa wracała do Krakowa, na jej stadionie rozegrany został mecz beniaminków. Puszcza podejmowała Ruch. Formalni gospodarze wyglądali solidniej z początku meczu i potrafili swoją przewagę udokumentować dwoma bramkami w pierwszej połowie. Oba trafienia autorstwa Sołowieja. Nadmienić można, że jedno z nich z karnego, który został powtórzony, a jego pierwsza próba została udaremniona przez Buchalika. Druga połowa to odwrócenie obrazu meczu, podobnie jak w Łodzi, gdzie ŁKS nie potrafił przełożyć tego na wynik. Ruchowi ta sztuka ostatecznie się udała, ale doszło do tego w bólach. Najpierw świetną, piękną bramką popisał się Swędrowski. Wlał nadzieję w zespół i kibiców, którzy licznie stawili się w Krakowie, zapełniając sektor gości. Sprawił też, że końcówka była emocjonująca. Puszcza nie potrafiła wytrzymać naporu Ruchu i ostatecznie zremisowała mecz, który tak dobrze się dla nich układał. Ostatnia akcja meczu zaprzepaściła wszelkie starania i podział punktów beniaminków stał się faktem, a Swędrowski do bramki dołożył asystę przy bramce Feliksa.
W Śląsku śrubują rekord
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć – mało! Śląsk w weekend ponownie zwycięski, poprawiając rekord klubowy i notując siódme ligowe zwycięstwo z rzędu! Zdecydowanie są największą niespodzianką początku sezonu. Sam widziałem ich bardziej jako desperacko broniących się przed spadkiem. Trener Magiera i jego drużyna zaskakują jednak i po pierwszych trzech kolejkach zaliczyli duży progres i kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Tym razem na ich drodze stanęła Warta. Goście szybko w pierwszej połowie wyszli na prowadzenie za sprawą Ince. Była to jednocześnie jedyna bramka w meczu. Warte odnotowania, że pierwszy raz od dłuższego czasu bez konkretu w postaci trafienia, bądź asysty skończył mecz Erik Exposito. Czy jednak pojedynczy „blank” kapitana może martwić? Z pewnością nie, biorąc pod uwagę, że pomimo to Śląsk jest nadal zwycięski. Warta nie zdołała pokonać Leszczyńskiego, choć okazji miała kilka. Nie było tak, że Wrocławianie zdominowali kolejnego przeciwnika, oj nie. Rzecz w tym, że najbardziej wartościowy jest wynik, on się liczy, on idzie w świat i w Śląsku powoli mogą zapominać o przedsezonowych przewidywaniach kolejnej ciężkiej kampanii. Oby nie zrobili tego jednak zbyt mocno, bo zeszłoroczny przypadek Wisły Płock pokazuje, że licho nie śpi…
Komplet punktów suchą stopą
Raków po ciężkim i rozczarowującym meczu z Lechem gościł u siebie Radomiaka. Cel był jeden – pokonać Radomian i zrobić to możliwie bezboleśnie, mając na uwadze fakt czwartkowego starcia ze Sturmem Graz w Lidze Europy, które może być decydujące w kwestii gry w Europie na wiosnę. Zdaje się, że Szwarga i piłkarze w pełni plan zrealizowali. Najpierw szybko strzelona bramka, bo już w trzeciej minucie. Następnie pełna kontrola wydarzeń boiskowych, choć wynik ciągle na styku był aż do drugiego kwadransa po przerwie. Wtedy prowadzenie podwyższył Racovitan, ustrzelając dublet. Pod koniec Medaliki odskoczyli na trzy bramki za sprawą Koczergina. W samej końcówce zwycięstwo mogło być jeszcze okazalsze, ale rzutu karnego nie potrafił zamienić na bramkę wracający do składu Tudor. Taka porażka w Radomiu była pewnie wkalkulowana w sezon, ale fakty są takie, że Radomiak nie potrafi wygrać od pięciu ligowych spotkań, a i nie popisał się w Pucharze Polski, gdzie wyeliminowała go krakowska (i trzecioligowa) Garbarnia. Ciekawie więc może być w kolejnej kolejce, kiedy podejmą oni ŁKS. Czyżby zapowiadał nam się mecz nie tylko o przysłowiowe 6 punktów, ale również utrzymanie posady dla obu trenerów?
Koszmar Kolejorza
Ledwie parę dni wcześniej Kolejorz gromił Mistrzów, a Pogoń przegrała zwycięski mecz z Legią. Co przez te parę dni mogło się stać z dwiema drużynami? Okazuje się, że bardzo wiele. Tak dobrze grający i skuteczny Lech nagle stał się nijakim, pozbawionym chęci do gry zespołem. Byli w niebie, a spektakularnie zlecieli do piekła nie tylko poprzez porażkę, ale jej rozmiary. 0:5 to absolutnie rzadki wynik dla Kolejorza, szczególnie jeśli mówimy o porażkach. Żeby znaleźć kolejny taki mecz, cofnąć musielibyśmy się aż 23 lata! Niepojęte, zaskakujące! Pogoń zaś odbiła się po druzgocących okolicznościach porażki z Legią. Cały skład rozegrał fenomenalne zawody, ale na uwagę zasługuje moim zdaniem Ulvestad, przy którym gra wyglądała płynnie i dobrze zarządzał środkiem pola. To on dodatkowo napoczął w niedzielne popołudnie Kolejorza. Potem dołożył jeszcze dwie asysty w pierwszej połowie, dając spokój wyniku drużynie. Po chwilowym spokoju wznowiona została dyskusja nad przydatnością i sensem utrzymania na stanowisku trenera drużyny Johna van den Broma. Kampania europejska z zeszłego sezonu wybitna, ale po kompromitacji w Trnavie uratować może go jedynie triumf w lidze, a takimi spotkaniami tego zdecydowanie nie gwarantuje. Pogoń z kolei odblokowała się w ofensywie i strzela jak na zawołanie. Na razie sytuacja wciąż niekomfortowa, ale jeśli pójdą za ciosem, to uważam szybko dobiją do czołówki i będą się liczyć jeszcze w tym sezonie.
Legia znalazła pogromcę
Skończyły nam się już drużyny niepokonane w tym sezonie ligowym. Najdłużej i jako jedyna w tym gronie utrzymała się Legia, ale jednak niedzielny wieczór w Białymstoku okazał się brzemienny w skutkach. Pierwszą drużyną, która pokonała Runjaicia jest Jagiellonia trenera Siemieńca. Ponownie podobny scenariusz do kilku meczów z tej serii gier – gospodarze w pierwszej połowie wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Najpierw Naranjo, a potem Imaz i na telebimie pojawił się wynik 2:0. W meczu debiutował u gości w pierwszym składzie Burch. Piłkarz, który – przynajmniej na transfermarkcie – ma największą wartość w lidze, równą 4 mln euro, nie zaliczy jednak meczu do udanych. Niepewny w obronie, a dodatkowo nie zdołał dokończyć spotkania, bo w końcówce musiał opuścić boisko po drugiej żółtej kartce. Było to kolejne wykluczenie Legionisty w ostatnim czasie. Czyżby śrubowali jakiś rekord w tej materii? Słabszy mecz Wojskowym musiał się przydarzyć, a Jaga nie jest wcale łatwym przeciwnikiem. Dobrze zbilansowany skład, Siemieniec udanie ułożył wszystkie klocki i Duma Podlasia wygląda bardzo rzetelnie w pierwszej części sezonu. Kosta Runjaic nie ma zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie tego spotkania, bo już w czwartek czeka go druga kolejka Ligi Konferencji i mecz w Holandii z Alkmaar.
Koszt porażki – strefa spadkowa
Z dwójki trenerów, którzy najpierw zostali zwolnieni, a po kilku miesiącach przywróceni na stanowisko, zdecydowanie lepiej spisuje się Jacek Magiera i jego Śląsk. Po fantastycznej końcówce sezonu i bezproblemowym utrzymaniu Ekstraklasy dla Zabrza, w problemy wpadł Jan Urban. Oczywiście jego Górnik nie ma mocnej, szerokiej kadry, ale fakty są nieubłagane. Po poniedziałkowej porażce domowej z Zagłębiem, Zabrzanie wylądowali w strefie spadkowej. Patrząc na suche statystyki, mecz nie był zły w ich wykonaniu. Liczy się jednak to, co w sieci, a Górnikowi brakuje napastnika z prawdziwego zdarzenia. Zagłębie wyszło na prowadzenie po ładnej akcji i dryblingu Buletsy. Górnicy, chcąc grać do końca, posłali w końcówce spotkania do przodu bramkarza, którego brak wykorzystał po przejęciu piłki Wdowiak, ustalając w doliczonym czasie wynik na 2:0. Wyrachowany tym razem futbol w wykonaniu gości okazał się skuteczny. Dobrze dla Fornalika i jego piłkarzy, że przedłużony dogrywką mecz Pucharu Polski z trzecioligowym Sokołem Kleczew nie przyniósł straty punktów w lidze.