Mieliśmy mieć regularnie coraz mniej zaległości i w tygodniu faktycznie odbył się zaległy mecz Lech – Jagiellonia, który nieoczekiwanie stał się ligowym hitem. Z powodu warunków atmosferycznych przełożony został jednak mecz Widzewa z Ruchem, więc zachowaliśmy status quo w liczbie meczów do nadrobienia… Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości, w której omówię wydarzenia 12. kolejki Ekstraklasy.
Zamiast ofensywnego święta, bezbarwny mecz
Na początek piłkarskiego weekendu oglądać mogliśmy spotkanie Piasta z Pogonią. Może statystyki na to nie wskazywały, ale zapowiadał się mecz ofensywny, bowiem obie te drużyny mają w tym sezonie bardzo wysoki wskaźnik expected goals, co świadczy o dużej liczbie sytuacji podbramkowych, kreowanych przez obie ekipy. Zamiast tego byliśmy świadkami słabego meczu, gdzie ciężko było o klarowne sytuacje. Dotychczas bezkompromisowa w Ekstraklasie Pogoń przyjechała do Mistrzów podziału punktów. Ktoś musiał swoją serię przełamać. Na nieszczęście widzów padło na przerwanie meczów bez remisu Portowców i to jeszcze w tym najgorszym wariancie, a więc bez bramek. Sprawdza się więc po raz kolejny porzekadło w naszej lidze, które mówi, że często mecze lubią wyglądać odwrotnie, aniżeli się zapowiadają na papierze. Podział punktów tak naprawdę nikogo nie urządza. W Gliwicach są już nimi zmęczeni, a Pogoń, jeśli chce gonić ścisłą czołówkę, musi wygrywać również takie mecze.
Twierdza Białystok ma się dobrze
Kto myślał, że bez kontuzjowanego Jesusa Imaza będzie Jagielloni w starciu z Zagłębiem trudniej, mógł ze zdziwieniem i podziwem oglądać wydarzenia w stolicy Podlasia. Jagiellonia w szóstym meczu u siebie w tym sezonie zaliczyła szóste zwycięstwo. Wynik imponujący, podobnie z resztą, jak styl tych zwycięstw. Nie ma w nich przepychania meczów, a raczej pokaz ofensywnych poczynań. Bilans bramkowy 18:5 mówi sam za siebie! Trener Siemieniec okazał się właściwą osobą na stanowisku trenera i stworzył potwora! Waldemar Fornalik i jego Zagłębie w pierwszej odsłonie byli totalnie bezradni i schodzili na przerwę z dwubramkową stratą. Po przerwie wyglądali nieco lepiej, ale wynik uległ zmianie jedynie na ich niekorzyść. Po serii meczów bez porażki Miedziowi zaliczają wpadkę. Chociaż czy można tę porażkę rozpatrywać w takich kategoriach? Może niekoniecznie, bo przecież przegrywały tu także Legia, czy Śląsk w Pucharze Polski.
Małopolskie żniwa Puszczy
Najpierw w zeszłym sezonie powiedzieli „STOP” Wiśle Kraków oraz Bruk-Bet Termalice Nieciecza, eliminując je w barażach i awansując do Ekstraklasy. Teraz jako beniaminek zatrzymali Cracovię w meczu rozgrywanym jako gospodarz, ale na stadionie Pasów. Własna murawa nie pomogła podopiecznym Jacka Zielińskiego, w zdolności którego wątpi coraz więcej kibiców. Sam trener wpadł trochę w pułapkę. W ostatnich latach oczekuje się przy Kałuży na jakieś sukcesy, którym byłby zapewne sukces w Pucharze Polski albo awans do europejskich pucharów. Wyszczuplona kadra jednak bardziej wskazuje na walkę co najwyżej o środek stawki. Puszcza z kolei gra bez pokory i zbędnej presji. Historię już napisali, teraz cieszą się każdym meczem i skalpem w postaci urwania punktów faworytom. W sobotę byli blisko kompletu punktów przeciw Cracovii, bo pod koniec pierwszej połowy Siemaszko trafił do bramki, a wynik ten długo się utrzymywał. Cracovia zdołała wyrównać na dwa razy. Przy pierwszym trafieniu gol został anulowany przez VAR, ale parę minut później, w końcówce meczu Knap uratował remis i punkt. Przed meczem z pewnością byliby niezadowoleni w Krakowie z takiego obrotu spraw. Po meczu mimo wszystko też niedosyt pozostaje, ale bardziej żałuje Puszcza, która mogła doskoczyć do bezpiecznej strefy przy komplecie punktów.
Koncert Śląska przy pełnym stadionie
Pełny stadion we Wrocławiu na piłkarskim meczu to prawdziwy rarytas. Na tyle rzadki, że kiedy ostatnio miał miejsce, to Śląsk zakończył ów sezon z tytułem mistrzowskim. W sezonie 2011/12 bowiem na otwarcie komplet widzów oglądał mecz z Lechią oraz w kolejnym meczu z Wisłą Kraków. Potem frekwencja spadała, by na kolejny sold out w Ekstraklasie czekać 12 lat. Okoliczności wyjątkowe, bo po paru sezonach gry na pograniczu utrzymania i spadku, obecną kampanię zaczęli z przytupem i trzymają się w topie. Mecz z Legią zawsze jest piłkarskim świętem, podobnie było w sobotnie popołudnie. Na murawie jednak główne skrzypce grali gospodarze, gromiąc Legionistów aż 4:0. Wychodzi więc na to, że nie do końca udaje się pogodzić grę w lidze i Europie. Oczywiście, jest dużo lepiej, niż przed kilku laty, kiedy Legii groził nawet spadek. Mając jednak mistrzowskie ambicje ciężko przejść obok takiej porażki obojętnie. Niedawno wynoszony pod niebiosa Kosta Runjaić teraz jest obiektem krytyki, na razie nie rozpostartej na bardzo szeroką skalę, ale już wspomina się czasem, że Marek Papszun wciąż jest do wzięcia… U gospodarzy znowu świetnie wyglądała organizacja gry, Exposito ustrzelił dublet, Samiec-Talar pięknie asystował do Schwarza, a to wszystko z dumą oglądał z boku Jacek Magiera. Teraz można już z przekonaniem stwierdzić, że to była dobra decyzja, aby przywrócić go na stanowisko trenera w poprzednim sezonie. Nawet gdyby Śląsk miał obniżyć loty, to ciężko uwierzyć w scenariusz z poprzedniego sezonu i historię Wisły Płock. Równie trudno zakładać powtórzenie historii Piasta i Leicester, gdzie jedni i drudzy ledwo uratowali ligowy byt, aby w kolejnym sezonie sięgnąć po sensacyjne mistrzostwa Polski i Anglii. Chociaż kto wie? Wtedy też nic nie wierzył w ciągu sezonu, że to się może stać.
Inny trener, identyczny skutek
Potknięcia potentatów do mistrzowskiego tytułu w tej kolejce wykorzystał Lech, który mierzył się w Poznaniu z ŁKSem. Goście w przerwie reprezentacyjnej zmienili trenera – ponownie pożegnano się z Kazimierzem Moskalem, który z Łodzianami lubi balansować między ligami. Najpierw robi awans na zapleczu, aby potem być zwalnianym już w Ekstraklasie, w której sobie nie radzi. Kolejną, może ostatnią szanse w najwyższej lidze otrzymał Piotr Stokowiec. Jeśli w ŁKSie jego misja zakończy się niepowodzeniem, będzie musiał zejść szczebel niżej, aby znaleźć pracę? W jego debiutanckim meczu nie zadziałał efekt nowej miotły, a przynajmniej nie był efektywny w ostatecznym rozrachunku. Przez chwilę jedynie goście postraszyli Kolejorza, kiedy ten prowadził 2:0 i dał strzelić sobie bramkę kontaktową. Przez krótką chwilę było nerwowo. Cudowne dogranie Kvekveskiriego i strzał z pierwszej piłki Velde zakończyły marzenia Stokowca o choćby remisie. Kolejorz tym zwycięstwem wysunął się w przewidywaniach na pozycję lidera do ostatecznego triumfu w Ekstraklasie. Legia i Raków zamieszane w grę w Europie, w Śląsk i Jagiellonię jest ograniczona wiara w kwestii utrzymania poziomu na większym dystansie. Dodatkowym atrybutem Lechitów jest powrót do gry i formy Ishaka.
Bezradność Radomiaka w kończeniu meczów
Radomiak upodobał sobie w tym sezonie mecze, gdzie ma przewagę, stwarza podbramkowe sytuacje, a mimo wszystko nie potrafi dowieźć korzystnego wyniku do końca. Najlepszym tego przykładem może być ostatni mecz z Koroną. Teoretycznie przeciwnik jak najbardziej w zasięgu, co z resztą potwierdzają wydarzenia boiskowe i prowadzenie uzyskane w drugiej połowie. Co z tego, jeśli po raz kolejny zamiast dobić rywala i podwyższyć prowadzenie, piłkarze dają się zaskoczyć i przeciwnik strzela bramkę? Przed sezonem Radomianie mieli prosty cel – zapewnić sobie jak najszybciej utrzymanie, a potem jakoś pójdzie. Takimi stratami punktów jednak odwlekają ten pewny ekstraklasowy byt, a napędzają dodatkowo bezpośrednich rywali w walce o miejsce w najwyższej klasie. W niedzielę na bramkę Castanedy szybko odpowiedział Deaconu, ale nikt nie był w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść.
Zabrzanie znów zatrzymują Raków
Każdy zespół w lidze ma swoje wymarzonego przeciwnika, jak również takiego, z którym zawsze idzie ciężko, niezależnie od prezentowanej w danym momencie formy. Takim wymarzonym rywalem dla Górnika jest ostatnio drużyna Mistrzów Polski. Rakowowi ciężko gra się z Górnikiem – zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Może to kwestia psychiki albo też skupienia na czwartkowym meczu ze Sportingiem, ale Medaliki ponownie mieli ciężko w Zabrzu. Pierwsze skrzypce grał Daisuke Yokota, strzelając dwie bramki w pierwszej odsłonie dla swojej drużyny, która była na boisku po prostu lepsza. Raków nieco otrząsnął się po zmianie stron, ale ciężko wyrokować, czy aż tak podnieśli poziom, czy po prostu Górnik zaczął oszczędzać siebie i szanować wynik. Co prawda w ostatnim kwadransie kontakt złapały Medaliki za sprawą Crnaca, ale nie byli w stanie piłkarze gości uratować choćby punktu w Zabrzu.
Ciężka, acz logiczna decyzja sędziego
Sędzia Kwiatkowski stanął przed ciężką decyzją w niedzielę. W obliczu nawalnych opadów deszczu murawa była w kiepskim stanie. Spotkanie Widzewa z Ruchem w oczywisty sposób było więc zagrożone, ale w Łodzi za wszelką cenę starano się doprowadzić murawę do stanu używalności. Okiem sędziego – bezskutecznie. I choć decyzja była z gatunku tych niepopularnych, to ostatecznie wydaje się słuszna, bowiem faktycznie włodarze starali się, jak mogli, aby mecz rozegrać, jednak z naturą ciężko wygrać i w przypadku rozegrania meczu piłkarze byliby narażeni na kontuzje, a ewentualny mecz więcej niż z piłkarską walką miałby do czynienia z przypadkiem. Sędzia podjął więc niezwykle ciężką, ale zrozumiałą decyzję o przełożeniu meczu. Kibice Widzewa i Ruchu, którzy sympatyzują ze sobą na co dzień mogli wykrzyczeć z pozycji trybun swoje niezadowolenie i następnie oczekiwać na ustalenie nowego terminu spotkania.
Dla takich meczów gramy w poniedziałki
Ekstraklasowe poniedziałki często określane są jako te dla koneserów naszej ligi, największych fanów, którzy oglądają wszystkie mecze od deski do deski. Tak było też w tej kolejce, gdzie w Mielcu Stal podejmowała Wartę. Nikt cudów się nie spodziewał, bo i ciężko było ich oczekiwać, patrząc nawet na historię pojedynków tych drużyn – maksymalnie jedna bramka, raz jedyny padły dwie przy remisie 1:1. Październikowe popołudnie, jesienna aura, no nic nie wskazywało na wielki mecz. Piłkarze dopasowali się do oczekiwań i mecz w zasadzie się odbył. Kibice doczekali się nawet bramki, ale bardziej oczekiwali jej dla gospodarzy, a padła dla gości. Strzelił Miguel Luis, ustalając jednocześnie wynik spotkania. Stal osuwa się w tabeli, coraz bardziej pukając do czerwonej strefy, która na razie obsadzona jest beniaminkami. Warta udowadnia ponownie, że można określić ich ligowym średniakiem, a nie wiązać z rozpaczliwą walką o utrzymanie.
Chcesz wygrać ligę? Unikaj takich wpadek!
Dość nieoczekiwanie mecz Lecha z Jagiellonią, rozegrany wczoraj w ramach nadrabiania ligowych zaległości mógł być określany mianem hitu Ekstraklasy. Kolejorz, mający mistrzowskie aspiracje i grając jedynie na dwóch krajowych frontach, mógł spodziewać się łatwego meczu i pewnych trzech punktów. Problem w tym , że duma Podlasia jest rewelacją rozgrywek i Kolejorz zdaje się nie miał łatwego zadania w zaległym meczu. Przynajmniej teoretycznie…Życie pokazało jednak coś innego, bo gospodarze szybko wyszli na prowadzenie po błędzie gości w wyprowadzeniu piłki, a okazję wykorzystał Ba Loua. Odblokowany i łapiący strzelecką serię Ishak poprawił na 2:0, a po kolejnym błędzie i przechwycie kolejne trafienie zaliczył Ba Loua. 50 minut spotkania i na tablicy 3:0 wydawało się spokojnym wynikiem, z kolei wysokie aspiracje Jagi brutalnie wyjaśnione. Wtedy jednak krok po kroku do głosu zaczęła dochodzić Jaga, stopniowo odrabiając straty najpierw do dwóch bramek, a ostatecznie łapiąc kontakt. Goście mając nadzieje nie poddawali się do końca i ostatecznie dopięli swego, kiedy to w mało zrozumiały sposób faulował Czerwiński łapiąc za koszulkę przeciwnika i powodując tym samym wskazanie na wapno przez sędziego. Wdowik sytuację wykorzystał i Jaga wciąż pozostaje liderem, trener Siemieniem cudotwórcą, a John vad den Brom ma orzech do zgryzienia – co zrobić i jak ustawić drużynę, żeby potrafili oni wygrywać takie mecze, w szczególności, gdy wychodzą już na trzybramkowe prowadzenie.