Za nami piąta seria gier w ramach PKO Bank Polski Ekstraklasy. W miniony weekend wyjątkową gościnnością wykazali się gospodarze, bo spośród wszystkich wygrał swój mecz tylko jeden. Zapraszam na podsumowanie piątej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Derby dla Zagłębia
Całkiem miłe statystyki ma Zagłębie na początku sezonu w meczach derbowych – najpierw 0:0 ze Śląskiem, teraz wygrana 1:0 z Miedzią. W tym meczu podopieczni Stokowca obrali taktykę, która może zyskiwać na popularności w kolejnych meczach przeciwko beniaminkowi. Pozwolili wyszumieć się rywalowi przez pierwszy kwadrans, a następnie sami wzięli się za granie. Nie było to wielkie widowisko, ale Lubinianie zrobili tyle, ile musieli, żeby mecz wygrać i dopisać sobie 3 punkty. Przez większość spotkania dominował radosny futbol, co prowadziło do dużej ilości miejsca po przejściu przez formację środka pola przeciwnika. Spowodowało to dużą ilość strzałów jednych i drugich. Sama bramka padła po samobójczym trafieniu Jona Aurtenetxe. Wydaje się, że Zagłębie odbiło się po końcówce zeszłego sezonu, gdzie poważnie uwikłani byli w walkę o utrzymanie. Obecnie są w środku tabeli, więc spokojnie patrzą na najbliższe tygodnie. Miedź z kolei cały czas czeka na premierowe zwycięstwo. Zaciąg zagraniczny nie daje tyle jakości, ile mówiło się przed sezonem, zachwycając się przeprowadzanymi transferami. Zastanowić nawet powinniśmy się, czy nie ma ich tam za dużo. Balans polskich i zagranicznych zawodników w Legnicy zachwiał się i rzadko taka sytuacja kończyła się happy endem w przeszłości. Czkawką odbijać się może także sprzedaż Makucha do Cracovii, gdzie w I lidze często te trudniejsze mecze przepychał swoimi bramkami, wydatnie pomagając w pewnym awansie do elity.
Powrót ligowego klasyku
8 lat trzeba było czekać, aby Widzew z Legią ponownie spotkali się w meczu ligowym. W tym czasie grali 2 razy w Pucharze Polski. Jak to przed takimi spotkaniami – spina była z obu stron w kwestii kibicowskiej, na boisku jednak już tak kolorowo nie było. Szczególnie w pierwszej połowie mało było Widzewa, a Legia odpowiednio nakręcona i przygotowana ustawiała się na boisku tak, że gospodarze mieli problemy z rozgrywaniem piłki. Sami cierpliwie próbowali atakować i szukali szans. Do przerwy wykorzystali dwie z nich za sprawą Johanssona i Kapustki. Dwie asysty zaliczył Muci. Po przerwie goście spuścili z tonu, jakby zadowoleni wynikiem, choć powszechnie wiadomo, że 2:0 należy do tych niebezpiecznych. Gorsza gra po przerwie pozwoliła Widzewowi zaistnieć choć trochę, rozruszały zespół też zmiany trenera Niedźwiedzia, ale jedynie stać ich było na kontaktową bramkę w doliczonym czasie gry. Początek sezonu Łodzianie nie zaliczą do udanych, bo mając 4 punkty są niebezpiecznie nisko w tabeli, a niesprzyjający terminarz najbliższych spotkań może podkopać jeszcze bardziej pewność siebie i morale. Sytuacja Legii z kolei rysuje się w coraz to lepszych barwach. Runjaić zdaje się coraz bliżej znalezienia najlepszego ustawienia taktycznego i kadrowego swojej drużyny. Można się przyczepić, że wciąż brakuje tam napastnika, ale może wyjściem z sytuacji będzie wystawianie na fałszywej dziewiątce Muciego, który w piątek zaliczył udany mecz i obie bramki padły po jego podaniach. Z każdą kolejką bardziej jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie powalczą o podium w tym sezonie. Dotychczas myślałem, że nie dadzą rady i szykują się chudsze lata.
Wrócił do Piasta i strzelania
Sobotnie mecze rozpoczęły się w Krakowie, gdzie Cracovia grała z Piastem. Gospodarze po świetnej inauguracji z trzema wygranymi, ostatnio spuścili z tonu i ulegli Stali Mielec. Piast z kolei liczył na odwrót złej passy i trafienie do bramki rywala, bo od początku sezonu nie mogli tego dokonać. W samym meczu nie było widać, aby komukolwiek zależało na zwycięstwie, bo nie kreowali ani jedni ani drudzy zbyt wiele. Miał w pierwszej połowie świetną sytuację Wilczek, ale nie trafił w piłkę w doskonałej sytuacji. Losy meczu odmieniły się w drugiej połowie, kiedy w 66. minucie wszedł na boisko powracający do Gliwic Jorge Felix. Ten sam, który 3 lata temu świętował z klubem historyczne i sensacyjne mistrzostwo. Potrzebował kilku minut, aby wpisać się na listę strzelców po podaniu Kądziora. Tym samym nie ma już w Ekstraklasie klubu bez bramki. Do końca meczu wynik nie uległ już zmianie. W Cracovii zawiódł tercet ofensywny Myszor-Rakoczy-Makuch. Czas pokaże, czy to wahania formy, mogące się przytrafić, szczególnie w młodym wieku. A może to przeciwnicy nauczyli się na błędach innych i sami odpowiednio ustawiają się pod nich w defensywie? Rzeczywistość jest taka, że jedna bramka Piasta w 4 meczach wystarczyła, aby ci znaleźli się ponad kreską, a dwie porażki z rzędu Cracovii nie pogorszyły bardzo jej sytuacji, bo ciągle trzymają się blisko czuba, gdzie zaczyna robić się ciasno.
Stal nie przestaje zaskakiwać
Powtarza się powoli sytuacja z zeszłego sezonu. Po każdym dobrym meczu skazywanej jako główny faworyt do spadku Stali, można przeczytać, że zaraz to się skończy. Tak jednak nie jest i w sobotę drużyna trenera Majewskiego zaliczyła kolejny skalp nie będąc faworytem. Tym razem ograli Górnika na jego terenie. Świetnie do drużyny z podkarpacia wkomponował się młody Hamulić, którego CV choć obfite w bramki, to nie zachwycało, bo zdobyte w lidze litewskiej, która jednak zbyt wysokiego poziomu nie ma. Domański, gdy już wyleczył kontuzję i gra, to zdobywa bramki, asystuje. W sobotę pewnie wykorzystał rzut wolny i złe ustawienie do niego bramkarza Zabrzan. Jak sam powiedział – nie mógł tego nie strzelić. Pewnym strzałem zdobył gola także po mądrej i nieoczywistej asyście Hamulicia. Górnik otwierając wynik dał kibicom nadzieję na trzecie zwycięstwo z rzędu, zrobienie fajnej serii, ale nic z tego. Stal jawi się jako drużyna pozbawiająca marzeń – najpierw wygrana w Poznaniu z Lechem, który miał mieć łatwy początek sezonu, szczególnie po tym, jak rok temu demolował rywali na swoim stadionie. Następnie przyszło przerwanie serii 3 zwycięstw Cracovii, teraz sprowadzili na ziemię kolejnych rywali. Ciekawą sprawą było kończenie meczu z Kubicą w bramce, gdyż wcześniej Broll dostał czerwoną kartkę, a Górnik wykorzystał wszystkie zmiany. Popisał się interwencją po strzale Wlazły z rzutu wolnego. Zachował czyste konto przez te parę minut i postanowił to odpowiednio wykorzystać. Na co dzień jako piłkarz z pola nie miał okazji dołączyć do akcji Kacpra Bieszczada #MurowanePomaganie, gdzie kilku bramkarzy wpłaca 1000zł na cel charytatywny po zachowaniu czystego konta. Kubica co by nie mówić zagrał na zero z tyłu, więc sam wpłacił odpowiednią sumę na zbiórkę. Bardzo fajne i godne pochwały zachowanie. Niby z przymrużeniem oka, ale najważniejsza jest chęć niesienia pomocy.
Wisła dalej niepokonana
W Szczecinie odbył się mecz, gdzie Pogoń chciała zostać pierwszą drużyną, która pokona rewelację ligi początku sezonu. W przypadku wygranej zrównaliby się punktami. Rozpoczęli mecz z rozmachem, byli lepsi od Wisły, ataki wreszcie zamienili na bramki, a konkretnie zrobił to Łęgowski. Wydawało się, że to jest ten dzień, kiedy ekipa Pavola Stano skapituluje, choć przegrać w Szczecinie to żaden wstyd. Pomógł jednak Stipica, który sprokurował karnego, a na bramkę zamienił go Wolski. Pogoń nie ustawała w atakach, które przyniosły skutek przy rzucie rożnym – po wrzutce super zgranie Kostasa (ciekawe, czy tak chciał zagrać?) i Zahović z najbliższej odległości wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. W samej końcówce meczu – również z rzutu rożnego – wyrównała Wisła, ustalając wynik meczu. Tym sposobem dalej są niepokonani, a Pogoń może czuć niedosyt. Sam mecz był bardzo ciekawy i dobrze się go oglądało, ale zwrócić uwagę należy na bramkarza Portowców. Dante Stipica przyzwyczaił do bycia pewnym punktem drużyny i w dużej mierze dwa lata temu Pogoń traciła tak mało bramek dzięki niemu. W sobotni wieczór jednak nie pomógł kolegom. Słaby dzień? Możliwe, choć od jakiegoś czasu obniżył loty i już nie jest tak pewny, jak z początku. Myślę, że to kwestia braku konkurencji. W Pogoni jest Stipica i długo nikt. Nie ma tak naprawdę kto go przycisnąć, żeby się ogarnął, bo może stracić miejsce w pierwszym składzie.
Demolka w Radomiu
W ostatniej kolejce nie popisała się Lechia u siebie, przegrywając z Koroną. Jeśli ktoś zastanawiał się, czy da się zagrać jeszcze gorzej, to Gdańszczanie powiedzieli „sprawdzam” w meczu z Radomiakiem. Cztery stracone bramki to zdecydowanie najmniejszy wymiar kary, bo oprócz bramek, Buchalika dwa razy ratowała poprzeczka, raz słupek, Radomiak miał też sytuacje sam na sam. Strzelili nawet piątą bramkę, ale cofnięta została przez VAR, bo podczas walki o górną piłkę piłkarz gospodarzy dopuścił się faulu. W Radomiu, po słabym początku sezonu, nastroje poprawiły się po dwóch zwycięstwach. Lechia znajduje się na przeciwnym biegunie – cztery mecze, tylko jedno zwycięstwo i trzy porażki. Martwi też styl prezentowany przez podopiecznych Kaczmarka, bowiem nie zawsze przyjdzie zwyciężać, czasem trzeba przełknąć gorzką pigułkę. Jeśli jednak w drużynie stara się głównie Flavio, a z tyłu jest tak, że mogło się skończyć wynikiem dwucyfrowym, to cieżko o optymizm. Może małym płomykiem i dobrą wiadomością jest, że Lech przełożył najbliższy mecz z Lechią z powodu walki o fazę grupową Ligi Konferencji. Czas może pomóc to wszystko ułożyć, bo niby Gdańszczanie są już w strefie spadkowej, ale chodzi o to, żeby się tam na dobre nie urządzić. Kolejny mecz dopiero za 10 dni i bardzo ważny, bo z Miedzią. Spotkanie z kategorii „jak nie z nimi, to z kim?”.
Rysa na wizerunku Rakowa
Z każdej strony słychać pochwały dla drużyny Marka Papszuna. A to za grę, za wyniki, za sensowne transfery i stały rozwój, godne reprezentowanie w eliminacjach europejskich pucharów. Wydawało się, że wszystko jest idealnie – wzór dla innych klubów, jak powinien wyglądać zdrowo funkcjonujący klub. I choć w zdecydowanej większości spraw tak jest, pojawiła się jednak rysa na tej doskonałości. Mianowicie chodzi o spotkania ligowe. Myślałem, że Rakowa nie dopadło ten słynny „pocałunek śmierci”, jakim dla choćby Lecha, czy rok temu Legii były mecze w eliminacjach europejskich pucharów. W końcu szeroka kadra jawi się jako pełna jakości. Najpierw jednak lekka rotacja spowodowała nerwowy, choć zakończony happy endem mecz ze Stalą, potem więcej zmian skończyło się porażką w Zabrzu, a teraz strata punktów z Jagiellonią. Ostatnie dwa mecze łączy jedno – brak w podstawowym składzie Iviego. Choć nic dramatu nie zapowiadało, a katastrofa była, ale w drużynie Macieja Stolarczyka. Najpierw z kibicami przywitał się nowy nabytek Rakowa – Bartosz Nowak. Minęło raptem 10 minut meczu, a gospodarze prowadzili już dwiema bramkami po spektakularnym samobóju Nastica. Po takim błyskawicznym początku i ułożeniu meczu Raków chciał uspokoić grę, a drużyna gości źle funkcjonowala jako całość. Błędem było też wystawienie Imaza na ósemce. Zdecydowanie lepiej Hiszpan wygląda, gdy ustawiony jest bliżej bramki przeciwnika. Gra nie układała się po myśli gości, więc Nene, który wszedł na boisko z ławki, postanowił spróbować strzału z dystansu i został za to wynagrodzony. Strzelona bramka niezbyt zmieniła oblicze meczu, który cały czas wyglądał tak samo. Potem jednak przyszedł stały fragment gry, z którymi Raków ma problemy na początku sezonu, a Jagiellonia doprowadziła do wyrównania. W Częstochowie zastanawiają się pewnie, jak do tego doszło i jak można było wypuścić z rąk to zwycięstwo. Tym bardziej, że była wyśmienita sytuacja na trzecią bramkę, ale Wdowiak zachował się niezwykle samolubnie i zamiast podać na „pustaka” do jednego z dwóch kolegów, którzy sprintem dołączyli do niego w ataku, to postanowił strzelić sam. Niestety dla niego i całej drużyny – nie zamienił tego na gola.
Gdzie ta twierdza?
Można złapać się za głowę, gdy spojrzy się na wyniki Lecha w zeszłym sezonie u siebie i porówna się z obecnym startem sezonu w Poznaniu. Do przegranych ze Stalą i Wisłą, czyli co by nie mówić – obecnym liderem i wiceliderem, dołączyli kolejną porażkę. Teraz katem okazał się Śląsk. Ten sam, który sam ma wielkie problemy z wygrywaniem na wyjeździe. Jeśli obecnie przełamywać złe passy, to na Mistrzu. Naprawdę niesamowite jest to, co się dzieje w Lechu. Ciągle bez zwycięstwa ligowego. Teraz drugi przełożony mecz w najbliższej kolejce z powodu walki o fazę grupową Ligi Konferencji z mistrzem Luksemburga, znanym w Polsce Dudelange. Jeśli ich przejdą i znajdą się w grupie, możliwa będzie powtórka z historii i pamiętne wystawienie rezerw na Benficę, bo w niedzielę mecz z Podbeskidziem. No bo przecież wtedy będzie kumulacja meczowa – przypomnijmy, że w listopadzie startują Mistrzostwa Świata, więc te 6 kolejek fazy grupowej będzie rozegrane do listopada, podobnie wysokie tempo będzie w lidze, a gdzieś trzeba zmieścić jeszcze 2 przełożone mecze i Puchar Polski. A gdzie tu kadra na 3 fronty? Chyba takiej jednak brak. Sam mecz miał przebieg typowy dla Lecha sprzed ery Skorży, czyli stracona bramka i bicie głową w mur. Wreszcie przypomniał sobie o dobrych występach z Krakowa Gio Citaiszwili, chyba najlepszy z Kolejorza w niedzielny wieczór. Jednak wszystkie jego próby były albo niecelne albo obronione przez znakomitego Szromnika. Ponadto z drużyny gości wyróżnić trzeba Schwarza, który do strzelonej bramki dołożył solidną grę. Ciekaw jestem, jak Mistrz Polski zaprezentuje się na tle Mistrza Luksemburga, bo udowodnił już on parę lat temu Legii Warszawa, że nie są chłopcami do bicia. Z drugiej strony – brak awansu do fazy grupowej przy takiej drabince to byłaby jednak kompromitacja.
Sprezentowane zwycięstwo
Dobra gra przeciwko Lechii na wyjeździe, motywacja kibiców na przyjście na mecz, ostatecznie prawie 13 tysięcy ludzi na trybunach, co nie jest normą w Kielcach. Mecz z Wartą, czyli rywalem jak najbardziej w zasięgu. Wszystkie warunki spełnione do rozegrania dobrego meczu i walki o kolejne 3 punkty. No właśnie – walki… Podopieczni Ojrzyńskiego biorą tę walkę aż za bardzo do serca. Tym razem skończyło się szybkim wylotem z boiska Balicia jeszcze w pierwszym kwadransie meczu po brutalnym faulu. Gdyby tego było mało, to jeszcze po absurdalnym zagraniu ręką Danka, Warta dostała rzut karny, który na gola zamienił Kopczyński. Godzina gry w przewadze przy prowadzeniu, tego nie można było zepsuć. Choć Warta igrała z ogniem, bo nie paliła się do rychłego zamknięcia meczu. Korona dobrze rozgrywająca stałe fragmenty gry, mająca Śpiączkę z przodu? Apatia mogła zostać skarcona, gdyż taka gra niesie ogromne ryzyko jakiegoś babola. Ostatecznie wynik udało się utrzymać i trener Szulczek może być zadowolony. Jeśli Warta ma się utrzymać, wygrywanie z beniaminkami to priorytet – całkiem możliwe, że nawet dwie drużyny, jak nie wszystkie będą zaplątane w walkę o utrzymanie. A już w kolejnej serii gier trzeci beniaminek na rozkładzie – Widzew. Czy Szulczek zaliczy hat-tricka?