Black Week kojarzy się z licznymi promocjami, okazjami. Podobnie było w minionej kolejce Ekstraklasy. Każdy zespół czołówki tracił punkty, dając szanse kolejnym do wygranej i odskoczenia w tabeli. Ostatecznie potracili punkty wszyscy, a skorzystał na tym Śląsk, umacniając się jako lider. O tych oraz reszcie spotkań w krótkim podsumowaniu 16. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Stokowiec się nie odgryzł
Pierwszy po przerwie reprezentacyjnej mecz to – jak przeczytałem w internecie i mnie rozbawiło – Derby Piotra Stokowca. Jego obecny klub, ŁKS, podejmował na własnym stadionie poprzedni, czyli Zagłębie Lubin. Przed przerwą na kadrę gospodarze zdołali zremisować z Piastem (choć z drugiej strony mało kto nie remisuje z nimi). Dokonali tego comebacku z wyniku 0:3 przy udziale Gliwiczan, którzy kończyli mecz w dziesiątkę. Okazało się, że nie był to żaden impuls do wzmożonej walki i wiary, że los w tym sezonie może się jeszcze odmienić. Goście zdaje się odpowiednio dobrali taktykę na to spotkanie, Fornalik zaskoczył Stokowca grą wysokim pressingiem, z którym nijak sobie ŁKSiacy nie radzili, a sraty na własnej połowie mnożyły się w zastraszającym tempie. Bramka strzelona przez gości w pierwszym kwadransie zupełnie nie zmieniła oblicza meczu. Cały czas goście atakowali, mając naprawdę mnóstwo okazji na strzelenie kolejnych goli. W pewnym momencie wyobraziłem sobie powiedzenie o niewykorzystanych sytuacjach. Żeby jednak mogły się zemścić, trzeba było samemu stwarzać zagrożenie, a to nie był dzień gospodarzy. Szybki gong w drugiej połowie praktycznie zamknął mecz, choć to goście jeszcze mocniej zwiększyli przewagę, kończąc mecz z wynikiem 2:0, ale gole oczekiwane w ich wykonaniu to aż 2,94xG, a więc pokaźny wynik, ukazujący skalę gry ofensywnej Zagłębia w piątkowe popołudnie.
Remis Piasta z gatunku tych satysfakcjonujących
Jeśli w sezonie remisujesz 75% spotkań, to ciężko być zadowolonym, schodząc z boiska po kolejnym podziale punktów. Piątek wieczorem był jednak jednym z tych momentów, kiedy naprawdę Piastunki powinny być szczęśliwe. Po pierwsze – przełamali mur w Białymstoku, gdzie dotychczas wszystkie spotkania kończyły się zwycięstwami Jagiellonii. Poza tym nie doprowadzili do utraty bramki, a siła rażenia Dumy Podlasia jest w tym roku imponująca. No i wreszcie kończyli mecz w 10, odkąd w 73. wyleciał z boiska Mosór. Takie okoliczności sprzyjają mimo wszystko względnej satysfakcji, która jest tłumiona poprzez głupie straty punktów w poprzednich kolejkach. Z medialnego punktu widzenia również nie ma tragedii – o remisującym na potęgę Piaście mówi się w Europie w ramach różnych statystyk. W TOP25 ligach Europy są liderem w stosunku podziałów punktów do ogółu spotkań. Jagiellonia z kolei może żałować, że tym razem nie udało się wykorzystać przewagi własnego boiska, a ostatecznie także zawodnika. Uczciwie jednak należy zwrócić uwagę, że w pierwszej połowie to Piast miał optyczną przewagę i mecz mógł potoczyć się w różnych kierunkach.
Zmora Medalików wciąż straszy
Każdy klub ma co najmniej jednego rywala, z którym wybitnie mu nie idzie. Okazuje się, że dla Mistrzów Polski takim przeciwnikiem jest Cracovia. W historii dwa mecze wygrane, w tym jedna wiktoria w Pucharze Polski i jedna ligowa. Nie napawały owe statystyki optymizmem. Dodając jeszcze zbliżający się czwartkowy mecz w Lidze Europy, który jest ostatnią szansą na bezpośrednią wygraną ze Sturmem Graz i wyprzedzeniem ich w tabeli, przepychając się w trybie last minute do Ligi Konferencji na wiosnę, mogło być różnie. I w istocie było! Tylko wajcha przesunęła się dość znacząco w stronę Pasów. Goście odważnie i wysoko podeszli do Rakowa, wygrywając walkę w środku pola i minimalizując straty oraz zagrożenie ze strony Mistrzów. To co udawało się w pierwszej połowie i zostało udokumentowane golem, w drugiej już tak dobrze nie zagrało. Można bronić skutecznie pola karnego nawet z przeciwnikiem wysokiej klasy na jego terenie, ale – nie oszukujmy się – Pasy aż prosiły się o kłopoty i one zostały znalezione pod koniec meczu, kiedy Raków otrzymał szanse wyrównania z rzutu karnego i wykorzystał ją za sprawą Nowaka. Remisowy wynik nikogo nie zadowala, bo Raków nie doścignął rywali, a Cracovia zrównała się punktami z Puszczą, który otwiera czerwoną strefę esktraklasowej tabeli.
Chcesz snajpera? Idź na kurs do Mielca!
Mało kto spodziewał się, ale wychodzi na to, że naprawdę Stal potrafi wyszukiwać na rynku snajperskie perełki, które są w zasięgu ich budżetu i brylują w Ekstraklasie. Był Hamulić, który robił show, a w tym sezonie popis daje Białorusin, Ilya Shkurin. W meczu z Pogonią w Szczecinie ustrzelił hattricka, prowadząc zespół do sensacyjnego zwycięstwa. Już coraz głośniejsze były głosy niezadowolenia z pracy Kamila Kieresia, a on w niedługim czasie zdobył ciężkie tereny – najpierw Warszawę, a teraz Szczecin. Warto uzupełnić, że w każdym meczu strzelając po trzy bramki! Pomimo szybkiej straty bramki na początku meczu, Portowcy otrząsnęli się i jeszcze na przerwę schodzili z prowadzeniem. Wydawało się wtedy, że czeka Mielczan egzekucja po zmianie stron i proszenie się o jak najmniejszy wymiar kary. To podopieczni Kieresia zaskoczyli jednak Pogoń i dwukrotnie pokonali bramkarza gospodarzy. Pogoń dołącza więc do koszyka „faworyt, który zawiódł”, przygotowanego na 16. kolejkę Ekstraklasy.
Zepsute Święto Żylety
Kibice w Warszawie przy okazji meczu z Wartą zorganizowali na trybunach prawdziwe świętowanie. Okazja była zacna, bo 50-lecie Żylety, czyli trybuny gromadzącej najbardziej zagorzałych kibiców Wojskowych. Nie podołali jednak atmosferze piłkarze, którzy wyglądali w sobotę słabo na tle Warty. Drużyna Szulczka ponownie odrobiła zadanie domowe i przygotowała się odpowiednio na Legionistów. Kiedy w 40. minucie Eppel wykorzystał rzut karny, dający dwubramkową przewagę dla gości, niewiele wskazywało, że może się tu coś odmienić. Piunktem zwrotnym okazał się rzut karny dla gospodarzy w samej końcówce pierwszej połowy i nawiązanie kontaktu jeszcze przed zejściem na przerwę. To było przebudzenie Legii, która w drugiej połowie wyglądała znacznie lepiej, ale też Warta oddała całkowicie inicjatywę. Pozwoliło to gospodarzom na doprowadzenie do wyrównania, ale nic więcej nie wskórali. Spowodowało to atmosferę załamania i żegnania się wśród kibiców z mistrzowskimi aspiracjami. Kolejne spotkania i niespodzianki pokazały jednak, że nic straconego, choć granica błędu niebezpiecznie się zmniejsza. Plusem dla Wojskowych zdecydowanie powinien być udany powrót Kapustki, który szybko po wejściu na boisko zaliczył asystę. Jeśli wróci on do formy, będzie konkretnym wzmocnieniem składu na resztę sezonu, jestem o tym przekonany.
Puszcza dogania bezpieczną strefę
Mówiło się o tym z lekkim przekąsem, ale mało kto spodziewał się przed sezonem, że spośród beniaminków to ten absolutny debiutant w najwyższej lidze – Puszcza – będzie najlepszym z nich. Okazuje się, że nie tylko są najlepsi, dodatkowo premierowo złapali serię dwóch wygranych z rzędu, co dało im dogonienie bezpiecznej strefy. Żeby było jeszcze weselej – do dziesiątego miejsca tracą zaledwie 3 punkty! Wygrana z Górnikiem to jednak w wielkiej mierze zasługa nieskuteczności ekipy Jana Urbana. Do przerwy prowadzili jedną bramką, a gdyby było 3:0, to nikt nie miałby pretensji na niesprawiedliwość wyniku! W takich momentach wychodzi jednak spryt, szczęście, którym muszą odznaczać się beniaminkowie, o ile chcą przetrwać debiutancki sezon ligowy. Puszcza stworzyła dwie szanse, obie wykorzystując i odwracając losy meczu! Jedna z nich to klasyka gatunku – akcja bramkowa rozpoczynająca się od wyrzutu z autu. Brzmi znajomo, prawda? Górnik drugi mecz z rzędu przegrywa, gdzie ilość stworzonych sytuacji pretendowała ich do kompletu oczek.
Zmarnowana sytuacja na lepsze jutro
Trzeci mecz na Stadionie Śląskim i trzeci z kolei podział punktów. Tym razem mogą piłkarze Ruchu pluć sobie w brodę, bo do pełni szczęścia zabrakło raptem kilkadziesiąt sekund, kiedy marzenia o zwycięstwie zabrał im Trojak, doprowadzając do remisu. Chociaż w pierwszej połowie raczej wiele się nie działo, to potem Ruch zaczął grać lepiej, a po strzeleniu bramki skutecznie odpierał ataki Korony, samemu wyprowadzając kontrataki, wszystkie kończąc jednak bez skutku. Szczęście było naprawdę blisko, ale tym razem uśmiechnęło się ono do Korony, która uratowała punkt. Los może oddawać im straty punktów w końcówkach meczów z początku sezonu. Ruch zaprzepaścił szansę na drobny promyk nadziei. Ewentualna wygrana nie dawałaby im wielkiego skoku w tabeli ani szans na utrzymanie, ale byłyby one w zasięgu. Teraz ponownie uciekły w otchłań, a uciekająca im Puszcza nie działa korzystnie na morale.
Myśliwiec nie rzucał słów na wiatr
Przedmeczowe konferencje, wielkie deklaracje, a następnie brutalnie weryfikujące je boisko. Znany schemat nie tylko w polskiej piłce. Słowa trenera Myśliwca przed meczem Widzewa w Poznaniu o chęci ofensywnej, otwartej gry na stadionie Kolejorza nie były jednak tymi rzuconymi na wiatr. Bardzo wysoko wyszedł jego zespół i stosował pressing, który świetnie się oglądało przez postronnego widza, a nieporadny Lech mógł podziwiać pomysł na mecz i jego świetną realizację. Do doskonałości zabrakło skutecznego uderzenia z karnego, ale gości zupełnie to nie zmartwiło i jeśli nie udało się z pola karnego, to sprzed niego huknął Alvarez, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 10 minut później. Istotnie piękne były to trzy kwadranse w wykonaniu Widzewa. Naturalnie w drugiej połowie nie chcieli już grać aż tak agresywnie, przez co przejął inicjatywę Lech. Kiedy w samej końcówce z dystansu huknął Karlstrom, dając Kolejorzowi remis, wydawało się to niesprawiedliwe mimo wszystko, a w dodatku końcówka zapowiadała się na huraganowe ataki Lechitów i próbę zgarnięcia kompletu oczek. Przebieg meczu zaskoczył po raz kolejny, bo to Widzew zadał cios i to nie jeden, a dwa, wygrywając ostatecznie 3:1 na ciężkim terenie. Podobno pozycja Johna van den Broma jest niezagrożona, ale ostatnie wyniki zdecydowanie poniżej oczekiwań, tym bardziej po kompromitacji w eliminacjach Ligi Konferencji, kiedy cierpliwość kibiców i włodarzy wystawiona została na najwyższą próbę.
Erik Exposito > Pedro Henrique
Na koniec zmagań ekstraklasowych w tej kolejce odbyło się spotkanie Radomiaka ze Śląskiem, zapowiadające się na pojedynek czołowych strzelb tego sezonu, czyli Erika Exposito i Pedro Henrique. Jeszcze przed meczem, media społecznościowe zamiast wrzucić skład gospodarzy na mecz, dodali informacje o rozwiązaniu kontraktu za porozumieniem stron z dotychczasowym trenerem. Dość niespotykana praktyka, aby takie sprawy podawać niedługo przed meczem. Sam mecz nie był porywający, ale – co mnie cieszy – gdy doszło do pojedynku dwóch świetnych napastników po obu stronach, to odegrali oni kluczowe role w spotkaniu. Pedro Henrique został czarnym bohaterem, nie wykorzystując rzutu karnego, a Erik Exposito z kolei wykorzystał swoją sytuację, która była bardzo nieoczywista. Dodatkowym atutem jest, że zdobył jedyną, decydującą o wyniku bramkę prawą nogą, czyli zdecydowanie niewiodącą. Magiera i jego drużyna dokonali nielada sztuki – to jest prawdziwy sukces, gdy udaje się wygrać mecz, kiedy nie wszystko wychodzi. Dodatkowo ciążyła na nich presja wyniku – oczywiście, znając sytuację i potknięcia reszty drużyn, na pewno z tyłu głowy były myśli, jak mogą odskoczyć w tabeli i zapewnić sobie zimowanie jako lider. W ostatecznym rozrachunku sprostali wyzwaniu.