Półmetek sezonu, mistrzem jesieni Śląsk Wrocław, aczkolwiek wciąż pozostaje kilka zaległych meczów do rozegrania. Zimowa aura spowodowała przełożenie kolejnych z powodu złych warunków atmosferycznych, czy też fatalnego stanu murawy. Zapraszam na krótkie podsumowaniu 17. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Raków wygrywa, Legia wstydu nie przynosi
Rozważania weekendowe tradycyjnie, gdy tylko odbywają się europejskie puchary, zaczynam od podsumowania meczów naszych eksportowych drużyn z zagranicznymi drużynami. Tym razem na pierwszy ogień poszedł Raków i jego mecz ostatniej szansy na austriackiej ziemi ze Sturmem Graz. Był to pierwszy mecz w fazie grupowej, gdzie Medaliki zagrały równe spotkanie na wysokim poziomie. Zostali za to nagrodzeni pod koniec spotkania, kiedy zdobyli zwycięską bramkę za sprawą Yeboaha. Wygraną tą wyrównali stan punktowy ze Sturmem oraz stan bezpośrednich meczów, przez co przy ustalaniu końcowej tabeli wejdzie już rozpatrywanie różnicy bramek, gdzie teraz Austriacy mają jedną więcej na plus. Szkoda tym bardziej, że nie udało wcisnąć się w czwartek drugiej bramki, bo teraz sytuacja jest prosta – Raków musi osiągnąć lepszy wynik u siebie z Atalantą, niż Sturm na wyjeździe ze Sportingiem. A jeśli obie drużyny wygrają, czy przegrają, Raków musi zrobić to z lepszym bilnsem, aniżeli bezpośredni rywal w walce o trzecie miejsce i grę na wiosnę w Lidze Konferencji. Teoretycznie podopieczni Szwargi mogą mieć prościej – Włosi pewni wygranej w grupie przyjadą do Polski pewnie w mocno rezerwowym składzie, ale również Sporting nie będzie raczej marnował sił, gdy kilkadziesiąt godzin po spotkaniu ze Sturmem grać będą prestiżowy ligowy mecz z Porto. Nadzieja w tym, że Portugalczycy grając u siebie pokażą więcej zaangażowania i ostatecznie Rakowowi uda się uniknąć zakończenia przygody w Europie już w rundzie jesiennej.
Legia z kolei jechała do Anglii jak na ścięcie, bowiem bitym faworytem meczu była Aston Villa. Choć gospodarze szybko zdobyli bramkę, to równie szybko popełnili błąd przy rozegraniu i Muci pięknym mierzonym strzałem zdobył bramkę wyrównującą. I chociaż ostatecznie to The Villains przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść, to Legia wciąż jest faworytem do wyjścia z grupy, bo wystarczy jej do tego domowy remis z AZ Alkmaar. Przede wszystkim na boisku jednak nie było widać przepaści. Mecz toczony na wysokim poziomie po prostu wygrała drużyna lepsza, choć Wojskowi również mieli swoje sytuacje. Wiem, że jako naród jesteśmy specjalistami od pięknych porażek, ale poważnie – tu tego zjawiska akurat nie widzę. Najprościej porównać sobie, jak wyglądał mecz Atalanta – Raków w pierwszej kolejce Ligi Europy i właśnie AV – Legia w piątej rundzie Ligi Konferencji. Chyba zgodzicie się, że lepiej oglądało się ten drugi mecz oraz w nim pojawiły się jakiekolwiek nadzieje, że może być niespodzianka?
Kiks Lisa nadał bieg spotkaniu
Kolejka ligowa rozpoczęła się spotkaniem Warty z Jagiellonią. Dobra gra defensywna gospodarzy została praktycznie od razu zakwestionowa, bowiem w pierwszej minucie Warciarze odgrywając piłkę do tyłu czekali, aż wybije do przodu, czy poda krótko, bramkarz Adrian Lis, ten jednak z piłką się minął, dopadł do niej Hansen i strzelił bramkę już w pierwszej minucie. O Lisie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest nijaki. Jako bramkarz zawsze zapewnia coś – albo strzeli bramkę w ostatniej akcji albo popełni babola, jak w piątek, czy też schodząc na przerwę sfrustrowany uderzy z wściekłości piłkę o murawę w taki sposób, że ta odbije się wysoko i trafi go w głowę. Błąd z początku spotkania jeszcze w pierwszej połowie został zmazany, bo Warta wyrównała za sprawą Żurawskiego. W drugiej połowie Jaga jednak uzyskała przewagę na boisku i przeważała. Zdołali to goście udokumentować jedną bramką Naranjo, która okazała się decydująca dla losów spotkania. Dzięki zwycięstwu, Duma Podlasia umocniła się na drugiej pozycji w lidze, a podopieczni Szulczka ciągle nie mogą uciec na dobre strefie spadkowej. Ma to związek z dobrą postawą Puszczy, która mocno ściaśniła tabelę w dolnych rejonach, zapewniając emocje także w grze o utrzymanie.
Strata punktów Portowców w Zabrzu? Pewniejsza, niż śmierć!
Niesamowite są niektóre serie drużyn w Ekstraklasie! Jedną z nich jest niemożność zdobycia kompletu punktów przez Portowców w Zabrzu, niezależnie, jak dobrym składem by przyjechali, w jak świetnej formie nie byli oraz jak bardzo rywal ze Śląska był w tych kwestiach na drugim biegunie. Myślałem jednak, że może to teraz jest ten moment, kiedy Portowcy się zmobilizują, mając mocny skład, zmobilizowani do gonitwy za czołówką… Nic z tych rzeczy. Patrząc na suche statystyki – owszem – przewaga na boisku była znacząca, pod koniec meczu nawet w liczbie zawodników, bo Janża przedwcześnie zakończył mecz. Nie pomogło to gościom w żaden sposób, choćby w zdobyciu punktu. Wczesna bramka Górnika, zdobyta przez Ennaliego w piątej minucie zdecydowała o tym, że komplet punktów został w Zabrzu. Na osłodę pozostaje Pogoni szybki rewanż i domowa wygrana z Górnikiem wczoraj w 1/8 Pucharu Polski. Choć nawet i ona łatwo nie przyszła, bo sami sobie Portowcy zgotowali przymus gry w dogrywce po wyrównaniu Górników w doliczonym czasie. Jeśli ligowe sukcesy odjeżdżają, to może w Szczecinie skupią się na 100% na Pucharze Polski, aby zapewnić swoim kibicom wreszcie jakiś wyczekiwany puchar?
W Gliwicach zima dała pierwsze ostrzeżenie
Mimo obfitych opadów śniegu, piątkowe mecze udało się rozegrać, a sobotnie spotkanie w Gliwicach pomiędzy Piastem a Puszczą wydawało się niezagrożone. Zdjęcia murawy kazały docenić prace służb, które robiły wszystko, aby do meczu doszło i był on rozstrzygnięty głównie w sportowej walce. Warunki atmosferyczne pozwoliły jednynie na rozegranie ledwie kwadransu gry, po których sędzia przerwał spotkanie i zawodnicy zeszli do szatni. Pogoda zepsuła możliwość rozegrania meczu do końca, a zawodnicy dokończą je dopiero w przyszłym roku. Co więc dopiero powoli nadrabiane były przełożone spotkania pucharowiczów, wszystko było na dobrej drodze, a tu już kolejne schody i niepełna tabela zdaje się nie mieć końca. Ciężko stwierdzić, komu przełożenie meczu zaszkodzi bardziej. Z jednej strony Piast namiętnie dzielący się punktami, z drugiej Puszcza na fali wznoszącej, jednak nie można wymagać, aby beniaminek masowo teraz wygrywał mecze. Może więc mamy w związku z tym mentalnych dwóch zwycięzców?
Nowa miotła przyniosła efektowne zwycięstwo
Łódź – trudny teren, dodatkowo Widzew trenera Myśliwca na zwycięskiej fali, wliczając prestiżowe wyjazdowe zwycięstwo w Poznaniu. Przyjechał tam Radomiak z nowym trenerem, który miał dość jasny cel – zwyciężyć. Nie spodziewał się jednak chyba sam Maciej Kędziorek, że jego drużyna będzie w stanie aż tak wysoko pokonać Widzew. Kluczem do trzybramkowego zwycięstwa była przede wszystkim konsekwentna gra obronna i oddanie piłki gospodarzom. Teoretycznie prosta taktyka i idealnie skrojona pod naszą ligę. Przecież mało kto lubi kreować grę, a kult gry z kontry wydaje się wciąż żywy. Żadnym zaskoczeniem nie będzie fakt, że kluczowym zawodnikiem w drużynie Radomiaka był Pedro Henrique. Kojarzony jednak głównie z roli egzekutora i właściwie tyle, tym razem pokazał szerszy wachlarz umiejętności, zaliczając dwie asysty, z których ta druga – do Rafała Wolskiego – po prostu WOW! Jeśli nie widzieliście, zdecydowanie polecam zobaczyć!
Czy warto było grać?
Przekładanie spotkanie, ich przerywanie w trakcie wpisały się w klimat tej siedemnastej kolejki Ekstraklasy. Niejako więc byłem w szoku, że spotkanie w Kielcach pomiędzy Koroną, a Lechem zostało dokończone. O ile na początek spotkania murawa była odpowiednio przygotowana, tak w trakcie meczu obficie sypiący w kieleckim śnieg skutecznie utrudniał grę, żeby nie pisać po prostu o uniemożliwieniu gry. Z biegiem czasu coraz ciężej było się odnaleźć z wydarzeniami boiskowi przed telewizorem. Coraz gorsza widoczność piłki, trudności z rozpoznaniem piłkarzy. Spotkanie, którego przeznaczeniem był bezbramkowy remis. Skończyło się jednak korzystnie dla kibiców gości, którzy licznie jakoś od Kielc dojechali i wspierali Kolejorza. Pod koniec meczu skuteczną akcję przeprowadził Velde. Norweg, przyzwyczajony pewnie do ciężkich warunków, ustalił wynik meczu. Ciekawe słowa padły na pomeczowej konferencji prasowej, gdzie trener Kuzera stwierdził, że cieszy się z rozegrania meczu i gdyby kiedyś ponownie była taka pogoda, to wciąż byłby za rozegraniem spotkania. Z jednej strony to korzystne dla jego drużyny, kiedy pojawia się większa losowość, ale mimo wszystko… Czy warto ryzykować grę w takich warunkach i zdrowie zawodników? Chyba nie do końca….
Słabe obrony stworzyły fajny mecz
Wszyscy lubimy mecze, gdzie pada mnóstwo bramek. Nawet, jeśli spowodowane są one błędami obrońców, a nie wykwintnymi akcjami ofensywnymi. Takie spotkanie oglądlaiśmy w Krakowie, gdzie Cracovia podejmowała Ruch. Zdecydowanie najlepsze spotkanie kolejki, pełne dramaturgi i zmian sytuacji na boisku. Przez weekendowe opady śniegu murawa była w opłakanym stanie, ale obyło się bez większych ekscesów z nią związanych. Cracovia wyszła szybko w meczu na prowadzenie, ale jeszcze w pierwszej połowie czerwoną kartkę zobaczył Kakabadze i dla gości stworzyła się świetna okazja do wygranej i odrobienia punktów do Pasów, którzy – wszystko na to na razie wskazuje – będą w tym sezonie bić się o utrzymanie. Po wyrównaniu stanu meczu Ruch trzykrotnie wychodził na prowadzenie. Za każdym razem jednak tracił bramkę pomimo gry w przewadze. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wysokim remisem 4:4, a ciekawostką jest fakt, że wszystkie osiem bramek strzelili w Krakowie Polacy. Status Quo został więc zachowany i Ruch traci do Cracovii 6 punktów. Gdyby utrzymali prowadzenie do końca oraz nie stracili w ostatniej minucie bramki z Koroną w ostatniej kolejce, mieliby teraz 1 zaledwie punkt straty do bezpiecznej strefy. Oto, jak brutalny potrafi być futbol…
Lech ma Wartę, Legia – Zagłębie
Abstrahując od kulis tych wszystkich spotkań, to łatwo zauważyć tendencję. Gdy Lech gra derbowy mecz z Wartą, to po prostu zawsze wygrywa, niezależnie od okoliczności. Powoli taką samą tradycją stają się wygrane Wojskowych z Miedziowymi. Niedzielne spotkanie bardzo szybko zostało rozstrzygnięte, bo już po 4 minutach podopieczni Runjaicia prowadzili dwoma bramkami i mogli zwolnić tempo i spokojnie rozgrywać mecz, zachowując siły po czwartkowym boju w Lidze Konferencji. Gospodarze blisko byli bramki kontaktowej po złym rozegraniu piłki Legionistów od bramki, ale przy rozegraniu piłki 2 vs 1 z bramkarzem nie uniknęli spalonego, kiedy to jego linię wyznaczała piłka. W drugiej połowie goście podwyższyli prowadzenie za sprawą gola Josue z rzutu karnego, który to też ustalił wynik końcowy meczu.
Remisowy hit kolejki
Kiedy spotyka się Mistrz Jesieni, lider, z Mistrzem Polski, siłą rzeczy musi to być hitowe spotkanie w danej kolejce. Mocno nieoczywistym kandydatem jednak do tego był Śląsk. Domowy mecz, kolejny z kompletem publiczności, miał być następnym testem Magiery i jego drużyny. Przyjechał do Wrocławia Mistrz Polski, który również i w tym sezonie jest kreowany na faworyta do sięgnięcia po końcowy triumf. Zacierałem ręce, zasiadając do oglądania tego meczu. Ciekawy najbardziej byłem, czy Magiera zaskoczy czymś młodego Szwargę. W teorii goście mają lepszy skład, jednak z jakiegoś powodu Śląsk na tej pozycji lidera zasiada i przy próbie kilkunastu spotkań nie może być przypadku. Pierwsza połowa jednak toczyła się wyłącznie pod dyktando Medalików, praktycznie cały Śląsk został wyłączony z gry, na czele z Erikiem Exposito. Przewaga boiskowa znalazła odzwierciedlenie w wyniku. Raków prowadził do przerwy 1:0 po bramce Kittela. Po przerwie mecz wyglądał już bardziej wyrównanie, aczkolwiek bramka na 1:1 padła po błędzie w obronie Rakowa, a nie pięknej akcji Wrocławian. Czy to ma jednak dla nich znaczenie? Bramka Samca-Talara dała gospodarzom remis, który Śląsk szanuje. Raków z pewnością może czuć niedosyt. Ciekaw jestem – i to będzie kluczowe dla losów drużyny Magiery – jak we Wrocławiu zaplanują zimowe okienko transferowe, czy trafią z kupnem nowych zawodników. Jeśli chcą walczyć o najwyższe cele, to kadra z pewnością musi zostać poszerzona. W końcu wystarczą kontuzje, pauzowanie za kartki i już może brakować głębi składu…