Minęły raptem dwie ligowe kolejki, a peleton znacznie zbliżył się do ucieczki w postaci Jagielloni i Śląska. Ścisk na górze tabeli spory, a to zwiastuje wielkie emocje! Również na dole pomimo odstawania Ruchu i ŁKSu wciąż niewiadomą pozostaje trzeci spadkowicz. Zapraszam na krótkie podsumowanie 21. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Dramat z happy endem?
Po wylosowaniu Molde w 1/16 Ligi Konferencji nastroje były pozytywne. Wszakże Legioniści mogli trafić zdecydowanie gorzej. Mówiło się o tym, że Norwegowie będą po sezonie i w trakcie przygotowań. No po prostu, cytując klasyka, „awans pewny, jesteśmy faworytem”… Jak zawsze jednak wszelkie hipotezy weryfikuje życie, a w tym przypadku boisko. Raptem pół godziny meczu, a tu już Wojskowi przyjęli trójkę. Ciężko było wtedy o jakikolwiek optymizm, bo nic w grze polskiego zespołu nie funkcjonowało. Trener Runjaić chybił wyraźnie ze składem, a i Tobiasz przypomniał osobom go krytykującym, dlaczego to robią. Jego błędy bezpośrednio przyczyniły się do strat bramek, ale przyznać uczciwie trzeba, że generalnie Legia w grze defensywnej nie dojechała. Przerwa była szansą dla Kosty Runjaicia do wskrzeszenia drużyny, zrobienia zdecydowanie zmian od początku drugiej połowy. Aż trzech nowych zawodników po zmianie stron dało wyraźnie impuls do walki, a niemiecki trener niejako przyznał się do winy. Gra zaczęła wyglądać inaczej, lepiej, a i wynik uległ zmianie i Legia odrobiła dwie bramki. Zremisować się nie udało, ale jednobramkowa porażka jest jak najbardziej do przełknięcia, szczególnie w kontekście rewanżu u siebie oraz przede wszystkim wyniku, jaki zdołali uzyskać Norwegowie w pierwszej odsłonie meczu.
Radomiak przekracza granice absurdu
Czyżby Radomiak celował w jakieś ligowe rekordy? Kolejny mecz, kolejna czerwona kartka i narazie na wiosnę haniebny bilans – dwie porażki, zero bramek strzelonych przy aż dziesięciu straconych! Tyle dobrze dla drużyny, że przyjechała do nich Pogoń, która nie szarżowała zbytnio tempa i nie zależało im na wielkiej bramkowej kanonadzie, a przy trzybramkowym prowadzeniu ciągle atakowali w drugiej połowie, ale z poszanowaniem własnych sił. Dopiero w samej końcówce, właściwie w ostatniej akcji meczu dobił Radomiak debiutujący w Pogoni Paryzek. Tym sposobem Portowcy zaliczają perfekcyjny start w nowym roku i zbliżają się do czuba tabeli. Czyżby marzenia o osiągnięciu rzeczy wielkich wciąż się w Szczecinie tliły? Podopieczni Gustafssona wyglądają bardzo solidnie, a już za tydzień mogą pójść za ciosem, kiedy na ich stadion przyjedzie ŁKS. W Radomiu za to coraz bardziej nerwowa atmosfera, bo patrząc na tabelę coraz mniejsza przewaga nad strefą spadkową…
Śląskowi nie służy ofensywna gra
W rundzie jesiennej postronni obserwatorzy w dyskusji na temat ewentualnego sensacyjnego Mistrza w tym sezonie opowiadali się raczej po stronie Jagielloni, głównie ze względu na ofensywny styl gry, który oglądało się z prawdziwą przyjemnością. Do Śląska głównie pretensje były o zbytnią bojaźliwość, defensywne granie i mało atrakcyjny, choć skuteczny, styl. Po nowym roku oglądaliśmy już dwa mecze Wrocławian. W obu wyszli zdecydowanie z myślą o ataku, nie obronie, ale jednocześnie paradoksalnie w żadnym nie zdołali zdobyć bramki, a jeszcze po jednej stracili i zdobyli okrągłe zero punktów. Dość bezpieczna przewaga, dająca poczucie względnego bezpieczeństwa stopniała do ledwie 2 punktów. Co prawda na grę Śląska patrzy się z pewnością lepiej, ale jest ona zwyczajnie nieskuteczna. Czy jest to do wypracowania? Napewno tak. Pytanie tylko, co z tym zrobi Jacek Magiera? Odpuści i wróci do defensywnego stylu? Czy będzie wierzył, że w końcu efekty przyjdą? Zaskakuje z kolei Stal, która ponownie zgarnęła 3 punkty, znowu nieoceniony okazał się Szkurin, zdobywca jedynej bramki po błyskotliwie rozegranym rzucie wolnym. Trener Kiereś może być zadowolony ze swojego zespołu. Drobna dygresja odnośnie szkoleniowca Stali – wydaje mi się jednym z najbardziej niedocenianych obecnie trenerów w Ekstraklasie. Wyciąga z zespołów, które obejmuje absolutnego maxa. Zgadzacie się?
Stadion Śląski wciąż nieodczarowany
Ruch cieszył się bardzo, gdy władze dogadały się i podpisały umowę na grę w charakterze gospodarza na Stadionie Śląskim. Podobnie z resztą kibice – na mecz bliżej, a i pojemność stadionu zdecydowanie większa, niż w Gliwicach. Kolejne mecze domowe jednak przynoszą za każdym razem rozczarowanie. Może nie przegrywają oni notorycznie, ale też nie wygrywają. Wymarzony komplet punktów w Kotle Czarownic wciąż pozostaje nieosiągnięty. Nie udało się tydzień temu w prestiżowym meczu z Legią, nie udało się również w sobotę w meczu, gdzie teoretycznie szanse na to były sporo większe. Nie udało się jednak przechytrzyć Dawida Szulczka i jego Warty. Trener Niedźwiedź więc w Ruchu cudu nie sprawił. Nie zdołał naprawić drużyny na tyle, aby ta zaczęła zwyciężać. Co prawda z Warciarzami przeważali, mieli okazje bramkowe, ale nic nie chciało wpaść. A gościom remis pasował. Wszystko mogło zmienić się w samej końcówce, kiedy gospodarze mieli rzut wolny z niebezpiecznej odległości, pozwalającej na bezpośrednie uderzenie na bramkę, ale strzał był bardzo niecelny.
Twierdza „Białystok” zdobyta
Białystok został wykasowany w weekend z mapy drużyn niepokonanych w tym sezonie u siebie. Stało się to nie z byle jakim przeciwnikiem, bo Lechem, ale mimo wszystko dość nieoczekiwanie, bo akurat wydawało się, że Jaga jest na takiej fali wznoszącej, że będą chcieli wykorzystać wpadkę Śląska i odskoczyć w tabeli na trzy oczka. W zamian za to zachowany został między nimi status quo, a w dodatku na zaledwie dwa punkty doskoczył do nich właśnie Kolejorz. Lechici wyjazdowym zwycięstwem i wynikami innych spotkań sprawili, że teraz stali się głównymi faworytami do mistrzostwa w oczach bukmacherów. Na Rumaku do Europy? Pewnie tak się skończy, bo ciężko wierzyć, patrząc na wyniki, żeby Lech nie doczłapał choćby do TOP4. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i w Wielkopolsce znowu zaczęli wierzyć, że ten Majster jest w ich zasięgu. Czy to pomoże drużynie? Przekonamy się niedługo, bo – jak wspominałem ostatnio – przed nimi ważne i trudne mecze, ale jak na razie potrafią przejść przez nie suchą stopą. Porażka nie powinna za to załamywać Jagielloni, która wciąż jest w świetnej pozycji i prawdziwą frajdą jest oglądanie meczów z ich udziałem.
Więcej szczęścia, niż rozumu?
Białystok zdobyty, ale Częstochowa wciąż nie! To obecny Mistrz Polski jest aktualnie jedynym klubem, który na swoim stadionie nie znalazł pogromcy. Znowu mogło się to stać w sobotni wieczór, kiedy przyjechał do nich Piast. Pierwsza połowa, jak to mają Medaliki w zwyczaju, totalnie przez nich przespana, a goście im w tym wtórowali, przez co mało działo się na boisku. Po przerwie szybko zrobiło się ciekawie, bo to Piast napoczął rywali wykorzystując rzut karny. Mistrzowie musieli się sporo natrudzić, aby osiągnąć swój cel, bo nawet remis nie był im na rękę, jeśli chcieli trzymać czołówkę w zasięgu. Próbowali, starali się, aż w końcu dopięli swego w ostatnim kwadransie. Najpierw Crnac wyrównał, a w doliczonym czasie gry Rakowowi został przyznany rzut karny. Próbę nerwów bez szwanku przeszedł Zwoliński i zdobył drugą bramkę. Piastunki rzuciły wszystko na szalę, efektem czego jeszcze szybka kontra zakończona trzecią bramką, autorstwa Cebuli. Uciekli więc spod topora gracze Szwargi, jak i w sumie sam trener. Kto wie, co by było, gdyby nie udało się wygrać. Mówiło się przecież sporo w ostatnich dniach o konieczności zwyciężania Rakowa, bo mogą być podjęte odpowiednie kroki…
Zagłębie wciąż czeka na wygraną
Waldemar Fornalik rozpoczął przygodę z Zagłębiem całkiem udanie. Również i ten sezon był obiecujący, ale jedynie na początku. Później coś się zacięło. Czyżby napotkał trener problem, z którym zmagał się niejeden poprzednik, tzn. kłopot wygody w Lubinie? Spoglądając na suche fakty – ostatni raz udało się wygrać jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. Była to wiktoria nad ŁKSem, czyli umówmy się – żaden wielki sukces w obecnym sezonie. Szukając więc głębiej musimy cofnąć się aż do początku października i wygranej z Górnikiem. Co łączą oba te ostatnie triumfy ligowe? Zarówno z ŁKSem, jak i Górnikiem zwyciężali Miedziowi na wyjeździe. Na własnym boisku zbytnio swoich kibiców nie rozpieszczają… Ogółem rzecz ujmując podobnie sprawy się miały z Cracovią, która punktowała znacznie poniżej oczekiwań i na tyle obniżyli poprzeczkę, że kibice po prostu zapragnęli szybkiego zapewnienia utrzymania i spokojnego finiszu rozgrywek. Apetyty z pewnością zbudziło wysokie zwycięstwo nad Radomiakiem sprzed tygodnia. W meczu z Zagłębiem Pasy wyglądały solidnie, miały przewagę, ale nie potrafili zawodnicy przekuć tego na konkrety. Mimo tego to gospodarze strzelili pierwsi bramkę, w dodatku była ona w doliczonym czasie pierwszej połowy. Po zmianie stron Pasy ciągle atakowały i wreszcie dopięły swego. Atanasov doprowadzając do wyrównania dał jeszcze nadzieje na wygraną, ale ostatecznie obie drużyny podzieliły się punktami. Taki wynik nie zadowala właściwie ani jednych, ani drugich. Wstydliwa dla Zagłębia jest tabela formy. Spośród wszystkich drużyn, w ostatnich 5 kolejkach są najgorszą drużyną ligi, a jeśli wydłużymy serię do 10 serii gier, to wciąż znajdują się w samej końcówce stawki.
Zadowolony z drużyny Rosołek ratuje remis
Walka Legionistów w Europie – super! Wciąż aspiracje i nadzieje na mistrzostwo – ekstra! Ale zasadnicze jest pytanie – czy można na to wszystko liczyć w sytuacji, kiedy traci się punkty z teoretycznie dużo słabszymi zespołami? Przecież podwójny remis 1:1 z absolutnym beniaminkiem, jakim jest Puszcza Niepołomice, nie napawa optymizmem oraz przede wszystkim nie buduje tzw. „team spirit”. A już napewno nie pomógł pomeczowy wywiad Rosołka, młodego Legionisty, który w zasadzie zadowolony był z remisu… Szczęściem dla niego był podział punktów z beniaminkiem. Oczywiście, na kanałach społecznościowych poprawił się i przepraszał oraz tłumaczył, że jednak szczęśliwy nie jest po tym remisie, ale niesmak pozostał. Co można powiedzieć w kontekście Legii i nadchodzącego rewanżu w czwartek z Molde? W zasadzie mecz z Puszczą wprowadził jeszcze więcej pytań i niewiadomych. Naprawdę ciężko nastawić się na cokolwiek w tym rewanżowym meczu, a żaden wynik i przebieg spotkania nie powinien dziwić, czy zaskakiwać. Puszcza z kolei kolejny raz uciera nosa faworytowi i tak sobie ciuła te punkciki i ciuła. Jak narazie nie pozwala to myśleć o utrzymaniu w kategorii pewnika, ale napewno szanse wciąż są realne, a było dużo głosów, przewidujących los beniaminka na wzór tego, co obecnie prezentuje ŁKS.
Nawet Derby nie wskrzesiły ŁKSu
Po porażce ŁKSu z Koroną w ostatniej kolejce pisałem o gasnącej ostatniej iskierce nadziei na utrzymanie Łodzian. Wspominałem, że zbliża się mecz sezonu, w przypadku wygranej kibice wybaczyliby pewnie nawet tak fatalny całościowo sezon. Problem jednak w tym, że to spotkanie derbowe było dziwne w wykonaniu beniaminka. Swój stadion, masa kibiców, prestiż sam w sobie, a nie widać było wśród piłkarzy, aby zapieprzali dla swoich fanów po boisku i starali się wygrać mecz. Przecież można mieć słabszą kadrę, gorszych piłkarzy, ale w derbowych starciach często umiejętności schodzą na dalszy plan i serduchem można wiele zdziałać. Tu nie było ani serca, ani tym bardziej umiejętności. Te derby to po prostu pokaz bezsilności w wykonaniu ŁKSu oraz wcale niewiele lepszego Widzewa, którego forma jest daleka od doskonałości. Jednak jeśli taki Widzew potrafi przełamać się na stadionie lokalnego rywala, strzelając przy tym dwie bramki, to co powiedzieć o formie czerwonej latarni ligi? Z pewnością ŁKS urwie jeszcze komuś punkty w tym sezonie, ale mentalnie mogą przygotowywać się do przyszłego sezonu i kampanii w pierwszej lidze. To wszystko z już nowym trenerem, bo zwolniony został Piotr Stokowiec, który nic nie zdziałał w Łodzi. Zostawia klub bez wygranej za jego kadencji, ze wstydliwą średnią 0,3pkt/mecz.
Górnik potwierdza strzelecką formę
Poniedziałkowy mecz Górnika z Koroną zakończył zmagania w ramach 21. kolejki Ekstraklasy. Obie drużyny przystępowały do meczu w dobrych nastrojach po wygranych meczach. Doliczając jednak w myślach punkty za styl, to Zabrzanie zaprezentowali się solidniej w Gliwicach, aniżeli Kielczanie z ŁKSem. Podobnie sprawy miały się również w poniedziałkowy wieczór. Górnik wyglądał lepiej, a co najważniejsze potrafił to udokumentować bramkami. Kapralik zabawił się w Quaresmę i uderzył zewnętrzną częścią stopy. Nie wyszło tak efektownie, ale nabił obrońcę Korony, który wbił piłkę do własnej bramki. Podolski udowodnił, że ma kopyto w nodze. Z wolnego nie strzelił bramki, ale zmusił do nieudanej interwencji Forenca, a dobił z najbliższej odległości Musiolik. Aż w końcu szybka kontra i piłka Poldiego na pustą do Kapralika. Tymi dwoma zwycięstwami Górnik z drużyny, która szybko zapewnić chciała sobie utrzymanie, stali się ekipą, tracącą raptem 4 punkty do Legii. Trener Urban znowu daje popis w Zabrzu! Korona odkucia szukać będzie na swoim boisku za tydzień z Legią. Wojskowi będą świeżo po rewanżu w Lidze Konferencji, więc skład może być nieco rotowany, zawodnicy zmęczeni, więc Koroniarze mogą mieć swoje szanse na urwanie punktów faworytowi.