Ach, co to była za świąteczna kolejka Ekstraklasy! Nie było może wielkich meczów, ale niektóre wydarzenia zapadną w pamięci i przejdą do historii, jak choćby trafienie Kobylaka, dzięki któremu kogoś czeka ponad 100-kilumetrowy spacer do Radomia… Zapraszam na krótkie podsumowanie 26. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Beniaminkowy hattricka Mistrza
Jeśli Raków miał w planach (a zapewne miał) obronę Mistrzowskiego tytułu, to – przynajmniej z beniaminkami – zabiera się do całej sprawy bardzo nieporadnie. W sobotę, na rozpoczęcie kolejki, zremisował zaledwie z Ruchem 1:1, ale patrząc wstecz, również jednobramkowym remisem kończyły Medaliki mecze zarówno z Puszczą, jak i ŁKSem. Mając terminarz wprost proszący się o mocniejsze zaatakowanie pozycji lidera, wyciągają ledwie 3 punkty na 9 możliwych z trzema ekipami zamykającymi tabelę. Sam mecz też nie był porywający dla Rakowa. Pierwsza połowa, niemal tradycyjnie, przespana. Oczywiście – strzelili bramkę otwierającą spotkanie, ale warto pójść za ciosem, tym bardziej, że już mieli nauczkę z Krakowa, gdzie Puszcza wyrównała w samej końcówce. Podopieczni Szwargi jednak postanowili, że kolejne spotkanie rozegrają na krawędzi. Ponownie się sparzyli, bo Ruch był waleczny do końca i w końcu wcisnął bramkę w ostatnich sekundach spotkania. Bardzo to naiwne z ich strony, ale jest druga strona medalu, nie wiem, czy akurat korzystna w perspektywie oceny poziomu obecnego sezonu. Te słabsze wyniki i straty punktów wcale nie eliminują ich z gry o mistrzostwo, choć już teraz pojawiło się wyraźne wskazanie na jedną drużynę w tym wyścigu.
Mecz na szóstkę
A chodzi oczywiście o Jagiellonię, która rozgromiła ŁKS aż 6:0 i musi robić to wrażenie nawet, jeśli weźmiemy na poprawkę grę gości w osłabieniu. Białostoczanie u siebie to prawdziwy potwór, nic nie robiący sobie z narastającej presji, a przynajmniej dotychczas zupełnie zdają się ignorować fakt, że po raz kolejny zbliżają się do rzeczy historycznej dla Podlasia. Do tej pory presji nie wytrzymywali i nie zdobyli jeszcze Mistrzostwa. Teraz wskazanie na nich jest już zdecydowanie najbardziej wyraźne spośród wszystkich kandydatów. Nie tylko z powodu wysokiego zwycięstwa, ale też słabszego punktowania bezpośrednich rywali. Za tydzień szykuje się hitowy mecz, gdzie Jaga pojedzie do Warszawy. Jeśli Wojskowi pokonaliby wtedy podopiecznych Siemieńca, mogłoby być gorąco do końca, zważywszy na to, że Legia zdaje się być uśpiona, ale gdyby dostali paliwo motywacyjne, to kto wie, jakby się to skończyło. ŁKS wrócił tym meczem do korzeni swojej beznadziejności – cudu nie będzie, a powrotu do Ekstraklasy szukać będzie trzeba w przyszłym sezonie na zapleczu Ekstraklasy.
Mijanka w tabeli trwa w najlepsze
Jako widzowie mieliśmy na wiosnę zachwycać się bezpośrednim pojedynkiem o mistrzostwo pomiędzy Jagą, a Śląskiem, a tymczasem z przewagi punktowej Wrocławian zrobiła się dla nich strata czteropunktowa. Gdy w Białymstoku wygrywają mecz za meczem, na Dolnym Śląsku czekają wciąż na zwycięstwo już 3 mecze. Tym ostatnim nie-wygranym było spotkanie w Gliwicach, gdzie wynik balansował przez cały mecz – od prowadzenia Piasta, przez remis, przegrywanie, na podziale punktów kończąc. Złośliwi powiedzą, że to Piast, więc symbol remisu, zero zaskoczenia, ale no Vuković i spółka naprawdę zaczynają igrać trochę z losem. Co prawda nad Koroną wciąż jest bezpieczna przewaga, wynosząca 5 punktów, ale na wiosnę w poprzednich sezonach notowali świetne wyniki, tu jest spory problem. Paradoksalnie dla problemów ligowych, szansę mają wciąż na zdobycie Pucharu Polski. Śląsk ponownie bez kompletu punktów, oddaliła się od nich Jaga, a zbliżyły Pogoń i Legia. Tu może jeszcze być wszystko możliwe i przetasowania w czołówce zdają się być nieuniknione.
Szybkie (nie-erotyczne) pif-paf w Szczecinie
Oj biada temu, biada, kto choć chwilę spóźnił się na mecz Pogoni z Cracovią. Nawet opóźnienie trzyminutowe skutkowało straceniem dwóch bramek. Najpierw rozpoczęcie Pogoni i błyskawiczne objęcie prowadzenia, żeby minutę później po rzucie rożnym wyrównały Pasy. W tamtym momencie dla gości jednak to, co dobre, się skończyło. Jeszcze w pierwszym kwadransie kolejną akcję na skrzydle przeprowadził Grosicki, a Bitri chcąc uprzedzić Koulourisa wpakował piłkę do własnej bramki. Wynik choć wydawał się niezagrożony, to był na styku praktycznie do końca spotkania. Wtedy jednak – nie idąc tropem Rakowa – Portowcy strzelili trzecią bramkę, wyjaśniając, kto zgarnie pełną pulę, zamiast stracić prowadzenie. Gospodarze wykonali zadanie i mogli spokojne przygotowania w dobrych nastrojach do półfinału Pucharu Polski – od wypełnienia gabloty jakimś trofeum dzielą ich zaledwie dwa pucharowe mecze! Cracovia wciąż nie potrafi znaleźć swojego rytmu, dobre mecze rozgrywa zbyt rzadko, aby wykaraskać się z dolnych rejonów tabeli. Szybko więc nie będzie tam pełnego spokoju, ale mimo wszystko zdaje się, że znajdą się słabsi „chętni” do spadku z Ekstraklasy w tym sezonie.
Kobylak bohaterem Radomiaka
Drugi dzień Świąt to powrót na Ekstraklasowe boiska! I to powrót z prawdziwym hukiem! Mecz Puszczy z Radomiakiem nie zapowiadał się na zbyt ekskluzywne starcie, ale będzie się o nim bardzo dużo mówiło w przyszłości. Szybkie rozpoczęcie meczu przez beniaminka, wykorzystanie atutu, czyli autu, przed którym mało kto się umie obronić grając z Puszczą. Po zmianie stron piłkarz Radomiaka został ukarany czerwoną kartką i beniaminek miał wręcz autostradę do kompletu punktów, których wciąż bardzo potrzebuje. Wtem właśnie niepozorna akcja, a raczej kontakt z piłką Kobylaka, który wybił piłkę czym dalej na walkę. Sęk w tym, że żadna walka potrzebna nie była, bo odbicie piłki zaskoczyło Zycha i gol bramkarza stał się faktem. Nie ucieszyła ta bramka pewnego użytkownika portalu X (dawniej Twitter), który w lutym zadeklarował pieszą wycieczkę na stadion drużyny, której bramkarz zdobędzie bramkę w tym sezonie. Na szczęście dla niego padło na Radom, do którego ma nieco ponad 100km ze Stalowej Woli, gdzie mieszka. Z drugiej strony – czy to dla chłopaka aż taki pech? 30h spaceru wyjdzie na zdrowie, wybiera się tak, żeby dojść na mecz Radomiaka z Zagłębiem, co się szanuje – po co miałby iść na marne, skoro można iść na mecz? A ponad to wszystko – sprawa stała się medialna, więc zakręci się wokół niego jakiś sponsor, który postawi buty, czy sypnie groszem za eksponowanie loga firmy na koszulce. Ja tam widzę same plusy obecnej sytuacji!
Poderbowa niemoc powróciła
Totalna niemoc strzelecka Lecha została przerwana w Derbach z Wartą. Umówmy się jednak – Kolejorz te Derby w ostatnim czasie zawsze wygrywa, więc tu niespodzianki nie było. Przyszedł kolejny mecz, tym razem w Mielcu i znowu na zero z przodu! Tak nie zgłasza się akcesu do walki o mistrzostwo, czy nawet europejskie puchary! Szczęście w nieszczęściu, że również Stal nie zdołała strzelić bramki i udało chociaż uciułać się ten jeden punkcik. Za tydzień ważny dla końcowych rozstrzygnięć mecz z Pogonią, może z nimi uda się przełamać Lechowi? Stal z kolei kontynuuje solidne punktowanie na wiosnę, okupują bezpieczny środek tabeli, a kolejne interwencje notuje Kochalski (ku uciesze graczom Fantasy Ekstraklasy).
Widzew w formie
Im dłużej trwa współpraca Widzewa z trenerem Myśliwcem, tym zespół wygląda lepiej. Treningi przynoszą efekty i Łodzianie na dobre wymiksowali się ze strefy zagrożenia spadkiem. Ugrzęźli w niej na dobre Koroniarze, którzy polegli 1:3. Co gorsza dla nich – przez dużą część meczu nie było widać u gości chęci i wiary w końcowy sukces. Może na chwilę wiara wróciła, gdy przy stanie 0:2 zdobyli bramkę kontaktową, a potem mieli szansę na wyrównanie. Szybko jednak Widzew zamknął mecz trzecią bramką i wyjścia ze strefy spadkowej muszą Koroniarze szukać w kolejnych meczach.
Przebudzenie Legionistów?
Gdy kolejne rozczarowujące wyniki sprawiły, że zbliżył się niebezpiecznie do nich Górnik, a nadzieje na mistrzostwo, czy nawet podium, zdawały się pryskać, Legia obudziła się ze snu. Przed przerwą reprezentacyjną wygrała z Piastem, a teraz w Zabrzu okazali się zdecydowanie lepsi od gospodarzy. Strata punktowa do Jagi to wciąż aż 7 punktów, ale już za tydzień może to być raptem 4. A inni mogą zacząć obawiać się Wojskowych. Oczywiście tak być nie musi, ale już w przeszłości widzieliśmy, jak mała seria i wiara w siebie potrafi sprawić cuda. Tym bardziej, że z Górnikiem ze świetnej strony pokazał się Elitim. Czyżby środek pola i luka po Sliszu została załatana? Wiele na to wskazuje. Warto też nadmienić, że kolejne udane spotkanie zaliczył Gual, a za tydzień przyjdzie zmierzyć się mu z byłym klubem, a wiemy, że wtedy adrenalina i motywacja są na najwyższym pułapie… Górnik po kilku bardzo dobrych meczach w ofensywie, akurat z Legią zagrał przeciętnie z przodu, a obrona, grająca nawet ponad swoje możliwości, tym razem zawiodła.
Podział punktów na zakończenie
Już po Świętach, bo we wtorek, kończyła się 26. seria Ekstraklasy. Do Grodziska na mecz z Wartą przyjechało Zagłębie, które miało serię pięciu meczów bez porażki. Z przebiegu meczu mieli przewagę i częściej strzelali na bramkę Grobelnego, ale po rzucie rożnym to Warta wyszła prowadzenie. W drugiej połowie jednak jeden z wielu strzałów Kurminowskiego znalazł drogę do bramki i po dobrej akcji Miedziowi doprowadzili do wyrównania, z którego nie mieli satysfakcji i chcieli więcej. Ataki jednak paliły na panewce i obie drużyny podzieliły się punktami. Lubinianie więc wciąż niepokonani, już od sześciu meczów, a o przerwanie serii postara się za tydzień Górnik. Warta punkt pewnie uszanuje z perspektywy meczu, ale wciąż musi oglądać się za siebie, aby ostatecznie nie znaleźć się na jednym z trzech ostatnich miejsc po 34 meczach.