Kto w środę postanowił spędzić popołudnie i wieczór z polską piłką, z pewnością nie żałował. Dwa półfinałowe spotkania w ramach Pucharu Polski przyniosły sporo goli oraz emocji. Zapraszam na krótkie podsumowanie półfinałów Pucharu Polski w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Pierwszoligowiec w finale!
Wisła ma wielkie ambicje na jak najszybsze opuszczenie zaplecza Ekstraklasy i powrót do elity. W drodze do finału musiała pokonać dwie drużyny z najwyższej ligi – najpierw Widzew w ćwierćfinale, a w środę Piasta. Te zwycięskie mecze wg niektórych są odpowiedzią, że Krakowianie mają kadrę i skład zmontowany na Ekstraklasę, problemem jest tylko awans w walce z tymi słabszymi zespołami. Może nie do końca tak jest, tzn. nie wszystko jest zero-jedynkowe. Ciężko bowiem stwierdzić, jak radziłby sobie zespół regularnie grający z lepszymi drużynami, a statystyki beniaminków w ostatnich latach są brutalne…W każdym razie najpierw do awansu musi dojść, żeby teza mogła zostać zweryfikowana. Środowy mecz z Piastem odbył się przy pełnych trybunach, co mogło być…przewagą Gliwiczan. Patrząc wstecz, pełny stadion często paraliżował piłkarzy Białej Gwiazdy i nie osiągali dobrych wyników. Wspomnieć należy choćby pożegnanie Kuby na początku sezonu i mecz ze Stalą Rzeszów, zakończony bezbramkowo. Zespół zmienił się trochę mentalnie za sprawą Alberta Rude, za którego takie mecze właśnie jeszcze mocniej nakręcają, a nie pałętają nogi. Dodatkowo już w pierwszej minucie udało się strzelić bramkę. I to po rzucie rożnym! Kolejna rzecz niespotykana za choćby trenera Sobolewskiego. Piast się powoli budził, ale jego lepsza gra została przerwana drugą bramką dla Wisły, tym razem autorstwa Alfaro. Do przerwy komfortowe 2:0, ale chyba wszyscy czuli, że to nie musi się tak łatwo i przyjemnie skończyć. W drugiej połowie Piast zdobył kontaktową bramkę po rzucie rożnym. Uzyskiwał przewagę na boisku, ale nie potrafił zdobyć drugiej bramki. Kąsać próbowała też Wisła z kontrataków, ale nieskutecznie. W ostatecznym rozrachunku mecz skończył się wynikiem 2:1 i to Wiślacy pojadą do Warszawy! No właśnie… czy pojadą? Zapewne tak, chociaż mam wrażenie zrobiona została wokół sprawy bardzo niefajna otoczka. Zamiast sprawy takie załatwiać za kuluarami, wszystko odbywało się na mediach społecznościowych – straszenie walkowerem w przypadku nie wpuszczenia kibiców Wisły… Moim zdaniem niepotrzebne i powinno być wykorzystane jako ostateczność, gdyby rozmowy nie układały się po myśli.
Jeden mecz od zapełnienia gabloty
Różne oblicza Pogoni mieliśmy okazję oglądać od początku sezonu, ale przez jego większość nic nie zapowiadało, że na jego koniec będą mieli szansę pochwalić się pierwszym trofeum w klubowej gablocie. Chociaż o tytuł mistrzowski może być już bardzo ciężko, to od marzeń dzieli ich tylko finałowy mecz w Warszawie i to z pierwszoligowcem. Brzmi obiecująco, ale może okazać się to także wielką pułapką. Niemniej jednak na awans i danie sobie szansy zdecydowanie zasłużyli, pokonując lidera Ekstraklasy po dogrywce 2:1. Podobnie, jak Wiślacy w Krakowie, tak i Portowcy w Szczecinie niesieni byli dopingiem pełnych trybun swojego stadionu i można stwierdzić, że atut własnego boiska w takim meczu dodaje sporo. Jagiellonia jednak nie chciała się poddawać. Co prawda do przerwy na tablicy widniał bezbramkowy remis, ale zaraz po przerwie ataki Pogoni przyniosły efekty. Co prawda najpierw trafienie Koulourisa zostało anulowane przez pozycję spaloną, to 5 minut później do trafienia Greka nie mogło być już żadnych przeciwwskazań i Pogoń prowadziła. W ostatnim kwadransie zdołała odpowiedzieć jednak Jagiellonia za sprawą Wdowika i wydarzenie zmierzały nieuchronnie do doliczonego czasu gry, który ucieszył…Lecha i Legię – najbliższych rywali ligowych obu drużyn w hitowo zapowiadającej się 27. kolejce Ekstraklasy. Determinacja Portowców w dogrywce była na najwyższym poziomie, byli w niej lepsi, a co najważniejsze – udowodnili to strzelając bramkę, a konkretnie uczynił to Ulvestad. Norweg, sprowadzony do Szczecina za darmo pokazuje, że i nawet transfer bez kwoty odstępnego może być udany i cenny. Dla Jagielloni porażka w półfinale może być rozczarowaniem, w końcu grali już trzykrotnie w finałach (wygrywając jeden w 2010r. z…Pogonią). Kurz jednak po odpadnięciu opadł i Białostoczanie wiedzą, że choć w Pucharze finału nie osiągnęli, to właściwie same finały mają w meczach ligowych, aby obronić przewagę obecnie 4 punktów nad Śląskiem. Może się na koniec sezonu okazać, że obie drużyny będą szczęśliwe – Pogoń po pierwszym trofeum, a Jagiellonia zdobywając swoje pierwsze Mistrzostwo Polski.
Co z tym finałem?
Finałowe starcie pomiędzy Pogonią a Wisłą odbędzie się 2 maja o godzinie 16:00 na Stadionie Narodowym w Warszawie. Portowcy swoją pulę biletów już sprzedają, narazie dla karnetowiczów, Wisła z kolei czeka na oficjalne stanowisko, aby dystrybucję wprowadzić, a na neutralne sektory kupować bilety będzie można przez stronę Łączy nas piłka już 11 kwietnia. Ceny zostały ustalone na 120zł w kategorii pierwszej oraz 80zł w kategorii drugiej. Poza oczywistą nagrodą w postaci Pucharu oraz wypłatą 5 milionów złotych dla zwycięzcy, ceną jest także awans do eliminacji Ligi Europy w przyszłym sezonie. Oznacza to, że czołowa szóstka Ekstraklasy trzymać kciuki będzie za Pogoń, bo gdy wygra ona i znajdzie się w TOP4, to 4 drużyny Ekstraklasy zagrają w Pucharach. Jeżeli jednak uda się zwyciężyć Wiśle, to awans do pucharów będzie możliwy tylko dla ligowego podium, a to fatalna wiadomość dla Lecha, Legii, czy Rakowa.