Kolejny szalony weekend za nami – kiedy w sobotę wieczór wydawało się, że remis w Częstochowie zmniejsza liczbę walczących o Mistrzostwo z sześciu do czterech, w niedzielę okazało się, że tych kandydatów jest jednak aż siedmiu…Zapraszam na krótkie podsumowanie 28. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Arcyważne zwycięstwo Warciarzy
Piątkowe popołudnie i mecz otwierający serię spotkań nie powodował wypieków na twarzy. Przynajmniej w teorii dałoby radę znaleźć lepsze spotkanie, aniżeli Warta – Korona, bez problemu. Co jednak dodawało pikanterii spotkaniu, była jego waga. Gospodarze dwa punkty nad kreską, goście ledwie punkcik. Warto – notabene – było walczyć o komplet oczek. I to właśnie gospodarze szybko zaczęli ten mecz. Po rajdzie przez praktycznie pół boiska, choć bardziej z powodu braku doskoku, aniżeli mijania przeciwników, jak tyczki, bramkę zdobył Zrelak i Poznaniacy prowadzili w Grodzisku Wielkopolskim 1:0. Bramka otwierająca okazała się ostatecznie strzałem decydującym o wyniku meczu, ale wcale tak nie musiało być. Gospodarze mieli jeszcze okazje, najlepszą był strzał w poprzeczkę. Korona zagrażała co jakiś czas, ale jednak większość meczu odnosiło się wrażenie, że to Kielczanie prowadzą i się cofają, aby nie stracić bramki. Na domiar złego w samej końcówce, kiedy można było wrzucać piłki na chaos, goście musieli radzić sobie w osłabieniu w wyniku pecha. Nikogo sędzia z boiska nie wyrzucił, a po prostu trener wykorzystał wszystkie pięć zmian i przy kontuzji Malarczyka musiał zawodnik Korony opuścić boisko i nikt w jego miejsce nie mógł wejść. Warta wygrywa i łapie oddech, a inne wyniki ułożyły się dla Kielczan źle i znowu wpadli do strefy spadkowej, z której wcale nie jest tak prosto wyjść.
Koulouris show
Po zeszłoweekendowej porażce Portowców w Poznaniu mogło się wydawać, że wywieszają oni już białą flagę na Mistrzostwie, skupiając się na walce o ligowe podium maksymalnie, ale przede wszystkim na Finale Pucharu Polski, gdzie mają realną szansę na pierwsze trofeum do gabloty. Domowe spotkanie z Ruchem było okazją na zmazanie plamy sprzed tygodnia, gdzie rozegrali paradoksalnie świetny mecz, tylko po prostu nieskuteczność zdecydowała o braku końcowego zwycięstwa. Przed własną publicznością chcieli zrobić show i się ta sztuka udała zdecydowanie. Najpierw już w drugiej minucie strzelanie rozpoczął Przyborek po dośrodkowaniu Grosickiego z rzutu rożnego. Mecz ułożył się więc kapitalnie i Portowcy z tego korzystali, miażdząc po prostu rywali. Ozdobą meczu był jednak efektowny powrót do strzelania greckiego napastnika Koulourisa, który dość powiedzieć, że się przełamał, to dodatkowo uczynił to ustrzeliwując hat-tricka. Na końcu licznik bramek zatrzymał się na liczbie 5 i Pogoń spokojnie mogła spędzić weekend, obserwując, jak każdy kolejny rywal wykłada się i zmniejsza się dystans w tabeli do tych drużyn. Ruch nie miał żadnych argumentów na nawiązanie równorzędnej walki. Kolejny prestiżowy mecz dla Niebieskich już w kolejny weekend, a konkretnie mecz przyjaźni z Widzewem, gdzie to może zostać pobity rekord frekwencji na jednym meczu Ekstraklasy. Dobry czas dla naszej ligi, bo przy pełnych stadionach prościej reklamować produkt, a liczba kibiców na trybunach jest regularnie coraz wyższa, bijąc rekordy sumarycznej frekwencji łącznej w jednej kolejce w ostatnich latach.
Podział punktów bez pogardy
Choć zarówno Stali, jak i Widzewowi spadek już nie zagląda do oczu (choć 100% pewności jeszcze nie mają), to takie mecze, jak to sobotnie odbiegało troszkę od moich osobistych preferencji. Zawsze pod koniec sezonu, gdy mecz rozgrywają drużyny środka tabeli, którym ani czołówka, ani spadek, nie grożą, chcę oglądać spotkania ofensywne, radosny futbol. Sobotni mecz w Mielcu jednak nie dostarczył takich emocji, a szkoda, bo w obu ekipach są zawodnicy, którzy bramki strzelać potrafią. Ten mecz był trochę jakby na przeczekanie, kolejny punkcik do tabeli, poprawa lekka sytuacji, ewentualne fajerwerki zostawione na kolejne spotkania. W przypadku gości ma to sens – jadą na Stadion Śląski, gdzie będzie mnóstwo kibiców, także z Łodzi. Jeśli wtedy zagrają fajne spotkanie, wszystko z kolejki nr 28 zostanie im wybaczone!
Tułacz zadrwił z Rumaka
Ile razy już mieliśmy okazję się przekonać, że pycha kroczy przed upadkiem i warto jednak z pokorą podchodzić do przeciwnika? Właśnie takie niepokorne i lekceważące słowa Rumaka odnośnie bramek Puszczy ze stałych fragmentów gry stały się bardzo często wypominane po sobotnim meczu. Powodem była jedna z bramek beniaminka, który świetnie rozegrał rzut wolny, w sposób przemyślany odłączając kilku obrońców Kolejorza od możliwości interwencji i Craciun zakończył wszystko uderzeniem głową. Puszcza strzelająca ze stojącej piłki to już żadne zaskoczenie, ale sposób dominacji nad Lechem był w tym meczu bardzo zastanawiający, tym bardziej, że raczej nastawiano się na prawdziwy pościg lidera w wykonaniu Kolejorza, mającego teraz teoretycznie autostradę, przynajmniej w terminarzu. Ishak strzelający w ostatnich minutach na 1:2 wcale nie uratował sytuacji i z Krakowa do Poznania Lechici nie wzięli choćby punktu. Sytuacja w stolicy Wielkopolski jest nie tyle napięta, co niepojęta, przynajmniej dla mnie. Niepewna sytuacja Rumaka, który w ogóle nie wiem jakim cudem złapał kolejny raz fuchę w Lechu, najpierw zwolniony, później nie, później znowu tak, aż w końcu nie i właściwie niech decyduje sam. No kabaretowo trochę to wszystko wyszło. Szczególnie ucierpiał jakikolwiek szacunek do osoby trenera wśród piłkarzy, o ile wcześniej jakiś był w ogóle. Ciekawe, jak to wszystko odbije się na wynikach sportowych, bo to taki sezon, gdzie nawet wpadka za wpadką nie niszczy marzeń, bo inni również takie słabe występy zaliczają seryjnie. Puszcza tym zwycięstwem wydostała się ze strefy spadkowej i coraz mocniejsza wiara jest w Niepołomicach, że również przyszły sezon przyjdzie im grać w najwyższej lidze krajowej.
Remis z mieszanymi uczuciami
Przy meczu hitowym – Rakowa z Legią – sytuacja była jasna (tak się wtedy wydawało). Zwycięzca bierze wszystko, czyli nadzieję, na zdobycie tytułu mistrzowskiego. Dla przegranego nagroda pocieszenia w postaci walki o ligowe podium. W przypadku remisu byłoby dwóch rannych i to ciosem prosto w serce kibiców. Debiut Feio w Legii zapowiadał się całkiem okazale, Wojskowi prowadzili po strzale Pekharta w istnie pekhartowskim stylu, czyli głową. Przewaga Legionistów, jeśli taka była, nie przynosiła konkretów, a w pewnym momencie przyszło do głowy zawodników, że może obrona będzie dobrym pomysłem. No cóż… Nie była! Szczególnie, gdy nowy szkoleniowiec Warszawian wprowadził na murawę Gila Diasa, który później fatalnie zachował się przy przerzucie piłki do Tudora i pozwolił, aby piłka dotarła do Chorwata, a ten już wiedział, co z nią zrobić. Idealnie dośrodkowanie i Medaliki pokazały, że u nich w zespole też potrafią strzelać głową, a uczynił to Crnac. Remis stał się więc faktem i wszyscy byli załamani z takiego obrotu sprawy. Nie zdawali sobie jeszcze wtedy sprawy, że tym remisem tak naprawdę odrobią po punkcie do Jagiellonii i Śląska, którzy swoje mecze rozgrywali w niedzielę.
Już nie czerwona latarnia ligi
Kto by się spodziewał, że z taką formą w ostatnim czasie wyskoczy łódzki ŁKS? W tabeli formy są w ligowej czołówce i zastanawiać się mogą, co by było, gdyby nie fatalna kadencja trenera Stokowca, punktującego 0,3pkt/mecz… Następca pokazuje, że jest jakiś potencjał w tym zespole, a już z pewnością taki, który powinien pozwalać walkę do końca o utrzymanie. Obecnie zdaje się, że mleko się rozlało. Na pocieszenie zostają fajne mecze, które Ełkaesiacy rozgrywają i ku uciesze kibiców wygrywają, jak w niedzielne wczesne popołudnie z Radomiakiem. Trzy bramki strzelone, wynik niepewny tylko na parę minut w końcówce po kontaktowej bramce Radomiaka. Da się to oglądać i z ciekawością spojrzę na kolejny ich mecz, znowu w domu, tym razem z Lechem. Już Puszcza pokazała, że nie taki diabeł straszny, ale czy ŁKS będzie w stanie to powtórzyć?
Góra nieszczęść z sędzią w roli głównej
Do Białegostoku przyjechała Cracovia, dla której żarty już dawno się skończyły, a sytuacja robiła się coraz to bardziej dramatyczna z każdym punktowaniem drużyn za nią w tabeli. Pechowo było także w Twierdzy Białystok, w której nie wygrali wcześniej od 11 lat. Dośrodkowanie gospodarzy w pole karne i obrońca Cracovii pokonał Madejskiego. Potem jednak swoje show zaczął sędzia, który był tego dnia mocno niepewny i zdecydowanie wolałby zapomnieć o tym meczu. Kallman wychodził na czystą pozycję, został sfaulowany, wydawało się, że nie należy ta sytuacja do popularnego DOGSO, jednak sędziowie uznali inaczej i Dieguez wyleciał po czerwonej kartce z boiska. Jeszcze 70 minut meczu nie zapowiadało, że będzie Jadze łatwo utrzymać prowadzenie. Tym bardziej pokomplikowały sprawy dwie szybko strzelone bramki w pierwszej połowie, grając już w przewadze zawodnika. Potem kolejna kontrowersja, tylko w drugą stronę. VAR i rzut karny dla Jagiellonii. No nie gwizda się takich karnych, bo to już zaczęło być trochę absurdalne. Niemniej jednak do szatni nie strzelił ani Pululu, bo jego strzał wybronił Madejski, ani dobijający Imaz, bo golkiper Pasów zdołał się szybko zebrać i sparować również ten strzał Hiszpana. Potem jeszcze Pasy dobiły gospodarzy, strzelając bramkę nr 3 i takim wynikiem zakończył się mecz. Lider stracił więc punkty, co oznaczało nie mniej, nie więcej – za chwilę na murawę w Zabrzu wybiegnie Śląsk z szansą na odbicie pozycji lidera!
Walka o lidera zakończona fiaskiem
Jednak walka ta wcale nie była łatwa, bo rywalem był Górnik, świetnie się w tym sezonie spisujący. Jeszcze niedawno uważany za taki pierwszy zespół, który jest idealnie w środku – pewny utrzymania, a za słaby na walkę o coś więcej. Dobre wyniki sprawiły jednak, że przy indolencji czołówki tabeli, po prostu do nich doskoczyli Zabrzanie. Trener Urban zrobił parę korekt w składzie na mecz, co niezbyt ucieszyło kibiców, patrzących, jakich piłkarzy desygnował do gry. Na końcu to jednak on się śmieje, bo Lukoszek, na którego postawił zdobył dwie bramki w spotkaniu, obie po świetnych akcjach – pierwsza typowo zespołowa, druga to już świetny rajd w końcówce Ennaliego i wykończenie przez Polaka, ustalającego wynik spotkania. W ten sposób Górnik złapał Legię już na jeden punkt i w symulacjach szans mistrzowskich nawet Zabrzanie mają swój 1% na tytuł. Kiedyś z takimi szansami pod koniec sezonu na awans do Ekstraklasy oszukali matematykę i tego dokonali. Teraz terminarz też mają w miarę sprzyjający. Kwestia najważniejsza – czy będą potrafili go wykorzystać? Czy może pojawiająca się presja zacznie płatać figle, niczym Kolejorzowi?
Jeśli chcą, to potrafią?
Dziwna sprawa, moi mili, Piast wygrał domowy mecz z Zagłębiem i zrobił to w sposób pewny, przekonywujący i w całkiem niezłym stylu! Kwestia więc kluczowa, nad którą trzeba się zastanowić – dlaczego tak nie mogło być wcześniej? Czy to koniec sezonu i niepewna sytuacja ligowa zmusiła piłkarzy do wykrzesania z siebie najlepszego „ja”? Możliwe, w każdym razie miło było oglądać, jak ten zespół wyglądał w poniedziałkowy wieczór na tle Zagłębia, które również w ostatnim czasie prezentowało solidną formę, a z formą strzelecką wystrzelił w Lubinie Kurminowski. W Gliwicach Polak był jednak bezradny i nie udało mu się pokonać Placha. Zagłębie ma już jednak w tabeli sytuację jasną, Piast ciągle walczy o uniknięcie nerwowej atmosfery na finiszu. Takimi meczami sprawia, że są do osiągnięcia celu na najlepszej drodze!