Czy Marczuk nie trafił piłki na mistrzostwo? Czy Klimala pozbawił w ostatniej akcji meczu drużynę jednego punktu, czy czegoś więcej? Czy Lech bezbramkowo remisujący z Cracovią w ogóle podejmie jeszcze ofensywę na tytuł? Zapraszam na krótkie podsumowanie 30. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Stabilna forma Piasta
Pierwszy mecz 30. kolejki to starcie Piasta z Wartą, która ledwie parę dni wcześniej rozbiła u siebie Stal, strzelając jej 5 bramek. Był to jednorazowy wystrzał strzeleckiej formy, bo w Gliwicach Placha pokonać się już nie udało. Gliwiczanie po raz trzeci z rzędu wygrali mecz w stosunku 2:0. Z początku sezonu remisowali na potęgę, żeby później częściej notować porażki, aż w końcu znaleźli swój rytm i w nim trwają. Ciekawa sprawa, że gdyby spytać przeciętnego kibica Ekstraklasy o drużynę dzielącą się punktami, myślę, że większość wskazałaby bez wahania właśnie na Piastunki. A tu zaskoczenie – otóż po tym weekendzie drużyna Vukovicia nie jest liderem w tej klasyfikacji, a została wyprzedzona przez Cracovię. Sam mecz nie był zbyt porywający, warto z niego odnotować przełamanie Kamila Wilczka, który do strzelenia bramki użył dużego sprytu, którym się charakteryzował w najlepszych momentach kariery. Samo jego pojawienie się w pierwszym składzie również nie było do końca zamierzone. Pierwotnie grać miał Felix, ale uraz, na który narzekał w tygodniu jednak nie został do końca zaleczony i w ostatniej chwili wykluczył go z meczu. Doświadczony napastnik nadarzającą się okazję skrzętnie wykorzystał. Warta ciągle niepewna ligowego bytu i choć w pełni zależna od siebie, to terminarz mają z gatunku tych cięższych. Jeśli uda się jej utrzymać, w przyszłym sezonie wróci z domowymi meczami do Poznania i będą z Kolejorzem współdzielić stadion.
Hit okazujący się hitem? To możliwe!
Piątkowy wieczór dla fanów rodzimej piłki zapowiadał się jako naprawdę łakomy kąsek. Jagiellonia u siebie to w tym sezonie gwarant emocji, bramek i ofensywnej piłki. Nie inaczej jest z Pogonią w wersji wyjazdowej, gdzie radzi sobie nawet lepiej aniżeli własnym stadionie. Wbrew oczekiwaniom, lepiej spotkanie rozpoczęło się dla Portowców, którzy przeprowadzili błyskawiczną kontrę, wykorzystując do tego precyzję Bichakhchyana i turbo Grosickiego, którzy idealnie wyszedł w tempo i po sytuacji sam na sam pokonał Alomerovicia. Sytuację lider Ekstraklasy opanował dość szybko, bo Pululu już 10 minut później zdobył bramkę wyrównującą. I tak gdy wydawało się, że przy takim wyniku piłkarze zejdą do szatni, Jaga przeprowadziła jeszcze jedną akcję. Precyzyjne dośrodkowanie na bramkę zamienił niezawodny Imaz i pożar z początku meczu został zgaszony z nawiązką. Po przerwie mocniej musiała przycisnąć Pogoń. Zdobyli przewagę, którą zdołali przekłuć na wyrównującą bramkę, którą zdobył Leo Borges. Remis tak naprawdę nikogo do końca nie urządzał. Gospodarze owszem, mogli zdobyć punkt i liczyć na utratę punktów przez innych (co w zasadzie się stało!), ale tak dążyć do Mistrzostwa? Umówmy się, nie wypada! Pogoń? Punkt w żadnym stopniu nie poprawiał jej sytuacji, a przypomnieć należy, że wciąż chcieli włączyć się do walki o podium, bo w przeciwnym razie całe swoje cele o awansie do europejskich pucharów opierać musieliby na czwartkowym finale z Wisłą na Narodowym. Stało się ostatecznie tak, że to gospodarze mieli w tym meczu swoją piłkę meczową, czy nawet mistrzowską. Ostatnia akcja meczu, szybko przetransportowana piłka w pole karne, a tam Marczuk. Przed nim idealna linia podania do Imaza, który miałby sytuację na pustą bramkę. Zdecydował się jednak na strzał po krótkim rogu, co nie poszło najlepiej, bo nie było to nawet uderzenie w światło bramki. Czy ta sytuacja będzie się śniła Marczukowi po nocach? Przez najbliższy czas na pewno tak. Kwestie są przy tej sytuacji dwie. Primo – jeśli Jagiellonia zdobędzie upragnione i historyczne Mistrzostwo, będzie to tylko obiekt szydery ze strony drużyny. Co jednak w przypadku, gdyby tych dwóch punktów miało braknąć w ostatecznym rozrachunku? Szkoda byłoby młodego Polaka, ale jest pewna rzecz na jego obronę. Mianowicie, nie wiadomo, czy ewentualna bramka byłaby przez VAR uznana, bo wcześniej była sytuacja stykowa na pograniczu faulu. Wielce prawdopodobne, że po prostu na wozie cofnęliby te paręnaście sekund i zatrzymali euforię na trybunach. Oliwy do ognia dodał także materiał video z cyklu „Liga od kuchni” w Canal +, gdzie widać i słychać narzekającego kapitana drużyny, Romanczuka, który wyraźnie poirytowany jest pocieszaniem Marczuka przez kolegów z drużyny. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca, choć zapewne wszystko zostało już w szatni wyjaśnione między samymi zainteresowanymi, a nawet jeśli nie, to można zawsze liczyć na trenera Siemieńca i jego uśmiech, który potrafi rozładować napięcie. A co do samego Tarasa – po żółtej kartce w piątek, która była jego dwunastą kartką tego koloru w sezonie, będzie pauzował dwie kolejki. Także i on sam święty nie jest, bo osłabił zespół na kolejne mecze, które nie będą wcale łatwe. Po tym jednak poznaje się mistrzów – umiejętność adaptacji do określonych warunków. Troszkę o Portowcach – wszystkie siły koncentrują już na czwartkowym finale Pucharu Polski. Jakikolwiek będzie jego wynik, w lidze też wypadałoby im się skupić na te kilka meczów, bo wiadomo, że tabela bardzo ciasna, ale miejsce siódme, które obecnie zajmują nie przystoi i nie zgadza się z pewnością z wielkimi ambicjami i aspiracjami w Szczecinie.
Górnik idzie jak po swoje
Niesamowitą serię złapał w końcówce sezonu Górnik, który odprawiał z kwitkiem faworytów z góry tabeli (poza Legią), a teraz, gdy na koniec terminarz stał się łaskawszy, po prostu z niego korzysta. Kolejną ofiarą stał się ŁKS, który został rozbity przez ekipę Urbana aż 4:1. Co prawda do napoczęcia rywali potrzebny był wielbłąd w defensywie gości, a dokładniej próba wybicia głową piłki z pola karnego zakończona perfekcyjną asystą do Czyża, który z pierwszej piłki uderzył tak, że wracający do bramki ŁKSu Bobek po prostu odprowadził ją wzrokiem. Następnie przypomniał o sobie Ennali, który udowodnił, że pochwały w jego kierunku nie były na wyrost w żadnym wypadku. Indywidualna akcja, minięcie obrońców jak tyczki i pewne pokonanie bramkarza. Taki piłkarz za 40 tysięcy euro? Istny majstersztyk w Zabrzu, który będzie sprzedany z bardzo dużą przebitką. Siła również w polskiej młodzieży, bo kolejnym trafieniem i znowu pięknym popisał się Lukoszek, który podwyższył prowadzenie po przerwie, strzelając trzecią bramkę. Honorowa bramka Ramireza nie podłamała ani trochę Górnika i kibiców, żywiołowo cały mecz dopingujących. W samej końcówce jeszcze dobił Łodzian Nascimento. Co warte odnotowania z sobotniego meczu? Powrót do kadry meczowej i również na boisko, Lukasa Podolskiego. Sam strzał Lukoszka właśnie wziął się po akcji Poldiego, który miał piłkę w odległości idealnej do odpalenia petardy, ale postanowił ją przegrać na lewo, gdzie już mniej oczywisty strzelec idealnie zmieścił piłkę w okienku bramki. Zabrzanie kolejną przeszkodę znajdą już w piątek w Krakowie, a będzie nią Cracovia. Ciekawy to będzie mecz, bo każde kolejne zwycięstwo Górnika powoduje, że wiara w Zabrzu rośnie, a kibice zaczynają marzyć o czymś wielkim… Pasy z kolei mają też swoje cele, jakim jest jak najszybsza ucieczka na bezpieczny dystans, aby swojego utrzymania nie zostawiać do ostatniej kolejki. ŁKS z kolei na utrzymanie szanse ma już iluzoryczne, o ile jeszcze w ogóle znajdzie się scenariusz, zakładający ich pozostanie w najwyższej lidze. Zdecydowanie zawalona część sezonu, której obecny trener nie jest w stanie załatać i naprawić. Może otrzyma szanse na wyprowadzenie klubu z powrotem do Ekstraklasy w kolejnym sezonie? Wszystko wskazuje na to, że na szanse zasługuje…
Niespodziewany mecz w każdym calu
Najlepsza defensywa ligi, nawet, gdy zaczęła bardziej przeciekać, to wciąż była topową w lidze i ciężko było zakładać, że przyjeżdżający do Wrocławia Ruch będzie w stanie zrobić takie spustoszenie w szeregach obronnych Wrocławian. Przypomnijmy – Śląsk wciąż wierzy i marzy o mistrzostwie (chociaż po sobocie chyba jakby mniej). Spotkanie zaczęło się dla gospodarzy źle, bo Novothny uderzeniem głową pokonał Leszczyńskiego. To, jak się potem okazało, był tylko sygnał ostrzegawczy dla Śląska, który ze straconej bramki zdaje się nic sobie nie robił, pozwalając Ruchowi na groźne kontry. Ta woda na młyn zakończyła się kolejną bramką, tym razem Wójtowicza, jeszcze przed przerwą. Po 45 minutach na tablicy wyników było bardzo zaskakująco. Czyżby Wrocławianie byli kolejną ofiarą wysokich oczekiwań i aspiracji? Brzmi to wszystko komicznie, ale może faktycznie potencjalny sukces tak płata figla piłkarzom, że ci nie potrafią się otrząsnąć na finiszu i głupieją? Jakby tego fatalnego meczu i wyniku było mało, to jeszcze na rozpoczęcie ostatniego kwadransa gry Śląsk wchodził z trzybramkową stratą, a do bramki Novothny dołożył asystę przy bramce Feliksa. Dla części wrocławskiej publiczności to już było zbyt wielkie upokorzenie do zniesienia i postanowili przedwcześnie udać się do wyjścia. Niewiele zabrakło, aby tej decyzji mocno pożałowali! Co prawda Śląsk w samej końcówce strzelił najpierw honorową, a następnie kontaktową bramkę, ale na więcej wydawało się nie będzie gospodarzy stać. Nic bardziej mylnego! Zdołali oni jeszcze przeprowadzić jedną ofensywę, której szefem był Exposito – tu bez zaskoczeń. Wielką niespodzianką okazał się fakt, w jaki Klimala, mający piłkę od Hiszpana na zamknięcie akcji z gatunku tych pewnych, wyczekiwanych, potrafił nie trafić w światło bramki, kończąc marzenia o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej w meczu. Smutny koniec zapowiadającej się mocno romantycznie historii. Chorzowianie jednak kompletem punktów zachowują nadzieję na pozytywne zakończenie sezonu. Szanse wciąż nie są wielkie i zakładają ich seryjne zwycięstwa do końca sezonu, co już samo w sobie jest pewnym ciężarem. Może jednak dla zawodników i całego klubu jest to korzystniejsza sytuacja, niż pewny spadek i oficjalna stypa po ogromnym sukcesie, jakim był kolejny awans ligę wyżej, startując z pozycji beniaminka?
Szybko zabite emocje
Czy szybko otrzymana kartka potrafi zabić mecz? Z pewnością tak, a przekonał się o tym w sobotę łódzki Widzew. Kontrowersyjna, bo obarczona licznymi niewiadomymi czerwona kartka, ustawiła mecz i jego wynik. Czy Hanousek chciał tak zagrać? Z pewnością nie! Czy miał możliwość cofnięcia nogi, czy w ogóle dostrzegł rywala? Tu już wchodzi wyższy poziom analizy, gdzie każdy subiektywnie oceni sytuację inaczej, co tylko spowoduje jeszcze większy misz-masz na polu współpracy piłkarze-dziennikarze. Ile osób bowiem, tyle opinii. W każdym razie sytuacja z piętnastej minuty zabiła mecz, szybko ustawiła priorytety. Grając praktycznie cały mecz w osłabieniu Widzew nie miał wyjścia, jak zaciekle bronić remisu i ewentualnie próbować nieśmiało kontrataków. Na Rakowie z kolei spoczywała jeszcze większa presja, aniżeli przed meczem, gdzie i tak stawiano ich jako faworytów do zdobycia kompletu punktów. Długimi okresami gry Widzew doskonale się broniŁ i potrafił się odgryźć, ale jednak co się odwlecze, to nie uciecze i ostatecznie długi okres gry w osłabieniu dał się we znaki ekipie Myśliwca i ostatecznie skapitulowali po uderzeniu Koczergina, które okazało się jedyną bramką w meczu. W Częstochowie mogą więc odtrąbić sukces, ale to zwycięstwo wcale nie przyszło łatwo pomimo sporej przewagi. Komplet punktów nie poprawił też notowań Szwargi, któremu wiele osób zarzuca brak ogrania i profesjonalizmu. Patrząc na same wyniki, to wszystko wskazuje na to, że tęsknią za Papszunem. Z drugiej strony warto mieć na uwadze, że to sam Papszun nominował Szwargę na swojego Następcę. Może jednak warto dać mu zatem czas na ułożenie składu i stylu gry? Problem pojawia się dość szybko, bowiem w Częstochowie tak przypadło do gustu, co zrobił Papszun z Rakowem w ostatnich latach, że każdy oczekuje kontynuacji sukcesów, co nie zawsze Medaliki są w stanie zaoferować swoim fanom.
Idealny mecz na rozpoczęcie niedzieli
Choć miał do przejścia ponad 100km pieszo, to Janek – użytkownik Twittera, który obiecał pójść na nogach na stadion bramkarza, który zdobędzie bramkę – nie mógł wybrać lepiej. Przede wszystkim, Radom jest stosunkowo blisko jego miejsca zamieszkania, więc lepszy trafiający do siatki Kobylak, aniżeli Cojocaru, czy Alomerović. Sam mecz również był emocjonujący oraz obfitujący w bramki. Wydawać się mogło, że to idealne spotkanie na mało emocjonujące 0:0, po którym obie drużyny zdobędą po punkcie i zbliżą się do utrzymania w Ekstraklasie. Patrząc na przebieg spotkania – z pewnością tak nie myśleli piłkarze Miedziowych. Szybko postanowili wyjaśnić, kto tu zdobędzie komplet punktów i w realizacji planów przechodzili samych siebie! Długo kibice musieli czekać na takie zaznaczenie swej obecności i ambicji w danym meczu. Trzybramkowe prowadzenie do przerwy to bardzo pokaźna zaliczka, choć biorąc pod uwagę przebieg meczu, nawet to mogło okazać się niewystarczające. Popisy Kurminowskiego i Chodyny (obaj zaliczyli hat-tricki odpowiednio bramek i asyst) mogły okazać się zbyt małą zaliczką do podniesienia z murawy kompletu punktów. Ostatecznie jednak udało się obronić Lubinianom wysokiego prowadzenia i zwyciężyli w meczu z Radomiakiem. Co prawda spodziewali się wyższego zwycięstwa, ale mimo to liczy się komplet punktów. Tą wiktorią wprowadzili w szeregi Radomiaka nerwowość, która może przełożyć się na wynik osiągane przez podopiecznych Kędziorka.
Feio wreszcie zwycięski!
Portugalski trener może odetchnąć z ulgą – udało mu się wygrać ligowy mecz w najwyższej krajowej lidze! Przeciwnik – Stal Mielec – niby ciężki, choć od sześciu meczów nie potrafiący odnieść zwycięstwa. Feio zaskoczył samym składem, rozpisując Pawła Wszołka w przodzie w roli napastnika. Czy się sprawdził? Ciężko ocenić jednoznacznie. Z jednej strony nie wykorzystał sytuacji sam na sam, po której nawet nie uderzył celnie na bramkę. Z drugiej jednak wywalczył rzut karny, który na bramkę zamienił Josue. Trzeba przyznać gospodarzom, że potrafili napędzić stracha gościom, bo nie poddawali się nawet po stracie bramki, czego owocem było wyrównujące trafienie Szkurina, który wrócił na bramkową ścieżkę. Ponadto warte zaznaczenie zachowania fair play Josue wobec Rosołka, któremu w końcówce meczu powierzył Josue zadanie strzelenia bramki z jedenastu metrów. Mogła sytuacja potoczyć się różnie. Gdyby Rosołek przestrzelił, Stal wciąż miałaby około czterech minut na wyrównanie stanu rywalizacji. Portugalczyk jednak wyraźnie wierzył w swojego kolegę i ten odpłacił się najlepiej, jak mógł – wpisując na listę strzelców. Stal zaliczyła kolejną porażkę, ale w ostatnich sezonach rzadko zdarzała się sytuacja, gdzie jedna drużyna masowo przegrywała mecz za meczem. Kolejne spotkanie Mielczan to spotkanie z Jagiellonią…Rywal bardzo ciężki, aczkolwiek zaczyna się tam robić nerwowo, co tylko podziała jak woda na młyn dla reszty stawki. Wyobrażam sobie, jak zwiększyłaby się nagle popularność danego klubu, gdyby ich zawodnik w meczu oddalił mistrzowskie aspiracje od Jagi….
Beznadziejny, bezjajeczny remis bezbramkowy
Przed spotkaniem zapewne nie mieli takiego planu, ale fakt pozostaje faktem – Kolejorz bardzo pomógł Cracovii, bo zdobyty punkt pozwala jej na minimalną chwilę oddechu i zwiększa szanse Pasów na utrzymanie. Remis ten został obarczony jednak pogorszeniem sytuacji Kolejorza w kwestii mistrzostwa. Kibiców, tak licznie zapełniających stadion przy ulicy Bułgarskiej, najbardziej boli zapewne brak zaangażowania piłkarzy i stwarzania sytuacji, co przekłada się na brak seryjnych zwycięstw. Jeśli inni tracą punkty, to dlaczego Lech miałby nie wykorzystywać sytuacji? Pewnie będą jeszcze uderzać w najwyższe lokaty, wciąż są wiceliderem z szansami na mistrzostwo, ale nie ma miejsca na pomyłkę. Ciekawe, jak rozwinie się ta cała sytuacja, zarówno dla Kolejorza, jak również Cracovii, która terminarza najłatwiejszego nie ma, a potrzebować będzie jeszcze kilku punktów, aby zapewnić ligowy byt na kolejny sezon.
Podział punktów w kluczowym meczu dołu tabeli
Poniedziałkowy mecz Puszczy z Koroną zapowiadał się jako walka na śmierć i życie. W końcu obie drużyny w tabeli dzieliły zaledwie 2 punkty, które rozdzielały też strefę bezpieczną i spadkową. Nic dziwnego, że mało kto spodziewał się pięknej gry, a bardziej spodziewany scenariusz to typowy mecz walki. I tu właśnie było jedno z większych zaskoczeń, bowiem mecz ten był nie dość, że ciekawy, to obie drużyny potrafiły stworzyć wiele sytuacji bramkowych. Puszcza pierwsza strzeliła bramkę, tradycyjnie dla siebie, po rozegraniu rzutu rożnego. Tym razem strzelcem bramki był Jakuba. Generalnie pierwsze 45 minut upłynęło pod znakiem przewagi optycznej gospodarzy, Korona nie prezentowała się najlepiej. Po zmianie stron podopieczni Kuzery zaczęli dochodzić do sytuacji, ale nie potrafili przebić się przez zasieki obronne Puszczy. Musieli liczyć się też z tym, że beniaminek wciąż był groźny ze stałych fragmentów gry. Porażka Koroniarzy byłaby prawdziwą klęską, a piłkarze zdawali sobie z tego sprawę na tyle, że w końcu dopięli swego. Jeden strzał z dystansu został zablokowany i wybity, ale na nieszczęście wprost pod nogi Remacle, który dokładnym strzałem pokonał Zycha i wyrównał. Korona chciała zdecydowanie pójść w tym meczu all-in, ale naprawdę niewiele brakowało, aby skończyli zupełnie bez punktów. Uratowały ich dwa słupki po strzale nożycami Hajdy oraz uderzeniu z dystansu po głupiej stracie w rozegraniu piłki. Zwycięzcy jednak ostatecznie mecz nie miał, podział punktów najbardziej chyba ucieszył Cracovię, bo wygrana Puszczy zmniejszyłaby liczbę drużyn bezpośrednio zamieszanych w spadek, a ich porażka spowodowałaby z jednej strony bardziej ciasną tabelę, ale w niej to Pasy byłyby na miejscu spadkowym.