Długo zapowiadało się na jedną z najbardziej pasjonujących Multilig w ostatnich latach, a wychodzi na to, że wiele rozstrzygnięć przyniosła już przedostatnia seria gier… Wciąż jednak nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytanie – kto Mistrzem Polski? Zapraszam na krótkie podsumowanie 33. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Jagiellonia rozdaje karty w mistrzowskim wyścigu
Sobotnie popołudnie przyniosło mecze dwóch kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Najpierw na murawę wybiegli piłkarze Śląska, którzy żegnali się z własnymi kibicami meczem z Radomiakiem. Fani wrocławskiej drużyny wypełnili stadion we Wrocławiu, gorąco dopingując zespół i wierząc w odwrócenie losów tytułu na ostatniej prostej. Swoje zadanie wykonali wraz z piłkarzami perfekcyjnie, wygrywając pewnie 2:0. Z meczu na długo zapamiętamy bramkę Nahuela, który przymierzył fantastycznie i jego uderzenie będzie wymieniane jako kandydat do bramki sezonu. Na parę godzin przynajmniej Wrocławianie zostali liderami tabeli, a Jagiellonia wiedziała, że musi odpowiedzieć w Gliwicach zdobyczą punktową, w przeciwnym wypadku to Śląsk będzie na finiszu rozdawał karty. Kto spodziewał się ofensywnej, przebojowej Jagiellonii z poprzednich spotkań mógł czuć się rozczarowany. Dostaliśmy za to pragmatyczną wersję zespołu. Czy to źle? Dla widowiska z pewnością, ale nie o to trenerowi Siemieńcowi przecież chodziło. Mimo ostrożnej gry widać było w poczynaniach gości pewną dozę nerwów, przez co nie byli zagrożeniem w pierwszej połowie dla Piasta, który notabene również nie wykazywał wielkich chęci do ataków. Druga połowa nie zmieniła wiele w obrazie meczu, ale za to zmienił to stały fragment gry, po którym teoretycznie goście skasowali akcję, wybijając piłkę, jednak przed polem karnym nabiegał na nią Ameyaw i uderzył bez zastanowienia i to jak! Trafił w samo okienko bramki! Na tyle, że piłka chwilę w rogu siatki zatrzymała się, zanim opadła, przez co nie było oczywiste, że to faktycznie jest gol. W Gliwicach euforia, we Wrocławiu euforia, taki to był sobotni wieczór. Piłkarze Jagielloni do końca wierzyli w bramkę wyrównującą i w końcowych minutach sztuka się udała. Bohaterem gości niezawodny Jesus Imaz oraz asystujący mu Marczuk. Ten sam, którego niedawno Romanczuk krytykował po zmarnowaniu setki w końcówce meczu. Udowodnił jednak swoją wartość i to jedno podanie ma kluczowe znaczenie dla losów ostatniej kolejki. Oba kluby zrównały się w tabeli i mają po 60 punktów. To Jagiellonia jest liderem, bo lepiej wypadła w dwumeczu ligowym z rywalami z Wrocławia. Dlatego dziwił mnie trochę pesymizm i atmosfera rozczarowania wśród niektórych kibiców z Podlasia. Najważniejsze zadanie zostało przecież wykonane i wygrana z Wartą za tydzień zapewni historyczny tytuł. A że pozbawia jednocześnie poduszki bezpieczeństwa w postaci ewentualnego remisu z drużyną (jeszcze) Dawida Szulczka? Jeśli chce się być najlepszą drużyną w kraju, to takie mecze, szczególnie w domu, trzeba po prostu bez zastanowienia wygrywać.
Zamiast emocji za tydzień, znamy już dziś komplet pucharowiczów
Długo o samo mistrzostwo walczyło 6, a nawet przez chwilę 7 drużyn po wygrywającej serii Górnika. Jagiellonia ze Śląskiem uciekły i wróciły do przewagi po rundzie jesiennej. Emocjonować mieliśmy się więc wyścigiem pozostałych o jedno miejsce, dające poza brązowymi medalami także prawo reprezentowania Polski na arenie międzynarodowej. Ale i z tych emocji zostaliśmy obdarci po tym, jak Legia skupiła się na wygrywaniu spotkań, a cała reszta, czyli Lech, Górnik, Raków i Pogoń gubiła regularnie punkty. Dzięki lepszemu bilansowi meczów bezpośrednich zarówno z Lechem, jak i Górnikiem, pomimo przewagi trzypunktowej, już teraz wiemy, że to Legia zostanie trzecią drużyną obecnego sezonu i spróbuje ponownie przebić się przez sito kwalifikacji do Ligi Konferencji, gdzie w każdej rundzie będzie rozstawiona (m.in. dzięki udanej kampanii w tym sezonie). Lech nie potrafił zwyciężyć w Łodzi z Widzewem. Mimo prowadzenia po bramce Velde, jeszcze przed przerwą stracili bramkę i był remis 1:1. Takim też wynikiem mecz się zakończył, chociaż naprawdę ciężko w to uwierzyć, jeśli ktoś oglądał to spotkanie. W drugiej połowie Widzew stworzył mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo sytuacji, aby Lecha pokonać, nic nie chciało jednak wpaść albo cuda wyczyniał Mrozek. Żeby Kolejorzowi oddać, również oni mieli swoje szanse, aby jednak wygrać to spotkanie i przedłużyć nadzieje na puchary. Tam też zawodziła skuteczność, a gdy Ishak znalazł się w sytuacji i uderzył głową – na posterunku stał Gikiewicz. Teoretycznie łatwe i osiągalne zadanie miał Górnik, który na swoim stadionie gościł Puszczę. Sami zwiększyli poziom trudności już w 19. minucie, a konkretnie zrobił to Pacheco, który wyleciał z boiska po czerwonej kartce. Prawie cały mecz w osłabieniu? Nie brzmiało to, jak bułka z masłem, ale w pierwszej połowie udało się wyjść Zabrzanom na prowadzenie. Doskonałe podanie Podolskiego i równie skuteczne uderzenie Kapralika spowodowało wybuch radości na stadionie przy Roosevelta. Druga połowa to konsekwencja w obronie gospodarzy, ale również upór w dążeniu do celu podopiecznych Tułacza. O uratowaniu punktu przez Puszczę zadecydował – a jakże inaczej – stały fragment gry. Dośrodkowanie zamienił na bramkę Bartosz, który precyzyjnie uderzył głową i zaskoczył Bielicę, który nie był w stanie wybronić uderzenia. Mecz z dwoma rannymi – Górnika pozbawia złudzeń, Puszczy nie zapewnia utrzymania, a z przebiegu meczu i gry w przewadze mogli w Niepołomicach na to chyba liczyć. Raków z kolei nie będzie miło wspominał podróży do Krakowa w tym sezonie. Pomijając już fakt, że generalnie w delegacjach spisywali się fatalnie, szczególnie biorąc pod uwagę, że to wciąż aktualny Mistrz Polski. W Krakowie z Puszczą stracili bramkę w doliczonym czasie, a w niedzielę grając z Cracovią nie zaprezentowali się dobrze. Nie potrafili stworzyć i wykorzystać szans, jakie dała Cracovia, oddając im piłkę. 80% posiadania piłki? Nie zdarza się często, ale wyprodukowali z tego raptem expected goals na poziomie 0,93. Powinni więc statystycznie strzelić chociaż bramkę, a nie pokonali Hrosso. Cracovia z kolei była bardzo konkretna. 20% posiadania piłki wystarczyło, aby strzelili dwie bramki, a sytuacje wypracowane mieli na poziomie 2,68. Przepaść jest widoczna i dla Medalików dobrze, że sezon ten ma się ku końcowi. Podobnie zapomnieć będą chcieli o nim w Szczecinie, gdzie miał być historyczny sukces, a skończyło się na histerycznym, kolejnym, rozczarowaniu. Nie udało się w dramatycznych okolicznościach sięgnąć po Puchar Polski, ale wtedy sytuacja ligowa była do uratowania. Niestety, kiedy traci się regularnie punkty, ktoś inny wreszcie zacznie je zdobywać i taka sytuacja nastąpiła właśnie z Legią, która uciekła Portowcom na bezpieczną odległość. Czarę goryczy dla społeczności Pogoni, przelał bezbramkowy remis w meczu otwierającym kolejkę w Mielcu. W sobotę Portowcy pojadą do Zabrza na mecz, który miał być pięknym podsumowaniem sezonu, bezpośrednim starciem o puchary, a jak będzie, każdy wie…
Korona podkręca emocje w walce o ligowy byt
Nie będzie jednak tak, że w trakcie Multiligi jedynie emocjonująca będzie walka o mistrzostwo. Dzięki pewnej wygranej Korony z Ruchem, również na dole będzie gorąco. Teoretycznie wciąż Korona jest w najgorszym położeniu. Ma stratę dwupunktową do Warty i Puszczy oraz trzypunktową do Radomiaka. Musi więc swój mecz wygrać, aby marzyć. A pojedzie do Poznania. Teoretycznie mission: impossible. Forma Lecha jednak mocno zniżkowa, nie walczą już też w sezonie o nic, więc to dobra wiadomość dla Kielczan. Myślę, że jeśli wzniosą się na wyżyny i zagrają na takim poziomie, na jaki ich stać, mogą sprawić niespodziankę i wygrać na wyjeździe. Tylko czy to wystarczy do prześcignięcia choć jednej drużyny? Tu już sprawa się komplikuje. Oby jednak pokazali charakter i dodali pikanterii transmisji łączonej ze wszystkich stadionów. To jest sól sezonu, na to czeka się cały rok, aby usłyszeć charakterystyczny dzwonek i zastanawiać się, gdzie padła bramka, dla kogo i jak wpłynie na sytuacje w tabeli na żywo.
Wygrana Zagłębia na koniec kolejki
Rozminęły się w ostatnich tygodniach zdecydowanie drużyny Zagłębia Lubin oraz ŁKSu Łódź. Gdy ci pierwsi wczoraj wygrali czwarty mecz z rzędu, goście przegrali piąte kolejne spotkanie. Nie mieli goście przez zdecydowaną większość meczu żadnych argumentów, aby przeciwstawić się Miedziowym w wysokiej formie. Pierwsze jakiekolwiek zagrożenie bramki to dopiero 39. minuta. I choć strzał Ramireza może groźny, to wciąż okazał się próbą niecelną. Mecz wymknął się pod koniec spod kontroli podopiecznym Fornalika, kiedy czerwoną kartkę ujrzał Chodyna, a chwilę potem premierową bramkę w ligowym debiucie zdobył dla gości Iwańczyk.
Jeśli chcecie o tym spotkaniu poczytać więcej, odsyłam do mojego sprawozdania pomeczowego tutaj:
https://www.tylkoekstraklasa.pl/piorunujacy-finisz-sezonu-zaglebia/