Wyjątkowo „przyjacielski” był to weekend dla polskich klubów. Większość spotkań zakończyła się podziałem punktów! Czy na pewno jednak takie remisy cieszyły oba zespoły tak samo? Zapraszam na krótkie podsumowanie czwartej kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Urban wreszcie zwycięski!
Jan Urban przed piątkowym meczem w Radomiu nie miał dobrej historii z Radomiakiem. Otóż jako trener nie był w stanie go wcześniej nigdy pokonać. Również w spotkaniu rozpoczynającym czwartą kolejkę Ekstraklasy faworytem Górnik nie był. Zdawało się to znajdować odzwierciedlenie na boisku. Radomiak prowadził grę i był w pierwszej połowie zespołem lepszym. Zabrzanie nie istnieli na murawie i bezbramkowy remis schodząc na przerwę muszą traktować jako sukces. W drugiej połowie sytuacja trochę się zmieniła, jednak po błędzie gości to Radomiak wyszedł zgodnie z oczekiwaniami na prowadzenie. Następne kilkanaście minut było nudnawe, co chyba odbiło się również na komentatorze, który tak mało emocjonująco opisał wyrównującą bramkę, że wnet można by ją przegapić. Trzeba przyznać jednak, że była ona zupełnie niespodziewana. Odmienił się dzięki niej mecz, który goście chcieli przechylić na swoją korzyść. I za sprawą Wojtuszka im się ta sztuka udała! Triumfuje więc Urban i jego Górnik, smutne nastroje w Radomiaku, gdzie po tygodniu przerwy od ligowych zmagań liczyli na wysoką formę Rochy. Zarówno dla kibiców w Radomiu, jak i rzeszy fanów bawiących się w Fantasy Ekstraklasie – napastnik tym razem skończył bez zdobyczy bramkowej.
Taktyczne szachy w hicie
Mecz dwóch mistrzów – sprzed dwóch i trzech lat – musiał nosić nazwę hitu. Jak wiemy – najczęściej ciężko znoszą takie spotkania presję widowiskowości i nierzadko nie dojeżdżają z emocjami. Tego, czego można się było obawiać, spełniło się w pełni. Zamiast akcji ofensywnych i fajnej dla oka piłki oglądaliśmy taktyczne manewry obu trenerów, gdzie główny aspekt był położony na utrzymaniu zera z tyłu. W przypadku Lecha można takie postępowanie zrozumieć – zabrakło w kadrze Ishaka, dodatkowo grali w Częstochowie. Raków zdaje się bardziej zawiódł kibiców, oczekujących zwycięstwa w piątkowy wieczór. Ostatecznie jednak nastąpił podział punktów, pozostawiając obie strony nie do końca szczęśliwe z końcowego rozstrzygnięcia.
Zieliński przegrywa z Pasami
Niezbyt długo czekał Jacek Zieliński, aby po rozstaniu z Cracovią znaleźć się na karuzeli trenerskiej. Ot, taki mamy ekstraklasowy klimat. Tym razem zapragnęli jego osoby na stanowisku trenera w Kielcach. Zadanie ciężkie – utrzymać Koronę, która fatalnie zaczęła sezon i próżno tam szukać wielkich nadziei na zmiany. Los chciał, że debiut Zielińskiego przypadł na spotkanie z jego ostatnio trenowanym klubem, czyli oczywiście Cracovią. Pasy przyjechały do Kielc z jasnym celem – wygrać i zapomnieć o domowej, bolesnej porażce z Widzewem. Plan realizowali goście perfekcyjnie, a pierwszą bramkę zdobyli jeszcze przed przerwą za sprawą Ghity (który notabene do bramki dołożył jeszcze asystę). Mało się w Koronie układało, więc o efekcie nowej miotły mowy nie było. Tym bardziej, kiedy w drugiej połowie strzelec pierwszej bramki idealnie wymierzył podanie do van Burena, a ten pokonał golkipera gospodarzy i wyprowadził Pasy na dwubramkowe prowadzenie. Mało kto wierzył, że ten mecz można jeszcze uratować i chociaż zremisować. Nieoczekiwanie nadzieje odżyły w samej końcówce, gdyż Korona miała szansę z jedenastu metrów. Karnego fatalnie przestrzelił jednak Shikavka, który nie trafił nawet w bramkę. Kibice zamiast emocjonującego doliczonego czasu do drugiej połowy, otrzymali dogorywanie obu ekip w rozstrzygniętym meczu.
Osłabiona w przodach Pogoń przepycha mecz
O kontuzji Koulourisa było wiadomo i już wtedy mówiło się o dużym osłabieniu ofensywy Portowców. Kiedy jednak ogłoszono skład, a w nim – oraz nawet na ławce – próżno szukać było Grosickiego, entuzjazm w Szczecinie opadł. Tym bardziej, że nic nie wskazywało na pauzę Grosika, który z resztą od prawie dwóch lat regularnie wychodził w pierwszym składzie. Jak się potem okazało, wykluczył go z meczu drobny uraz, gdzie nie chciał piłkarz ryzykować pogłębienia urazu. Całkiem logiczny ruch, ale obarczony ogromnym cierpieniem Portowców na boisku. Bez dwóch najlepszych piłkarzy w przodzie mecz ze Stalą przestał być bułką z masłem i podopieczni Gustafssona naprawdę długo męczyli się ze Stalówką. Ostatecznie udało im się wręcz wyszarpać zwycięstwo, a jedynego gola strzelił w 84. minucie Gorgon.
Podział punktów x 4
Trudno w to uwierzyć, ale to zwycięstwo Pogoni w sobotni wieczór było ostatnim w tej kolejce. W pozostałych spotkaniach drużyny dzieliły się punktami, a same mecze miały bardzo różny przebieg oraz ładunek emocjonalny.
Lechia chciała za wszelką cenę przełamać się z Zagłębiem i wreszcie wygrać mecz po powrocie do Ekstraklasy. Widać było determinację i żądzę wiktorii. Gospodarze przeważali, stwarzali sytuacje, ale razili nieskutecznością. Co prawda Bobcek chwilę po zmianie stron zakończył z sukcesem jedną z wielu akcji swojego zespołu. W powietrzu wisiało ciągle to słynne powiedzenie o niewykorzystanych sytuacjach, kiedy Lechiści nie potrafili dobić przeciwnika. I futbolowa prawda po raz kolejny okazała się być bezwzględnym katem. Miedziowi zdołali wyrównać i Gdańszczanie muszą zadowolić się podziałem punktów. O tę radość może być o tyle trudniej, że o premierowe zwycięstwo powalczą w piątek w Krakowie w meczu z Puszczą, która na stadionie Cracovii czuje się jak ryba w wodzie i nie chce przegrać meczu.
Kolejną ich ofiarą stała się Legia, która dwukrotnie wychodziła na prowadzenie, ale za każdym razem ekipa Tułacza doprowadzała do wyrównania, aby ostatecznie mieć szansę zadać sama decydujący cios, ale po strzeleniu pierwszego karnego przez Craciuna, przy drugim zmienił się wykonawca i Lee nie zdołał pokonać Tobiasza. Puszcza wciąż więc nosi miano niepokonanej w roli gospodarza w tym roku. Co ważne, jako jedyny klub w Ekstraklasie!
Więcej o spotkaniu Puszcza – Legia możecie przeczytać w pomeczowej relacji:
Remis w Krakowie po szalonym meczu!
Spotkanie Widzewa ze Śląskiem nie przyniosło bramek, ale za to jedną dość poważną kontrowersję, dotyczącą braku podyktowania rzutu karnego dla gości. Na powtórkach sytuacja wydaje się jasna, prosta i klarowna i aż dziwne, że w żaden sposób nie zareagował wóz VAR. Z drugiej strony jednak przy dzisiejszych zaleceniach sędziowskich i ogólnym chaosie, pewnie z każdej decyzji będą się sędziowie w stanie obronić. W samym meczu Śląsk przeważał i stworzył sobie więcej klarownych okazji, co może w jakiś sposób pozytywnie nastrajać przed jutrzejszym rewanżem w eliminacjach Ligi Konferencji, gdyż jest do odrobienia dwubramkowa strata z pierwszego meczu w Szwajcarii. Czy Śląsk jest w stanie tego dokonać? Pewnie jest, ale faworytem do awansu z pewnością w czwartkowy wieczór nie będzie.
W kończącym czwartą kolejkę Ekstraklasy meczu, Piast Gliwice podejmował GKS Katowice. Piastunki dzięki zwycięstwu mieli okazję stać się liderem tabeli i wiele wskazywało na taki ciąg wydarzeń. Wysoka forma, dobra gra obronna zespołu. Dla gości mecz zapowiadał się ciężko, ale dość nieoczekiwanie to oni pierwsi ukąsili za sprawą Zrelaka. Słowak spadł z Wartą z Ekstraklasy, ale przygarnął go do siebie GKS i wygląda na to, że nie będą żałować tego ruchu w Katowicach. Do przerwy goście nie zdołali wytrwać i stracili prowadzenie po pięknej bramce Ameyawa. W drugiej połowie szybko Gliwiczanie strzelili bramkę i wyszli na prowadzenie. Nie zdołali go jednak utrzymać, a na boisku znów przypomniał o sobie Zrelak, strzelając drugą bramkę. To już była niespodzianka. Nawet nie sam wynik (choć oczywiście także!), ale Piast nie zwykł w ostatnim czasie tracić więcej, niż jednej bramki. Beniaminek poza jednym punktem, który ostatecznie wywiózł z Gliwic, może również potraktować to spotkanie jako sukces w postaci dwukrotnego pokonania Placha.