Siódmą kolejkę możemy podzielić na dwa – nudny piątek i sobota, nagrodzony genialną niedzielą. Średnia bramek powyżej 3 na mecz to najlepszy dowód, że działo się na polskich boiskach mnóstwo! O tym wszystkim w krótkim podsumowaniu siódmej kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Upada mit Papszuna?
Na rozpoczęcie siódmej kolejki zawitaliśmy do Częstochowy, gdzie Raków starał się poprawić swą pozycję w tabeli. Droga do tego wiodła przez pokonanie Piasta, który z kolei w tym sezonie prezentuje się całkiem solidnie i dla gospodarzy nie zapowiadał się w żadnym stopniu łatwy mecz. Jak się później okazało, spotkanie to było ciężkie właściwie dla każdego – obu drużyn, ale także kibiców zgromadzonych czy to na stadionie, czy przed telewizorami. Niezmiernie ciężko było pozytywnie nastawić się na resztę kolejki, oglądając to średniej jakości widowisko. Powrót Marka Papszuna po roku przerwy awizowany był jako powrót króla, starego Rakowa, który „zepsuć” miał Szwarga. Jak do tej pory wygląda to mocno niemrawo, jak właśnie w piątkowe popołudnie. Na domiar złego dla Medalików, nie potrafili oni utrzymać nawet remisu, gdy już nie udało się stworzyć nic z przodu. W doliczonym czasie goście otrzymali rzut karny, który obronił Trelowski, ale chwilę później z rzutu rożnego wybronić się Raków nie zdołał i Ameyaw umieścił piłkę w siatce. Obie drużyny nie grają najlepszego dla oka futbolu. Co je jednak dzieli to fakt, że częściej takie mecze potrafi przepychać Piast, a Raków z kolei traci punkty, stając się obecnie średniakiem ligowym. Marek Papszun przez kilka lat budował wielką drużynę. Czy teraz, wracając do klubu po roku, ponownie będzie potrzebował aż tyle czasu, aby nawiązać do najlepszych lat w historii klubu?
Gdy Lech wygrywa w Mielcu, wiedz, że coś się dzieje
Mecze wyjazdowe do Mielca nie są najlepiej wspominane przez Kolejorza. W ostatnich latach najczęściej kończyły się one bezbramkowo, mimo widocznej na boisku przewagi Lechitów. Można więc mówić o pewnego rodzaju klątwie, którą w piątkowy wieczór udało się zażegnać. Poznaniakom w tym sezonie wychodzi bardzo wiele, jeśli dodatkowo potrafili ponownie wyglądać lepiej od przeciwnika, ale tym razem wypunktować go, to może dziać się będą rzeczy wielkie dla nich w tym roku? Pozostali liderem tabeli, trener pokazuje, jak wiele może dać drużynie odpowiednie prowadzenie i przygotowanie taktyczne. Szczególnie, że poprzedni sezon kończył Rumak… Poprzeczka ustawiona została tak nisko, że każdy sukces jego następcy jest uwidoczniony kilkukrotnie mocniej. W poprzedniej kolejce błysnął Gholizadeh, w tym znowu zaczął na ławce. Może więc Kolejorz wcale nie ma aż tak złej i wąskiej kadry, jak wielu się wydawało? Spotkanie piątkowe goście rozstrzygnęli jeszcze do przerwy za sprawą uderzenia z rzutu wolnego Hoticia i wykorzystania błędu przeciwnika i szybkiej kontry, zakończonej przez Ishaka. Porażkę przypłacił posadą Kamil Kiereś, który został zwolniony i zastąpiony Januszem Niedźwiedziem. Czy to dobry wybór? Czas pokaże, aczkolwiek fakty są takie, że karuzela rozkręciła się na tyle, że jedynie parę dni bez pracy pozostawał nowy trener Stali. Zwolniony z Ruchu błyskawicznie znalazł nowego pracodawcę. Ma teraz przerwę reprezentacyjną, aby zdiagnozować problemy drużyny i rozwiązać je przed kolejnymi spotkaniami, aby jak najszybciej opuścić ostatnie miejsce w tabeli.
Sobotnie mecze nie rozpieściły
Po dwóch meczach w piątek, kolejnego dnia czekały na nas 3 spotkania, które ostatecznie nie powaliły na kolana. Puszcza bezbramkowo zremisowała z Koroną, gdzie szczególnie pierwsza połowa nie była porywająca i na boisku niewiele się działo. Po przerwie mecz się rozkręcił, obie strony miały świetne sytuacje, aby przechylić szalę zwycięstwa, jednak musiały zadowolić się remisem. Puszcza kontynuuje tym sposobem serię bez porażki w roli gospodarza. I choć obie drużyny znajdują się nad kreską, to różnice w dole tabeli są minimalne i potrzebne będą zwycięstwa w najbliższych meczach, aby ugruntować bezpieczną pozycję.
Do Lubina przyjechał beniaminek z Katowic. Teoretycznie faworyta upatrywaliśmy w Zagłębiu, które fatalnie rozpoczęło sezon i okupowało przed kolejką miejsce w dolnej części tabeli, co – nawet dla nich – jest poniżej oczekiwań. Krąg funkcjonowania Zagłębia zakładał, że jeśli było bardzo źle, powinni teraz zaliczyć zwycięstwo, poprawić pozycję w lidze, aby ponownie móc wrzucić na luz. Nawet jeśli takie były plany, nie znajdywało to odzwierciedlenia na boisku i w statystykach, gdzie przeważał zdecydowanie GKS. Problem ich polegał na kiepskiej skuteczności, przez co nie przekładało się to na zmianę wyniku. W drugiej połowie mecz już byl bardziej wyrównany, ale wciąż długo wydawało się, że nie doczekamy się bramek, jak we wcześniejszym meczu. Wtedy wszedł na boisko debiutujący w barwach Miedziowych Adamczyk i w samej końcówce meczu zdobył decydującą o wygranej bramce. Mogą więc w Katowicach pluć sobie w brodę – sobotnie spotkanie mogło zakończyć się zupełnie inaczej.
W Radomiu zapowiadał się ofensywny mecz. Miejscowy Radomiak ma kim postraszyć z przodu, a w defensywie popełniają masę błędów, przez co ich spotkanie mają często wysokie wyniki. Przyjezdna Cracovia również nie odstaje pod wzlędem bramek zdobytych i straconych. W ostatnich tygodniach ich wyniki zdecydowanie się rozmijały – Radomiak przegrywał, a Pasy złapały formę i seryjnie wygrywali swoje mecze, lądując nawet na pozycji wicelidera za Lechem. Przeczucie mówiło mi, że właśnie w sobotni wieczór może być na odwrót. I nie pomyliłem się. Gospodarze objęli szybko prowadzenie za sprawą niezawodnego Rochy i ogólnie przeważali w pierwszej odsłonie meczu. Po zmianie stron do głosu zaczynała dochodzić Cracovia, ale to znowu akcja Radomiaka dała im już dwubramkowe prowadzenie, a na listę strzelców wpisał się Zie Ouattara. Wydawało się, że to uspokoi trochę mecz, ale zaledwie 3 minuty później Pasy strzeliły bramkę kontaktową, choć niewiele brakowało, a żeby strzał Olafssona z bramki Radomiaka wybił Van Buren. Holender jednak zachował się na tyle przytomnie, że kolega z drużyny go co prawda trafił, ale gdy ten był już w bramce, więc i siłą rzeczy również uderzona piłka się w niej znalazła. Ostatecznie ten gol nic nie dał i po 3 meczach z kompletem punktów, tym razem Pasy wracały do Krakowa bez zdobyczy punktowej. Radomiak odbił się trochę tym zwycięstwem i poprawił morale przed przerwą reprezentacyjną. Nie ma jednak co ukrywać – mają nad czym pracować.
Lechia wreszcie zwycięska
Wykartkowanie się obrońców Górnika przed tygodniem był ogromnym prezentem dla Lechii, która przyjechała do Zabrza zmotywowana, aby wreszcie wygrać mecz po powrocie do Ekstraklasy. Przed tygodniem byli już tego bardzo bliscy, ale Raków w końcówce pozbawił ich marzeń. Teraz mieli okazję, jak nigdy – wiadomo było, że formacja obronna Górnika będzie miała wymuszone zmiany, nie pozostało nic innego, jak próbować to wykorzystać. Sami gospodarze również zdawali sobie chyba sprawę, że ciężko będzie w tyłach zachować czyste konto, przez co mecz był ofensywny i padło w nim na końcu 5 bramek. O tę jedną lepsi byli goście i szczęśliwi mogli wrócić do Gdańska. Wciąż jednak nie wszyscy zaznali smaku zwycięstwa w tej kampanii – jedyną taką drużyną jest…. wicemistrz Polski, Śląsk.
Błyskawiczna rehabilitacja
Kibice Legii, oglądający w czwartek rewanż ich zespołu z Dritą w ramach kwalifikacji do Ligi Konferencji, nie mieli tęgich min. Co prawda w samej końcówce Pekhart zdobył zwycięską bramkę, ale styl meczu nie napawał optymizmem. To, co w Warszawie się zdecydowanie zgadza od początku sezonu, są wyniki. Wymagający fani, oczekujący też większych fajerwerków, otrzymali aż 5 bramek Wojskowych w niedzielne popołudnie. We wcześniejszych meczach beniaminek z Lubina tracił zaledwie 3 bramki, więc wyczyn Legii zasługuje na uznanie. Tym bardziej, że odbył się on bez udziału Kramera, najlepszego napastnika na początku sezonu, który jest bliski odejścia z klubu. Pozytywne więc było przełamanie Pekharta w Kosowie (choć z Motorem nie wykorzystał karnego), ale również trafienia Alfareli, czy nawet Nsame. Na uznanie zasługuje też bardzo wysoka dyspozycja Bartosza Kapustki, który w ostatnich meczach regularnie strzela bramki. Teraz przerwa reprezentacyjna, a potem chwila spokoju od Ligi Konferencji, ruszającej dopiero w październiku, więc można założyć, że wszystkie siły skupione zostaną na Ekstraklasie.
3 bramki nie dały nawet punktu
Co najpiękniejsze w tej kolejce, to fakt, że nawet wysokie zwycięstwo Legii nie było spotkaniem z największą zdobyczą bramkową. To akurat odbyło się w Szczecinie, gdzie genialna u siebie Pogoń podejmowała Śląska. Przystępując do spotkania Portowcy mieli za sobą domowe mecze, wygrane bez straty bramki. Trochę przemeblowana obrona mogła być powodem zmartwień, czy to zero z tyłu uda się również utrzymać z wicemistrzem Polski. Zamiast się jednak zamartwiać, gospodarze przeszli od razu do rzeczy i szybko wyszli na prowadzenie już w szóstej minucie. Tę bramkę cofnął VAR z powodu spalonego, ale 3 minuty później już wszystko było przepisowo, a kolejne 10 minut później prowadzenie zostało podwyższone. Nie zazdroszczę klubom, które w najbliższym czasie do Szczecina się będą wybierać. Pojawił się jednak problem typu „łatwo przyszło, łatwo poszło” w drużynie gospodarzy. Brak skupienia i w ciągu 5 minut stracili wszystko, na co zapracowali, a na tablicy wyników było już 2:2. To zmotywowało ich na tyle, że jeszcze przed przerwą Koulouris zdobył bramkę nr 3. Po zmianie stron spotkanie było nie mniej szalone, aczkolwiek padły już „tylko” 3 gole. Udane wejście zaliczył Gorgon, który kilka minut po pojawieniu się na murawie wpisał się na listę strzelców. Śląsk nie zagrał najgorszego meczu na trudnym terenie, strzelił w nim nawet 3 bramki, co nie udawało się gościom w ostatnim czasie, a mimo to wraca do Wrocławia bez punktów i ze świadomością, że juź tylko oni zostali bez wygranej w tym sezonie Ekstraklasy. Kiepska informacja, kiedy jeszcze teraz odbywa się reprezentacyjna przerwa i okazji na rehabilitację szukać należy dopiero za 2 tygodnie.
Przełamana seria z pomocą rywala
Jagiellonia jako mistrz Polski miała w ostatnim czasie kiepski okres, kiedy zaliczyli 6 porażek z rzędu. Trener Siemieniec nie załamywał rąk i robił wszystko, aby wrócić z drużyną na zwycięską ścieżkę. W domowym meczu z Widzewem mogli być optymistami, w końcu Łodzianie grają zdecydowanie lepiej u siebie, a wyjazdy nie są ich mocną stroną w ostatnim czasie. Pomogła i ustawiła mecz szybka bramka Pululu już w drugiej minucie, ale trochę zabiła mecz głupota Alvareza, który mając już żółtą kartkę, przeszkadzał wykonać szybko rzut wolny daleko od własnej bramki i zarobił drugie żółtko i osłabił zespół na większość meczu. Jaga kontrolowała wydarzenia na boisku i dowiozła skromne zwycięstwo.