W Wielką Sobotę do Bełchatowa na mecz 26. kolejki T-mobile Ekstraklasy udał się zespół wicelidera rozgrywek Lecha Poznań. Klub z Wielkopolski do tego meczu podchodził po bolesnej porażce w półfinale Pucharu Polski z drugoligowym zespołem Błękitnych Stargard Szczeciński. Poznaniacy chcieli więc jak najszybciej zrehabilitować się swoim kibicom za tę porażkę. Dla Bełchatowian był to ważny mecz z tego powodu, że tę ekipę po raz pierwszy poprowadził Marek Zub, który na stanowisku trenera „Brunatnych” zastąpił Kamila Kieresia.
Spotkanie lepiej rozpoczęli goście, którzy dłużej utrzymywali się przy piłce, jednak z ich przewagi niewiele wynikało. W początkowej fazie meczu ataki obu drużyn kończyły się albo złymi dośrodkowaniami, albo prostymi stratami. Lech starał się rozgrywać, a pierwszą szansę na bramkę miał GKS. W 7 minucie piłkę na lewym skrzydle otrzymał Małkowski, jednak jego strzał poszybował ponad bramką Gostomskiego. W miarę upływu czasu spotkanie się wyrównało, a gospodarze w 12 minucie mieli kolejną dobrą okazję na objęcie prowadzenia. Kontratak zespołu rozpoczął Arkadiusz Piech, odegrał do partnera, ale w zamieszaniu pod bramką Lecha „Brunatnym” nie udało się oddać strzału. Pierwszy kwadrans zobrazował założenia taktyczne obu ekip- Lech prowadził atak pozycyjny, podczas gdy Bełchatowianie nastawili się na kontry, które co jakiś czas stwarzały zagrożenie obronie wicelidera. W 18 minucie byliśmy świadkami najlepszej okazji w meczu. Piłkę w pole karne dośrodkował Barry Douglas, a Paulus Arajuuri zagłówkował w kierunku dalszego słupka bramki GKS-u. Świetną interwencją popisał się jednak Emilijus Zubas. Po dość słabym początku spotkanie rozkręciło się i było toczone w bardzo szybkim tempie. Nikt na boisku nie odpuszczał i można było zobaczyć kawał twardej, męskiej walki, która na pewno podobała się kibicom. W 26 minucie Lechowi udało się objąć prowadzenie. Kasper Hamalainen wpadł z piłką w pole karne, ograł jak dziecko Baranowskiego, odegrał na czystą pozycją do Keity, a ten nie miał problemów z pokonaniem Zubasa. Po zdobyciu gola Lech nie cofnął się, a cały czas kontrolował poczynania na boisku. Bełchatowianom ciężko było stworzyć jakąś dobrą składną akcję, a Lechici raz po raz groźnie nacierali na bramkę Zubasa. Kolejnym wartym odnotowania faktem jest, że od około 30 minuty nad Bełchatowem zaczął padać śnieg, a do końca pierwszej połowy znajdował się już na całej płycie, zasłaniając tym samym wszystkie linie na boisku. Do końca pierwszej połowy obraz gry nie zmienił się- Lech zasłużenie prowadził 1:0
Początek drugiej połowy bardzo spokojny, Lech nie szarżował tempa, a GKS atakował bardzo nieporadnie, niestwarzając najmniejszego zagrożenia pod bramką Gostomskiego. Pierwsza groźna sytuacja w tej odsłonie miała miejsce w 57 minucie. Kaspar Hamalainen znalazł się w bardzo dobrej sytuacji, jednak jego strzał obronił Emilijus Zubas. W miarę upływu czasu coraz bardziej rozkręcał się Lech, któty nie dawał Bełchatowianom szans na rozwinięcie skrzydeł, zatrzymując ich ataki w zarodku i groźnie atakując ich bramkę. Około 60 minuty sytuacja zmieniła się, to GKS prowadził atak pozycyjny, a Lech czekał na kontry. „Brunatni” jednak robili to tak nieporadnie, że nie stwarzali żadnego zagrożenia pod bramką gości. W 71 minucie piłkę na 18 metrze miał Arkadiusz Piech, oddał bardzo dobry strzał z którym świetnie poradził sobie Maciej Gostomski, ale wobec dobitki Łukasza Wrońskiego był już bez szans i w Bełchatowie był remis. Na odpowiedź Lecha nie trzeba było długo czekać. W 75 minucie z rzutu wolnego idealnie na głowę Arajuuriego dośrodkował Barry Douglas, a ten skierował piłkę do siatki, obok bezradnego Zubasa. Lech chciał pójść za ciosem i w 79 minucie świetnie z woleja uderzył Dariusz Formella, a jego strzał z największym trudem obronił Zubas. W końcówce GKS walczył o 1 punkt, ale Lech zagrał mądrzej i zasłużenie zgarnął komplet punktów.