Rywal, z którym zanotowali najwyższą porażkę w historii swoich występów w Ekstraklasie. Rywal, z którym w najwyższej klasie rozgrywkowej nie wygrali od 34 lat, a w ostatnich 7 ligowych meczach strzelili łącznie… 1 bramkę. Tak, Ruch ewidentnie nie był drużyną leżącą Arce. Aż do dzisiaj.
Już na samym początku mieliśmy elementy sensacji i komedii. Sensacji, bo świetną piłkę wyłożył Przybecki, do tej pory znany tylko ze skoku dosiężnego ala Ronaldo i z dużej szybkości, komedii, bo Piotrek Ćwielong wychodzący sam na sam… pośliznął się. I ta komicznie zakończona akcja była najlepszą sytuacją Ruchu w pierwszej połowie. Chorzowianie się jakoś nie kwapili do ataków, podobnie gospodarze, którzy klepali, klepali, ale nic z tego nie wychodziło. Aż do 22.minuty. Wtedy odpalił on – człowiek, który wydawałoby się może odpalić tylko na zapleczu, król niższych lig, dla którego każde podejście w Ekstraklasie kończyło się niepowodzeniem. Dariusz Zjawiński. Drugie spotkanie z rzędu z golem. Dwa gole – z takim dorobkiem to on kończył każdy z poprzednich dwóch sezonów. W przeciwieństwie od gola sprzed tygodnia, nie można było umniejszać mówiąc, że bramka to efekt wielbłąda bramkarza, nie nie. Około 20 metrów, zejście z prawej strony do środka i uderzenie tuż przy słupku – bramkarz bez szans. Ewidentny sabotaż przy tym trafieniu wykonał Hanzel, ale to w żadnym stopniu nie deprecjonuje zasług Zjawy.
Tak jak w większości „ciekawych inaczej” meczów, bramka była błogosławieństwem dla tego spotkania. Tyle że nie dlatego, że Ruch dążył do jak najszybszego odrobienia strat, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie – piłkarze Fornalika po stracie bramki wyglądali tak, jakby 0:1 po 20 minutach było wynikiem nie do nadrobieni. Zrezygnowani. Z tym wiązało się multum prostych, niewymuszonych błędów, co zachęciło gdynian do częstszych ataków. Świetnie grał Zjawiński, równie dobrze Szwoch, którzy z łatwością dochodzili do dobrych sytuacji.
Wygląd gdy zmienił się dopiero w drugiej połowie. Niebiescy musieli usłyszeć „parę mocnych słów w szatni”, bo w końcu zaczęli przynajmniej w miarę dobrze wyglądać z przodu. 10 minut po wznowieniu gry po przerwie Mariusz Stępiński strzelił gola wyrównującego, jednak nie został on uznany, gdyż pomagał sobie nieprzepisowo przy wywalczeniu pozycji. 10 minut później świetną okazję zmarnował Ćwielong, jednak w międzyczasie wydarzyła się sytuacja, która będzie w jakimś stopniu kłaść cień na pracę arbitra – nie uznał on ewidentnego rzutu karnego po zagraniu ręką Cichockiego w polu karnym. Jednakże Ruch z minuty na minutę wyglądał coraz lepiej i w 68.minucie… stracili bramkę na 0:2. Kolejna świetna akcja Szwocha, który kilkoma zwodami z sytuacji 3 chorzowian na 2 gdynian wyprowadził Miroslava Bożoka sam na sam ze Skabą – ten niepotrzebnie wybiegł z bramki, przez co Słowak nie miał większych problemów z wpakowaniem piłki do siatki.
Chwilę potem kolejna magiczna akcja wypożyczonego z Legii Szwocha, który jak chciał wymijał obrońców Ruchu, później obsłużył Rafała Siemaszkę, a ten ustalił wynik spotkania na 3:0. Deklasacja, nokaut.
Drugi mecz Arki z rzędu u siebie, drugi raz 3:0. Dodając do tego naprawdę niezłą postawę mimo porażki w pierwszej kolejce – Arka może w tej lidze namieszać. A Ruch? Cóż, Waldemar Fornalik niejednokrotnie udowadniał, że jego drużyna nigdy nie schodzi poniżej określonego poziomu, no ale… nie wygląda to za dobrze. Mocno wymęczone zwycięstwo z Górnikiem Łęczna, który był zespołem lepszy, potem dwie wysokie porażki… zobaczymy, jak się będą prezentować za tydzień. Na pewno muszą zagrać lepiej niż dziś.