Górnik Zabrze pokonując Jagiellonię, potwierdził absurdalność 20. serii gier. W pojedynkach zespołów z grupy spadkowej i mistrzowskiej, ci pierwsi wygrali 6:0! Cieszyć się może Cracovia, że grała z drużyną znajdującą się w grupie mistrzowskiej, a ŁKS smucić, że zagrał akurat z przedstawicielem grupy spadkowej. Ostatni mecz tej kolejki był nie mniej absurdalny. Kto grał choć trochę w FIFĘ, mógł dzisiaj wczuć się w sytuację drużyny gości. Tak kuriozalną nieskuteczność można było zobaczyć w świecie wirtualnym, ale rzeczywistym? W Ekstraklasie niemożliwe staje się możliwe. Nie mogło być lepszego zakończenia 2019 roku z Ekstraklasą.
Pierwsza poważna okazja Górnika zakończyła się golem. Najpierw w sytuacji sam na sam znalazł się Jimenez, który trafił w słupek. Mimo ofiarnych interewencji Sandomierskiego i Arsenicia skutecznie dobił piłkę kat Jagiellonii – Igor Angulo. Jagiellonia bardzo szybko odpowiedziała, jednak bramka Imaza nie została uznana z powodu pozycji spalonej. Następnie niezłym, plasowanym strzałem z dystansu popisał się Taras Romanczuk, ale Chudy dobrze interweniował. Strzałem z dystansu popisał się także Bainović, ale wykonanie było dużo gorsze niż u kapitana drużyny przeciwnej. Niewiele zabrakło, aby Szymon Matuszek strzelił bramkę samobójczą, ale piłka na jego szczęście wylądowała na poprzeczce. Na 2:0 powinien podwyższyć Jimenez, ale chyba za długo zwlekał z strzałem, przez co Sandomierski wyczuł jego intencje. Niewykorzystana okazja bardzo szybko mogła się zemścić. Bartosz Frankowski podyktował dosyć wątpliwy rzut karny po rzekomym faulu Wiśniewskiego na Bidzie. Do karnego podszedł oczywiście Jesus Imaz, jednak piłka po jego strzale minęła bramkę Chudego. Paradoksalnie pudło mogło wynikać z chęci wykonania „jedenastki” w ten sam sposób, co tydzień temu z Lechią Gdańsk. Bardzo mokra murawa nie sprzyjała jednak takim pomysłom. Dość powiedzieć, że w miejscu, w którym egzekwowano rzut karny, było naprawdę pełno wody. W swoje ręce sprawy wziął inny Hiszpan. Juan Camara w 32. minucie mógł wyrównać, ale jego strzał z ostrego kąta wybronił Chudy. Jednak to zabrzanie przed przerwą powinni podwyższyć prowadzenie, jednak Sandomierski kapitalnie wyjął strzał Angulo.
W przerwie Rafał Grzyb zrezygnował z bardzo elektrycznego Bartosza Kwietnia, a w jego miejsce wpuszczono Ivana Runje. Jak się później okazało, była to zamiana siekierki na kijek. Najlepszym przykładem jest bramka na 2:0 Jimeneza. Najpierw Runje zaliczył głupią stratę, która sprokurowała kontrę. Nie było to tempo na tyle zawrotne, aby Runje nie mógł dogonić w pewnym etapie atakujących Górnika, jednak co za zdziwienie, tak się nie stało. Niewiele lepiej zachował się Sandomierski, który wpuścił strzał w stronę słupka, którego pilnował. Dla Jagiellonii była to ciężka sytuacja, ale jeszcze nie beznadziejna. Sygnał do ataku dał Camara, który powinien strzelić bramkę kontaktową. Powinien, bo jego strzał jakimś cudem sparował na poprzeczkę Chudy. Jest to poważna kandydatura do interwencji sezonu. Chwilę później, białostoczanie mieli jeszcze lepszą okazję – kolejny rzut karny (tym razem winowajcą Sekulić). Tym razem podszedł do niego kapitan Taras Romanczuk, który w 2016 roku 2 razy podchodził do karnych i się w nich nie mylił. Do trzech razy sztuka. Romanczuk strzelił mocno w środek, jednak Chudy odbił nogami piłkę. Niesamowite zawody rozgrywał słowacki golkiper. Szanse gości spadły do zera po drugiej żółtej kartce dla Kadleca. Kontrowersyjnej dodajmy, bo jeśli słowacki obrońca „Jagi” zatrzymał obiecującą kontrę, to drugą żółtą kartkę powinien zobaczyć, nomen omen, jego rodak Sekulić, po faulu w polu karnym z 67. minuty. „Żółto-czerwonym” zostały tylko takie dywagacje, bo chwilę później Jimenez strzelił znowu w słupek i ponownie Angulo skutecznie dobił. Zwycięstwo pozwoliło zabrzanom rzutem na taśmę wygrzebać się ze strefy spadkowej przez końcem roku. Jagiellonia zaś przezimuje przerwę dopiero na 9. miejscu, co jest naprawdę sporą negatywną niespodzianką. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ostatni mecz Jagiellonii w tym roku był kwintesencją ostatnich 12 miesięcy. Cóż z tego, że w większości meczów „Duma Podlasia” przeważała, skoro co i rusz popełniała katastrofalne błędy w obronie. Zresztą ciężko wygrać jakikolwiek mecz, jeśli jest się tak nieskutecznym jak w Zabrzu. Skoro takie błędy stały się mimowolną wizytówką zespołu, to należy coś zmienić, a zmian będzie podobno bardzo dużo…