Legia Warszawa w III rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów. Dwukrotne pokonanie Flory Tallinn okupione zostało niemałym wysiłkiem, połączonym z odrobiną szczęścia. Rewanż również przez długi czas nie układał się po myśli „Wojskowych”, ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze.
Pierwsza odsłona była bardzo wyrównana. Po stronie gospodarzy największe zagrożenie czynili byli ekstraklasowiecze – Ojamaa, Vasilljev i Zenjov. Jednak najbliżej gola był Sapinen, jednak w ostatniej chwili ofiarna interwencja Wieteski uchroniła Legię przed stratą bramki. Obrońcy Flory najwięcej problemów mieli z upilnowaniem Lopesa i Emreliego. Przez przerwą najbliżej gola był ten pierwszy, który z bliska trafił obok bramki Igonena.
Po przerwie lepiej wyglądała drużyna estońska. W 66. minucie cieszyła się z gola, ale sędzia upatrzył się pozycji spalonej u jednego zawodnika Flory. Należy powiedzieć, że „Wojskowym” się upiekło, bo sytuacja nie była wcale zerojedynkowa. Sędzia ostatecznie podyktował rzut wolny dla Legii, który jak później się okazało, zapoczątkował akcję bramkową. Boruc wybił, Emreli napędził akcję, Juranović dośrodkował, a Lopes strzelił. Cieszynka nietypowa, bo imitowała grę na konsoli. Nie był to przypadek. Czesław Michniewicz zakazał piłkarzom gry na konsoli przed meczami, ale obiecał ją uchylić po zapewnieniu sobie awansu do III rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. Piłkarze w taki sposób zameldowali wykonanie zadania. W końcówce Legia mogła jeszcze podwyższyć prowadzenie, ale Luquinhas po indywidualnej uderzył w poprzeczkę.
Prawdziwe ciężary dopiero przed stołeczną ekipą. W następnej rundzie rywalem będzie Dinamo Zagrzeb. Drużyna z Chorwacji w ostatnich trzech sezonach grała w ćwierćfinale oraz 1/8 finału Ligi Europy, a także fazie grupowej Ligi Mistrzów. To pokazuje, że Legii będzie bardzo ciężko o awans do następnej rundy. Tak czy siak, Legia zapewniła sobie grę w europejskich rozgrywkach do grudnia. Miejsca w fazie grupowej Ligi Konferencji nikt jej już nie zabierze. Dlatego Czesław Michniewicz zaapelował o wzmocnienia ze względu na to, że jego drużyna będzie grać co trzy dni co najmniej do grudnia. Wszystko więc w rękach Dariusza Mioduskiego, który naprawdę długo czekał na fazę grupową za swojej kadencji.