W 4. kolejce fazy grupowej Ligi Europy Standard Liege pok0nał na własnym stadionie Lecha Poznań 2:1 strzelając zwycięską bramkę w 94. minucie meczu. Ten wynik praktycznie zamyka szansę na awans do kolejnej rundy dla wicemistrza Polski.
Zastanawiając się zaraz po meczu nad napisaniem podsumowania, ciężko było znaleźć słowa. Trzeba było ochłonąć. Kolejny mecz Kolejorza pokazuje, iż trudy tego sezonu dają się we znaki i zmęczenie jest już bardzo widoczne. Zawodnicy Lecha są najbardziej eksploatowanymi zawodnikami w lidze. Oprócz spotkań Ekstraklasy rozegrali 4 spotkania w eliminacjach LE i tyle samo spotkań w fazie grupowej, co daje 8 spotkań więcej od ligowych rywali, a przecież niektórzy piłkarze występowali w reprezentacji jak Moder, czy Puchacz w reprezentacji młodzieżowej. Ostatnie spotkania dobitnie pokazują, że, aby walczyć na kilku frontach trzeba mieć długą ławkę rezerwowych. Niestety w Lechu mamy może 14-15 piłkarzy, którzy walczą o podstawowy skład. Reszta niestety nie daje tej jakości. To sprawia, że zawodnicy grają cały czas na dużej intensywności i po prostu w końcówkach meczu zaczyna brakować sił, aby walczyć przez 90 minut, a nawet 95.
Sam mecz rozpoczął się od dominacji gospodarzy, którzy kilka razy zatrudnili Bednarka, jak choćby w szesnastej minucie, gdy uderzał Bokadie. Kilka razy swoich sił próbował Oulare, lecz piłka nie znalazła drogi do bramki. Gdy wydawało się, że emocje w pierwszej połowie meczu już się kończą, stało się coś nieoczekiwanego. Oulare, który stworzył kilka groźnych sytuacji uderzył łokciem w twarz zawodnika Lecha i obejrzał druga żółtą kartkę w tym meczu. Po takim obrocie spraw podopieczni Dariusza Żurawia powinni nabrać pewności siebie. Grali w przewadze, a dodatkowo boisko opuścił zawodnik, który napsuł im mnóstwo krwi.
Druga połowa rozpoczęła się od odważniejszych ataków wicemistrza Polski, ale to Standard stworzył dwie groźne sytuacje. W 61. minucie nastąpił jednak przełom. Tymoteusz Puchacz dostał prezent od rywali i zagrał piłkę do Ishaka, który błyskawicznie uderzył na bramkę i Lech wyszedł na prowadzenie. Szczęście jednak nie trwało długo. Dwie minuty później, gospodarze wyszli z akcją po której Balikwisha uderzył na bramkę. Co prawda jego strzał został obroniony, lecz przy dobitce Tapsoby, Bednarek nie miał żadnych szans i zrobiło się 1:1. Po szybkim wyrównaniu Belgowie nabrali rozpędu i uwierzyli, że mimo osłabienia można ugrać korzystny wynik. 75. minuta przyniosła wyrównanie sił. Crnomarković przerwał kontrę Standardu i musiał opuścić plac gry po drugiej żółtej kartce. Sił zaczęło brakować coraz bardziej a grając w osłabieniu ciężko było łatać dziury. Gdy wszyscy dopisywali obu ekipom po punkcie za uzyskany remis, nastąpił koszmar dla Lecha. Dośrodkowanie w pole karne do którego najwyżej wyskoczył Laifis i pokonał Bednarka.
Wydaję się, że po tym meczu powoli kończy się piękny europejski sen Kolejorza. Co prawda w grupie pozostały jeszcze 2 mecze z Benficą i Rangersami, lecz ciężko sądzić, aby Lech zajął drugie miejsce w grupie w obecnej sytuacji. W tym meczu zabrakło sił, ale i chyba doświadczenia na arenie międzynarodowej. Po strzelonej bramce nastąpiła radość i moment dekoncentracji, który kosztował stratę bramki. Myślę, że zabrakło też troszkę boiskowego cwaniactwa jak choćby w momencie, gdy lechita był mocno szarpany za koszulkę. Doświadczony piłkarz wykorzystałby błąd rywala i upadłby na murawę zyskując ewidentny rzut karny.
Czas skupić się na lidze i w ostatnich kolejkach rundy jesiennej trzeba gonić rywali, aby w przyszłym sezonie znowu grać w Europie. Na pewno potrzebne są wzmocnienia w zimowym oknie transferowym, aby zmęczenie nie powodowało utraty kolejnych, jakże ważnych punktów w meczach ligowych.