Śląsk Wrocław pewnie pokonuje Zagłębie Lubin i ucieka na 4 punkty od strefy spadkowej. Zwycięstwo WKS-owi dały bramki Mateusza Radeckiego i Marcina Robaka, jednak nie tylko oni mogli się wpisać na listę strzelców.
Pierwsze groźne akcje stworzyli jednak goście. Pierwsza z nich była owocem bardzo dobrej współpracy Bohara i Pawłowskiego, jednak ostatecznie strzał tego pierwszego zatrzymał Łabojko, wybijając piłkę z linii bramkowej. Niezłą okazję miał też Balić, jednak Słowik nie miał problemu ze złapaniem piłki. Jak się później okazało, był to ostatni strzał celny lubinian w tym spotkaniu. Śląsk wziął się do roboty tuż przed przerwą. Najpierw subtelnym strzałem postraszył Pich. Następnie blisko gola był Radecki po zagraniu z rzutu wolnego. Słowik musiał wybić piłkę na rzut rożny, który wykonywał również Mączyński. Piłkę uderzył najpierw Robak, który chyba niechcący znakomicie przedłużył piłkę tak, że Radeckiemu pozostało wpakować z najbliższej odległości. Jeśli jednak była to zamierzona akcja, to chapeau bas dla Viteszlava Lavicki.
Po zmianie stron Śląsk nie zamierzał oddawać inicjatywy. Znowu wrzucał Mączyński, chociaż nie tak dobrze jak przy wcześniej wspomnianych akcjach, jednak Musonda nie dość że uratował sytuację, to zdołał świetnie dośrodkować do Robaka, który atomowym uderzeniem głową nie dał szans Hładunowi. Tym samym Śląsk podwyższył w pełni zasłużone prowadzenie. Jeszcze spiker nie zaczął skandować nazwisko strzelca gola, a mogło być już 3:0. Wiatru narobił oczywiście Musonda, który z niemal tego samego miejsca co minutę wcześniej, ale już lewą nogą, idealnie dośrodkował do Radeckiego, jednak tym razem nie zdołał uderzyć głową tak, jak przy bramce na 1:0. Szansę na dublet zmarnował także Robak przegrywając pojedynek sam na sam z Hładunem. Inna sprawa, że fatalnie w tej sytuacji zachował się Jagiełło, który wystawił Robakowi piłkę niemal jak na tacy. Wydawało się, że Śląskowi nic złego już dzisiaj się nie stanie. Wtedy jednak współpraca Bohara i Pawłowskiego znowu zaczęła się zazębiać. Po ich wspólnej akcji piłkę dostał Tuszyński, który w trudnej sytuacji oddał piłkę Słoweńcowi, a ten zaś do Pawłowskiego, który stał w idealnym miejscu. Mógł piłkę przyjąć i spytać bramkarza w jaką stronę strzelać. Ten jednak uderzył bez przyjęcia wysoko nad poprzeczką, a odległość do bramki była naprawdę niewielka. Jeśli z takich akcji się nie strzela, to nie twórzmy ich wcale – takie było motto „Miedziowych” już do samego końca spotkania. Bezradność Bena van Daela przerodziła się w frustrację, a że wyżył się na arbitrze głównym, to został odesłany do szatni. Co ciekawe, to już drugi szkoleniowiec w tej kolejce, który zasłużył na te „wyróżnienie”. WKS podwyższył nawet przez chwilę na 3:0 za sprawą Piecha, ale za pomocą VARu dopatrzono się spalonego.
Śląska teraz czeka wyjazd go Gliwic, a do Lubina przyjedzie liderująca Lechia Gdańsk.