Mówi się, że kobieta zmienną jest, ale co w takim razie powiedzieć o naszej Ekstraklasie? Tutaj dopiero dzieją się rzeczy dziwne – beniaminek z najmniejszej miejscowości w historii ligi potrafi rozbić lidera tabeli, mecz zostaje odwołany bo klub najwyższej klasy rozrywkowej w Polsce nie dysponuje normalną murawą, a jakimś kartofliskiem..Taka właśnie jest nasza liga, a kolejka rozegrana w środku tygodnia wywołała sporo szumu i emocji. Wróćmy do wydarzeń boiskowych i nie tylko!
Marzec (nie mylić z prezesem Ekstraklasy) negatywnie zaskoczył
Kolejka została rozłożona na dwa dni, po 4 spotkania każdego dnia, niestety rzeczywistość okazała się inna.. Pogoda zaskoczyła ligowców, już z rana dochodziły głosy o tym, że spotkanie Korony z Wisłą może nie dojść do skutku. Jacek Domoradzki, pełniący opiekę nad Kolporter Areną, z ramienia Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji mówił wprost: warunki nawet nie są fatalne. Są tragicznie złe! Przed godziną 15. sędzia główny tego meczu Paweł Raczkowski po oględzinach murawy zdecydował o odwołaniu meczu. Największy problem w tym, że to co ujrzeli wszyscy kibice na zdjęciach nie przypominało murawy, to było.. no właśnie co to było?
Jakby było tego mało, również stadion w Gliwicach nie ugościł we wtorkowy wieczór kibiców..
Pogoda nie jest korzystna dla piłkarzy. Rozegranie meczu groziło ryzykiem kontuzji, dlatego delegat PZPN po konsultacji z sędziami zadecydował o przełożeniu spotkania” – powiedział PAP rzecznik Piasta Maciej Smolewski
Podbeskidzie znowu wygrywa, ale..
Kolejka w końcu ruszyła w Bielsku-Białej gdzie miejscowe Podbeskidzie za rywala miało Górnik Łęczna. Jednak i tam warunki nie sprzyjały i w związku z tym linie pomalowano na… czerwono. Gdy w końcu mecz wystartował kibice na stadionie i przed telewizorami oniemieli. Fakt linie były namalowane na czerwono, ale spójrzmy na screen..
Wróćmy do wydarzeń boiskowych. No cóż patrząc na taki stan murawy ciężko było oczekiwać jakiegoś wielkiego widowiska i długo zanosiło się na bezbarwne remisowe starcie. Szczęście w nieszczęściu, że na grzęzawisku urazów doznało tylko dwóch piłkarzy. Grzegorza Piesia Marquitos zastąpił jeszcze przed przerwą, a Przemysław Pitry, opuścił boisko parę minut przed końcem. Końcówka meczu otwierającego 25. kolejkę wynagrodziła nierówną walkę piłkarzy z pogodą. Wynik w samej końcówce otworzył Mateusz Szczepaniak, ale to nie było ostatnie słowo gospodarzy bo wynik został ustalony w kuriozalny sposób sekundę przez końcem. Na strzał z ostrego kąta zdecydował się Adam Mójta. Obrońca Podbeskidzia nie trafił w światło bramki, ale nieporadnie piąstkujący Bartkus wbił ją do własnej bramki.
Miedziowa siła przezwyciężyła biało-zielony opór
Po meczu w Bielsku-Białej spotkanie w Lubinie było miłą odmianą, główne ze względu na świetne przygotowanie murawy. W końcu można było się ekscytować piłką nożną i swobodą w graniu, a nie tym czy piłkarze bez kontzuji dotrwają do 90 minuty. Lubinianie próbowali kontrolować grę, choć w ich poczynaniach brakowało dokładności. Do tego, by zagrozić bramce Łukasza Budziłka, brakowało ostatniego dobrego podania.
Lechia po kilka obiecujących akcjach w drugiej połowie została skarcona. Do siatki trafił wracający do Ekstraklasy Filip Starzyński. Środkowy pomocnik lubinian prezentował się dobrze już w pierwszej połowie. Starał się dyrygować poczynaniami swojego zespołu, ale momentami grał zbyt daleko od bramki rywali. W 49. minucie wbiegł przed szesnastkę Lechii i mocnym strzałem po ziemi pokonał golkipera Lechii. Piłkarzom z Gdańska w II połowie zabrakło prądu mieli kilka zrywów, były nawet okazje na wyrównanie, ale na nic się to zdało.
Dramaturgia w Chorzowie
O godz. 18.00 w środowy wieczór ruszyło kolejne spotkanie tej serii gier i to spotkanie dostarczyło ogromnych emocji. Chociaż mecz w Chorzowie rozpoczął się od zdecydowanych ataków gospodarzy to już po 5 minutach za sprawą Erika Jendriska z prowadzenia cieszyli się goście z Krakowa. Szybko stracona bramka pobudziła podopiecznych Waldemara Fornalika do jeszcze bardziej zdecydowanych ataków. Niebiescy mieli bardzo dużo sytuacji ,a le cały czas brakowało szczęścia, aż w końcu udało im się dopiąć swego. Najpierw w 24. minucie Kamil Mazek zamienił na gola prostopadłe podanie Macieja Iwańskiego, chociaż w tej sytuacji goście mieli słuszne pretensje do sędziego liniowego, który nie zauważył ewidentnego spalonego. W 38. minucie swoją dobrą grą strzelonym golem udokumentował za to Mariusz Stępiński. Po zmianie stron ponownie ruszyła machina Jacka Zielińskiego najpierw Mateusz Cetnarski kapitalnym uderzeniem w okienko doprowadził do wyrównania, za wynik i zwycięstwo pasom dał Damian Dąbrowski. Dla Pasów było to jednocześnie pierwsze zwycięstwo na stadionie przy ulicy Cichej od 65 lat.
Wiejski klimat stłamsił warszawskich piłkarzy
Legia Warszawa tylko co odzyskała fotel lidera Ekstraklasy i wybrała się do Niecieczy po wydawało się kolejny komplet punktów. Słowo WYDAWAŁO SIĘ jest tu kluczem, bo to co wydarzyło się po godzinie 18:00 w małej Niecieczy zadziwiło wszystkich. Legia została rozbita, upokorzona i zawstydzona, no bo jak nazwać porażkę 3-0?
Dla zamieszkiwanej przez niespełna 800 osób Niecieczy mecz z Legią był świętem. I to takim, na które czeka się długo i ze zniecierpliwieniem, ale chyba nikt nie oczekiwał takiego rozstrzygnięcia. Po przeszło pół godzinie meczu wydawało się, że bramki dla Legii to kwestia czasu, a tymczasem zaczęła się tragedia warszawskiej Legii. W 35. minucie fatalne nieporozumienie Michała Pazdana z Malarzem diametralnie zmieniło sytuację. Obrońca Legii wygrał wyścig do piłki z Wojciechem Kędziorą, podał do Malarza, ale nie zauważył, że ten (dodajmy, że niepotrzebnie) opuścił pole karne. Napastnikowi Termaliki nie pozostało nic innego, jak strzelić do pustej bramki. To był dopiero początek końca Legii w tym spotkaniu, po przerwie wydawało się, że Legia po tym ciosie ruszy do przodu, ale wręcz przeciwnie nie była zrobić dosłownie nic, a co najlepsze to Termalica uderzyła ponownie i podwyższyła prowadzenie. Po tym Czereczesow wprowadził na boisko Aleksandara Prijovicia i Michała Masłowskiego i zmienił ustawienie drużyny na 3-5-2 stawiając wszystko na jedną kartę, ale nic to nie dało, a w ostatnich minutach zespół gospodarzy tylko dobił legionistów. Trudno wyjaśnić jak do tego doszło, ale Legia po prostu przeszła obok tego spotkania, trudno określić gdzie leży przyczyna, ale aktualny lider tabeli poniósł wielką klęskę. Termalica z kolei tylko udowodniła, że na boisku zdarzyć się może wszystko, a w naszej lidze to już nigdy nic nikogo nie zadziwi.
Poznań w końcu w lepszym nastroju
Spotkanie w Zabrzu nie należało do tych iście porywających, jeśli ktoś spóźnił się na to ten mecz i na Twitterze szukał informacji na temat wydarzeń z Zabrza mógł nawet natrafić na krótki i zwięzły komunikat:
Lech nie forsował zbytnio tempa, ale spokojnie zdobył dwie bramki i co najważniejsze trzy punkty. Kolejorz prezentował bardzo rozważną i poukładaną grę, a swoistą iskierką napędzającą grę mistrza Polski był strzelec drugiej bramki Szymon Pawłowski. Z bardzo dobrej strony pokazał się również Tomasz Kędziora, młody defensor nieustannie męczył rywala szarpiąc flanką, a jego dośrodkowania były naprawdę niezłej jakości. Lech potrzebował tych trzech punktów jak spragniony arab wody pośrodku pustynni. Po ostatnich meczach wkradło się zbyt wiele nerwowości i właśnie brakowało takiego spokojnego meczu, który by uspokoił nieco skołatane nerwy kibiców. A Górnik Zabrze poniósł kolejną klęskę i stacja z napisem I liga coraz bardziej zbliża się do tego klubu.
Pogoń grała z Jaga..
Tyle właśnie można powiedzieć o tym spotkaniu, bo zbyt wiele tam się nie zadziałało by uraczyć spragnionego dobrej piłki widza. Za podsumowanie niech posłużą te dwa zdania: