Przed nami dwa ostatnie mecze Ruchu w Ekstraklasie. Co prawda Niebiescy wciąż mają szanse matematyczne na utrzymanie, ale patrząc na sprawę czysto logicznie trzeba powiedzieć sobie jasno: pierwszego spadkowicza już znamy.
Pasy na ten mecz wyszły w nieco eksperymentalnym ustawieniu, choć niektórzy nazwali by je raczej zachowawczym. Chodzi przede wszystkim o ustawienie Piotra Malarczyka na prawej obronie, czyli de facto grę trójką stoperów w linii obrony. Jednak już pierwsze 20 minut meczu pokazało jak dobra była to decyzja trenera Zielińskiego. Najpierw Malarczyk podłączył się jak, zachowując wszelkie proporcje, Marcelo i popisał się sporą inteligencją przy wrzutce wybierając piłkarza o którym kompletnie defensorzy Ruchu zapomnieli. Stebleckiemu nie pozostało nic innego jak zamienić to na prowadzenie. To nie był jednak koniec popisów byłego zawodnika Korony Kielce. Druga bramka także była jego sporą zasługą i Cracovia mogła komfortowo prowadzić dalszą część spotkania.
Ruch próbował jakoś się po tych ciosach podnieść, ale bardzo mało było jakości w jego poczynaniach. Były co prawda dwie poprzeczki po strzałach Nowaka i Araka, ale generalnie widać było zwykłą bezsilność Niebieskich. Najbardziej wymowny był obrazek, kiedy po wspomnianym strzale w poprzeczkę Araka połowa drużyny po prostu położyła się załamana na murawie. Trudno się piłkarzom z Chorzowa dziwić, bo dzisiejsza porażka w praktyce oznacza powolne godzenie się z I-ligową banicją w przyszłym sezonie.
Cracovia za to może już dosyć spokojnie patrzeć w przyszłość, bo musiałby stać się jakiś kataklizm w tabeli by znów była ona zamieszane w grę o utrzymanie. 4 punkty nad strefą spadkową na dwa mecze przed końcem to bufor, którego chyba nie sposób roztrwonić.