Już od jakiegoś czasu mecze przyjaźni rozgrywają się jedynie na trybunach. Boisko to miejsce zmagań o każdy skrawek murawy, nie ma na nim miejsca na żadne sentymenty. Zwłaszcza, gdy walka toczy się o tak wysoką stawkę. Gdańszczanie znajdują się u progu Europy, do której nie mieli okazji zawitać od prawie 30 lat. Oczy kibiców zwrócone są w stronę Jerzego Brzęczka, który wraz z ekipą biało-zielonych poczyna sobie wystarczająco dobrze, by móc otwarcie mówić o celowaniu w pierwszą „czwórkę”. Ostatnia prosta wcale nie wygląda jak spacerek. Wręcz przeciwnie. Wiele wskazuje na to, że o ostrej rywalizacji będziemy mogli mówić do samego końca sezonu.
Ciężki przypadek wrocławskiego Śląska
Śląsk Wrocław do najprostszych rywali nie należy. Podopieczni Pawłowskiego kilkakrotnie potrafili udowodnić, że nie ślizgają się w obrębie pierwszej „ósemki” i w razie czego potrafią wznieść się na wyżyny własnych umiejętności, postraszyć rywala finezyjnie rozegraną akcją ofensywną. Ale właśnie: kilkakrotnie. To jest słowo-klucz. Wrocławianie od co najmniej paru kolejek wyglądają tak, jakby ktoś ich odłączył od prądu. Nie za bardzo przypominają zespół, który stawiał czoło chociażby warszawskiej Legii. Swoje ostatnie zwycięstwo podopieczni Pawłowskiego zanotowali miesiąc temu i nie będzie przesadzonym powiedzieć, że w zdobywaniu 3 punktów nie mają żadnej regularności. Trudno się jednak dziwić, skoro tak naprawdę Śląskiem nikt nie zarządza, a cały ten bałagan ciężko utrzymać w ryzach. Jeśli doda się do tego doniesienia transferowe (np. to o przejściu Paixao do Lecha), to diagnoza staje się dość dobrze widoczna. Nawet dla kogoś, kto ma wadę wzroku. Wrocławianie nie mają po co grać. Zresztą, kibice także nie widzą zbyt wiele sensu we wspieraniu wrocławskiej ekipy. Podczas ostatniego spotkania z Górnikiem, na ogromnym stadionie pojawiło się zaledwie 5800 widzów. Ten wynik przeraża. Puste świątynie futbolu potrafią łamać serce. Przejdźmy jednak do kwestii stricte boiskowych.
Czarna seria Pawłowskiego
Śląsk w obecnej fazie rozgrywek nie zdołał jeszcze zdobyć 3 punktów. Robi to swoistą przeciwwagę do bilansu Lechii z właśnie tą ekipą. Biało-zieloni w tym sezonie nie potrafili wyrwać cennych „oczek” w żadnym starciu z ekipą z Wrocławia. Wygląda więc na to, że któraś drużyna będzie musiała się przełamać. Biorąc pod uwagę nieprzewidywalny charakter Ekstraklasy, może paść każdy wynik.
Wrocław wolny od urazów
Szkoleniowiec choć z jednego powodu może nie mieć migreny. Ma do dyspozycji praktycznie wszystkich piłkarzy. Do zajęć powrócili Pawelec i Ostrowski, którzy potrafią wnieść odpowiednie doświadczenie w szeregi drużyny. Także postawa młodzieży może napawać optymizmem trenera wrocławian. Asystent Pawłowskiego szczególnie podkreślił znaczenie Angielskiego w budowie całej ekipy.
W Lechii drzemie chęć zemsty
Lechiści nie mogą ukrywać, że Śląsk jest jednym z tych zespołów, które w obecnym sezonie zdecydowanie mu nie leżą. Najpierw na własnym obiekcie ulegli mu 4-1, by nie poprawić swojego bilansu na wyjeździe, gładko obrywając 3-0. Nic więc dziwnego, że podopieczni Brzęczka chcą w końcu odwrócić monetę i przeciągnąć Fortunę na swoją stronę. Oczywiście, łatwo nie będzie. Choć gdańszczanie potrafią zagrać w sposób ofensywny, zepchnąć rywala w okolice jego „szesnastki” i nawet przez długi czas go stamtąd nie wypuszczać, to wciąż brakuje im dokładności i celności. Gdańscy napastnicy nie strzelają na zawołanie i niejednokrotnie potrzebują kilku(nastu) szans, by w końcu wpakować piłkę do siatki. Co ciekawe, ostatnimi czasy pałeczka jest po stronie tego wysuniętego piłkarza, który wchodzi z ławki. Niezależnie w jakiej kolejności się to dzieje – czy Colak zmienia Friesenbichlera, czy odwrotnie.
Łatania zespołu ciąg dalszy
Trener Brzęczek już się chyba przyzwyczaił, że zwykle nie ma do dyspozycji wszystkich piłkarzy. Tak samo, jak sam przyznał, że już przywykł do tego, że każdy mecz jest tym najważniejszym. Tak jest i tym razem. I co ciekawe, Lechia ma znowu problem z obsadzeniem lewej strony obrony. Identycznie, jak miało to miejsce przed kilkoma tygodniami we Wrocławiu. Istnieje możliwość przesunięcia tam Wojtkowiaka, ale na przeciwnej flance nadal pojawia się problem związany z wyborem. Głównie pomiędzy Możdżeniem a Rudinilsonem (ten drugi zagrał w ostatnim spotkaniu). Z taką zagwozdką Brzęczek musiał sobie radzić już niejednokrotnie, więc wiele wskazuje na to, że i tym razem jakoś uda mu się wybrnąć. Na tym jednak nie kończą się jego problemy. Nie będzie mógł skorzystać z usług Mili, który musi odpokutować nadmiar żółtych kartoników. W obrębie środka pola możliwe są jednak zdecydowanie większe i bardziej pewne w skutkach rotacje.
Ciężko wyrokować, kto wyjdzie zwycięsko z tego starcia. Lechia, jeśli chce chociaż uzyskać dostęp do europejskich pucharów musi wygrać wszystkie mecze do końca sezonu. Śląsk… Śląsk niczego nie musi. Wrocławianie wyglądają tak, jakby właściwie było im na rękę, gdyby nie udało im się wskoczyć do pierwszej „czwórki”. Kto wie, czy właśnie na ten mecz nie obudzi się w nich duch rywalizacji, nie odnajdą w sobie ukrytych pokładów energii i tym samym jednak nie zdecydują się przycisnąć swojego przyjaciela, by silniej skomplikować mu życie. Zwłaszcza, że podopieczni Pawłowskiego potencjał mają: brakuje jedynie zaangażowania. Jedno jest pewne – obie drużyny łakną punktów.