Raków Częstochowa kapitalnie zamknął swój najlepszy rok w historii klubu. Rozgromienie Jagiellonii Białystok aż 5:0 jest nowym klubowym rekordem, jeśli chodzi o zwycięstwa w Ekstraklasie. Dla białostoczan to najwyższa porażka od 5 kwietnia 2014 roku. „Jaga” prowadzona wówczas przez Piotra Stokowca tamtego dnia przegrała z Lechem w Poznaniu aż 1:6. Jedni mogą świętować, a drudzy muszą zastanowić się, co dalej. W Białymstoku muszą zajść poważne zmiany, które niekoniecznie są potrzebne w sztabie trenerskim.
W pierwszej odsłonie nie zobaczyliśmy wiele ciekawego. Najwięcej problemów defensywie gości sprawiał Fabio Sturgeon, jednak do przerwy najgroźniejszą sytuację miał po niecelnym strzale z dystansu. Bardzo blisko gola był również Wiktor Długosz, jednak po dośrodkowaniu z rzutu rożnego uderzył z bliska niecelnie. Najbliżej bramki Jagiellonia była po rzucie rożnym i strzale Andrzeja Trubehy, jednak piłka ostatecznie ominęła bramkę Kovacevicia.
W drugiej połowie zobaczyliśmy odmieniony Raków. Drużyna Marka Papszuna zdominowała swojego przeciwnika. W 49. minucie bliski otwarcia wyniku był Fran Tudor, jednak jego strzał zza pola karnego jedynie otarł się o spojenie bramki. Dwie minuty później odgryzła się Jagiellonia, ale strzał Cernycha po dobrej akcji Nalepa wylądował wysoko nad poprzeczką. Chwilę później Raków odpowiedział już konkretnie. Patryk Kun przebojem wdzierał się w głąb pola karnego, wykładając piłkę Fabio Sturgeonowi, który już musiał to trafić. Drużyna z Częstochowy nie zamierzała na tym poprzestać. W 63. minucie Ivi Lopez idealnie dośrodkował, dzięki czemu Andrzej Niewulis mógł się cieszyć z gola przeciwko swojej byłej drużynie. Z każdą minutą częstochowianie coraz mocniej naciskali na coraz słabszą obronę przeciwnika. Wszystko jednak posypało się po zejściu Israela Puerto. Bramkę na 3:0 strzelił zupełnie niepilnowany Ivi Lopez, co wykorzystał podający do niego Mateusz Wdowiak, który strzelił dwie minuty później na 4:0. Raków nie miał litości i walczył o kolejne gole. Będącego na łopatkach przeciwnika dobił inny eks-jagiellończyk, mianowicie Zoran Arsenić. Zakrawa o ironię fakt, że największy mankament Jagiellonii, czyli obronę po stałych fragmentach gry, obnażyli akurat piłkarze związani w przeszłości z „żółto-czerwonymi”.