6aec3b078a3f1

Senny mecz przyjaźni

W „meczu przyjaźni” w ramach 18. kolejki Ekstraklasy Lechia Gdańsk podejmowała na stadionie przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk 1. Ostatecznie górą byli gospodarze, którzy wygrali skromnie 1:0, a jedynego gola w meczu zdobył Gerson.

Spotkanie rozpoczęło się od szybkiej akcji Lechii. Z prawej strony boiska piłkę dośrodkowywał Michał Mak, do tego dośrodkowania próbował dojść Sławomir Peszko, ale zamiast uderzyć piłkę w stronę bramki – ta uderzyła jego i poleciała obok. Po tej sytuacji, przez blisko piętnaście minut, nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Seria nieudanych dośrodkowań po obydwu stronach, trochę walki i niedokładnych podań w kierunku partnerów. W 16. minucie Sebastian Mila sprytnie oszukał obrońców Śląska Wrocław i w polu karnym podał do wbiegającego Daniela Łukasika. Uderzenie było bardzo dobre, ale górą okazał się Jakub Wrąbel, którego piłka otarła i wypadła poza pole gry. Z czasem atmosfera zarówno na boisku, jak i na trybunach, poczęła się podgrzewać. Na murawie dało się zaobserwować coraz więcej zacięcia, akcje były coraz żywsze i starały się dostarczać zgromadzonym kibicom coraz to większych emocji. Przybyli odpłacili się głośnym dopingiem, co dodatkowo napędzało wszystkich piłkarzy. W 28. minucie strzał Sebastiana Mili zdecydowanie mógł stać się jednym z najpiękniejszych trafień tej rundy, jeżeli nie sezonu. Jego uderzenie z rzutu wolnego mogło zamienić się w gola, jednak należało delikatnie mocniej dokręcić w kierunku bramki. Po czterech minutach Lechia wyszła na prowadzenie za sprawą Gersona. Jakub Wawrzyniak poędził lewą flanką, po czym, przy końcowej linii boiska, lekko i płasko dośrodkował w kierunku Gersona. Brazylijczyk przyjął futbolówkę i umieścił ją w siatce. Miejscowi śmielej zarysowywali swoją przewagę nad przyjezdnymi, odważniej budowali akcje i starali się przedrzeć przez szeregi obronne rywali po raz drugi. Do końca pierwszej połowy nie działo się nic nadzyczajnego.

Druga część starcia to dominacja absolutna gospdodarzy. Śląsk notował bardzo dużo strat, wykorzystywała to Lechia, która praktycznie nie opuszczała połowy przeciwnika. O ile przewaga psychologiczna zdawała się zarysować w sposób totalny, o tyle skuteczność strzałów i egzekwowanych rzutów wolnych pozostawiała wiele do życzenia. Próbowali Sławomir Peszko, Daniel Łukasik, Sebastian Mila, ale efekt był ten sam – albo piłka lądowała w trybunach, albo w rękach Jakuba Wrąbla. Nieporadność gości sięgała zenitu, dlatego Tadeusz Pawłowski zdecydował się na ofensywne zmiany w postaci Kamila Bilińskiego oraz Dudu Paraiby, których zadaniem było porwanie zespołu do przodu i zaczęcie konstruowania akcji. Tempo spotkania jednak nie uległo zmianie, dalej było nużące i ospałe. Niestety trzeba przyznać rację tym, którzy prowadzili relacje ze stadionu – ten mecz był po prostu słaby. Brakowało w nim animuszu i, pomimo początkowych emocji, temperament obu ekip opadł. Ostatnie minuty mogły przynieść jednak nieoczekiwany zwrot akcji. Pięknym trafieniem popisał się Flavio Paixao. Arbiter odgwizdał jednak pozycję spaloną. Podniosła się wrzawa przy ławce trenerskiej, sztab szkoleniowy Śląska z Tadeuszem Pawłowskim na czele zaczął głośno protestować i okazywać swoje niezadowolenie, ale nie mieli racji – rzeczywiście Portugalczyk znajdował się na pozycji spalonej. Mecz zakończył się, choć dla niektórych zapewne „na szczęście”. Przyznać trzeba, że spotkanie nie porwało.