13 stopni, wilgotność na poziomie 30% i… nawet niezła frekwencja, bo utrzymująca się na poziomie prawie 23 tys. widzów. Czego chcieć więcej? Lech Poznań podejmował białostocką Jagiellonię występując w roli faworyta, który nie zanotował porażki na własnym obiekcie od 13 meczów. Tymczasem, jego rywal ostatnio próbował 4-krotnie sięgnąć po komplet oczek na wyjeździe i 4-krotnie kończyło się na marzeniach.
Być może w celu przełamanie ciemnej passy, Jagiellonia od początku spotkania starała się grać bardzo wysoko, szybko kontrować, agresywnie doskakiwać do przeciwnika i konsekwentnie budować swoje akcje. Białostoczanie długo i rozważnie utrzymywali się przy piłce wyglądając zdecydowanie lepiej niż ich dzisiejszy przeciwnik, który zachowywał się biernie i apatycznie. Mimo wszystko, groźnych akcji w okolicach obu bramek było naprawdę niewiele.
W 9. minucie starcia dobrą kontrę wyprowadził Sadajew, holując piłkę aż do samej linii końcowej boiska, spod której udało mu się podcinką dośrodkować w głąb pola karnego. Pawłowski nie zdołał się jednak dostatecznie złożyć, nieco przekombinował przez co akcja spaliła na panewce. Chwilę później, Jevtić wyglądający w pierwszych minutach naprawdę dobre strzelił obok bramki. Ofensywa Lecha prezentowała się naprawdę nieźle, gdy docierała w okolice „szesnastki”. Od tego momentu pojawiały się problemy. Do gry pokazywali się schodzący do boku Pawłowski i grający do końca Hamalainen, którego jedna z wrzutek zaskoczyła defensywę białostoczan. Przyspieszenie poznaniaków również dawało się we znaki podopiecznym Probierza, gdyż było w pełni kontrolowane i tym samym powodowało sporo chaosu w szeregach rywala.
W tym samym czasie będące blisko siebie formacje „Jagi” uniemożliwiały lechitom na rozwinięcie skrzydeł. Lokomotywie wciąż brakowało pary, jakiegoś pomysłu na rozmontowanie białostockiej obrony. Sami podopieczni Probierza stwarzali największe zagrożenie przy stałych fragmentach gry. W 15. minucie po uderzeniu Mackiewicza z wolnego, piłka spadła na głowo-bark Romanczuka, który nieznacznie się pomylił. Jeśli ktoś spojrzałby na ten mecz z boku, dostrzegłby, że choć poznaniacy częściej byli przy piłce (pod koniec I połowy posiadanie na wysokości 67%), to Jagiellonia kontrolowała grę i nie pozwalała im na zbyt wiele. Działo się to głównie za sprawą dobrej organizacji w strefie środkowej, w której to od razu wykształcał się pressing zmuszający lechitów do popełniania prostych błędów technicznych. Z drugiej strony, białostoczanie szybko tracili piłkę i nie mogli przez to zawiązać dobrego i skutecznego ataku.
W 38. minucie „Kolejorz” zerwał się po raz kolejny i po tym jak strzał Linettego (jednego z lepszych piłkarzy na boisku) został wypluty przez Drągowskiego, do piłki dopadł Sadajew, ale jego uderzenie było mocno niecelne. Chwilę później po wrzutce Czeczena z samej linii końcowej Hamalainen zbyt długo zbierał się do uderzenia, przez co akcja straciła na tempie. Jagiellonia w tym czasie nie próżnowała i choćby w 35. minucie, dobry pomysł na przeniesienie ciężaru gry miał Mackiewicz. Piłka po jego potwornie długim zagraniu zmierzała w stronę Frankowskiego, ale młody piłkarz nie zdołał odnaleźć się w sytuacji, gdyż momentalnie znalazło się przy nim dwóch przeciwników. Pierwsza połowa była ogólnie dość zachowawcza – zawodnikom obu drużyn brakowało szczęścia, wykończenia. Świadczy o tym chociażby statystyka celnych strzałów – 0 po stronie Lecha, 1 po stronie Jagiellonii.
W drugą część spotkania nieco lepiej weszli lechici. W 51. minucie Kownacki uderzył w Modelskiego, po tym jak ładną, kombinacyjną akcję przeprowadził jego zespół. Było w niej wszystko. Dobra organizacja, szybkość, wymienność pozycji i przede wszystkim: celność. Chwilę później, młody lechita mógł cieszyć się z trafienia.
W 52. minucie po uderzeniu z rzutu rożnego, Douglas posłał piłkę na wolną przestrzeń i choć pierwszy strzał został zablokowany, to do futbolówki dopadł Pawłowski posyłając ją w uliczkę. Mimo tego, że Kownacki był na spalonym, to jego dobitka została uznana przez sędziego.
Bramka wcale nie napędziła lechitów. Wręcz przeciwnie. Nie poszli za ciosem, byli bierni i apatyczni. Wykorzystali to podopieczni Probierza. Choć w 60. minucie konfrontacji, Tuszyński miał naprawdę ogromne problemy z przyjęciem piłki, to defensywa Lecha zostawiła mu tyle miejsca, że bez problemu odwrócił się, przyjął i pokonał bezradnego Buricia. Strasznie zachowali się Kadar i Kamiński, którzy zamiast doskoczyć do przeciwnika, bardziej się cofnęli.
Skoro Lech nie chciał iść za ciosem, to zrobiła to Jagiellonia. Po bramce mecz się otworzył, formacje się rozluźniły i właściwie nie było już środka pola. Goście starali się zdominować przeciwnika, zepchnąć go i wykorzystać luki w jego defensywie. W 67. minucie po uderzeniu Dzalamidze, piłka spadła pod nogi Tuszyńskiego, który będąc całkowicie niekryty z bliskiej odległości po długim rogu wpakował futbolówkę do siatki wyprowadzając swój zespół na prowadzenie.
Na tym wysiłki białostoczan się nie zakończyły. Wciąż było im mało. W 72. minucie swoich sił próbował Mackiewicz, który dośrodkował na linię pola karnego do Gajosa – uprzedził go jednak Hamalainen. Chwilę później, bohater wrzutki z akcji minionej, zwodem minął Keitę uznając go za ledwie pachołek i wszedł w pole karne, gdzie piłkę przechwycił Burić.
Podopiecznym Probierza nie podobało się jednak jednobramkowe prowadzenie, więc zdecydowali się pójść jeszcze silniej za ciosem. W 82. minucie piłka bezpośrednio po rzucie wolnym wpadła do siatki, po tym jak z 23,4 m. uderzył ją Gajos. Wspaniałe uderzenie pogrążyło poznaniaków.
W samej końcówce konfrontacji swoich sił próbował słabiutki dziś Keita i jego zaskakujący strzał z dystansu sprawił sporo problemów Drągowskiemu, który musiał łapać piłkę na raty. Ostatecznie, skończyło się tylko na strachu.
Jagiellonia zasłużenie wygrała w Poznaniu i przełamała swoją ciemną serię 4 meczów bez zwycięstwa na wyjeździe. Twierdza Poznań została zdobyta, a lechici mogą obwiniać za obecny stan rzeczy tylko siebie. Na własne życzenie oddali 3 punkty. Byli zespołem gorszym zarówno w ofensywie, jak i ogólnej organizacji. Grali wolno, podejmowali złe decyzje boiskowe i w pierwszej części spotkania zamiast strzelać, starali się wejść z piłką do bramki. Poza tym, defensywa również dzisiaj zawiodła odpuszczając krycie najważniejszych graczy „Jagi”. Kamiński i Kadar zostawili podopiecznym Probierza tyle miejsca, że właściwie powinni dziękować za taki wymiar kary. Mecz mógł zakończyć się dla nich jeszcze gorzej. Należy ogromnie pochwalić młodych zawodników z Białegostoku, których nie pożarła presja, którzy pokazali naprawdę kawał dobrego futbolu i dopełnili go pięknymi bramkami. Choć po I połowie niewiele wskazywało na to, że wzniosą się na wyżyny swoich umiejętności, że poprowadzą grę kończąc pierwszą część z nieco ponad 30-procentowym posiadaniem, to pokazali, iż potrafią być skuteczni. Szczególnie aktywny okazał się być Tuszyński, który poza strzeleniem dwóch bramek kilkakrotnie pociągnął swój zespół do ataku. Trener Probierz i jego zespół mogą dzisiaj porządnie świętować, bowiem zwycięstwo w Poznaniu często się nie trafia. Zwłaszcza, że jeśli „Jaga” traci pierwsza gola, to zwykle nie wygrywa. „Zwykle”, bo przy bułgarskiej udało im się to po raz pierwszy od bardzo dawna.