Gary Moore w swoim największym przeboju śpiewał: „So long, it was so long ago”. Tak samo mogli śpiewać polscy kibice, gdy usłyszeli pytanie „kiedy ostatnio wygraliście mecz otwarcia?”. 42 lata czekaliśmy na zwycięstwo w pierwszym meczu turnieju. Remis w 1978 roku z RFN, remis w 82 z Włochami i ponownie podział punktów cztery lata później – tym razem z Marokiem. Mundial w Korei i Japonii, który przecież miał być dla nas wspaniały – w końcu jako pierwsi w Europie zapewniliśmy sobie awans – rozpoczęliśmy od porażki z gospodarzami. Cztery lata później była ta słynna okładka „Faktu” – porażka 0:2 z Ekwadorem. 2008 rok, pierwsze mistrzostwa Europy w naszym wykonaniu – kolejne 0:2, tym razem z Niemcami. No i w końcu Euro 2012, rozgrywane u nas, mecz otwarcia na Stadionie Narodowym – wszystko się układało po naszej myśli, prowadziliśmy, graliśmy z przewagą i skończyło się 1:1…
W końcu doczekaliśmy się tego zwycięstwa. Historycznego tym bardziej, że pierwszego na mistrzostwach Starego Kontynentu. Zwycięstwo smakuje tym lepiej, bo odniesione w starciu z rywalem, z którym nie mamy za dobrych wspomnień. Któż nie pamięta słynnego „aj, Jezus Maria, jaki błąd Boruca”?
Mecz od pierwszych minut wyglądał tak, jak się można było tego spodziewać. Polacy zmuszeni do ataku pozycyjnego, Irlandczycy w 9 przed własnym polem karnym, długie piłki na Lafferty’ego. Posiadanie piłki na poziomie 65% dla nas, 10:0 w strzałach, 7:0 w rzutach rożnych. Polacy ewidentnie byli stroną dominującą, jednak nie przekładało się to na klarowne sytuacje bramkowe. W pierwszej połowie nasze serca zabiły mocniej tylko dwa razy – w 31. minucie, kiedy to Arek Milik w naprawdę bardzo dobrej sytuacji uderzył piłkę ponad bramką, i w 39. minucie, kiedy Lafferty zagrał piłkę ręką w naszym polu karnym – sędzia jednak nie odgwizdał karnego. Ciekawostka od OPTY – Irlandia Północna to jedyna drużyna bez strzału w pierwszej połowie od meczu Holandia – Włochy na… Euro 2000!
W 51. minucie doczekaliśmy się w końcu bramki. Pierwszą (i jak się później okazało, jedyną) w meczu strzelił Arek Milik. Czy coś się po bramce zmieniło? Nic. Polacy dalej przeważali, Irlandczycy dalej bronili i liczyli na kontry. Wyspiarze w końcu doczekali się swojej szansy – w 71. minucie błąd Pazdana wykorzystał Washington, który wyszedł sam na sam. Snajpera Irlandii Północnej odważną interwencją powstrzymał jednak Wojciech Szczęsny. Bardzo groźnie też było w 86. minucie – rzut wolny dla Irlandii i dobre uruchomienie Stevena Davisa, który uciekł naszym obrońcom – gdyby był odrobinę szybszy, pewnie zdobyłby wyrównującą bramkę.
Wynik już się nie zmienił. W końcu, po 42 latach, wygraliśmy mecz otwarcia wielkiej imprezy piłkarskiej. Dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że Polacy zagrali świetny mecz, bo nie zagrali. Jednak… czy spodziewaliśmy się czegoś więcej? Wszyscy wiedzieliśmy, z jakim nastawieniem wyjdą nasi rywale, że będą zaciekle bronić dostępu do swojej bramki i co najwyżej liczyć na kontry, ale… wygraliśmy? Wygraliśmy. Strzeliliśmy gola? Strzeliliśmy. Przełamaliśmy te twarde zasieki? Przełamaliśmy. Wzięlibyśmy ten wynik w ciemno? Wzięlibyśmy. Mecz z Irlandią Północną nie jest żadnym wyznacznikiem, jeśli chodzi o nadchodzące spotkania z Niemcami i Ukrainą – one będą wyglądały całkiem inaczej. Ważne jest to, że napisaliśmy historię, zdobyliśmy pierwsze trzy punkty na mistrzostwach Europy, dzięki którymi jesteśmy jedną nogą w 1/8 finału.