Niektórzy twierdzą, że prawdziwa zabawa na Mundialu zaczyna się od fazy pucharowej. Wczoraj mieliśmy najlepsze możliwe potwierdzenie tej teorii. Tempo, dynamika, piękne bramki, dramaturgia – wszystkiego mieliśmy pełno pod samiutki korek.
Oba mecze przyniosły momenty idealne do wycięcia i pokazywania w kółko młodym piłkarzom w akademiach. Nie chodzi jednak o fantastyczne gole Pavarda, Di Marii czy Cavaniego, bo to były solowe momenty geniuszu. Tutaj mieliśmy okazję oglądać idealną pracę zespołową. Po pierwsze – akcja Francuzów przy golu na 4-2. Książkowy przykład przeprowadzenia kontrataku. Trójkolorowi potrzebowali 5(słownie: pięciu) podań by od własnego pola karnego wyprowadzić Mbappe do stuprocentowej sytuacji, której on w takiej formie po prostu nie mógł zmarnować. Ruch każdego zawodnika był starannie zaplanowany, wykonany w konkretnym celu. Wszystko zadziałało jak w idealnie zaprogramowanej maszynie.
Po drugie – ruch Edinsona Cavaniego i jego współpraca z Luisem Suarezem. W Ameryce popularne jest określenie „self-made man”, o ludziach, którzy własną ciężką pracą doszli do konkretnego sukcesu. Idąc tym tropem, gol Urugwaju na 1-0 to był „self-made goal” Cavaniego właśnie. Najpierw fenomenalny przerzut do Suareza, obserwacja tego co on robi i wreszcie przyspieszenie w kierunku piątego metra i idealne zamknięcie akcji. Dośrodkowanie napastnika Barcelony również było genialne, posłane w punkt, ale ruch Cavaniego to wzór dla każdego napastnika pokazujący jak samemu można od podstaw wypracować sobie bramkę.
To był najlepszy możliwy początek drugiej fazy turnieju. Czekamy na dalsze fajerwerki, bo jutro do gry wchodzą chociażby pracowici gospodarze, chcący napisać swoją piękną historię i rozpędzeni Chorwaci. Karuzela wręcz mocno się kręci i nie ma zamiaru za szybko się zatrzymywać.