GÓRNIK ŁĘCZNA – LECH POZNAŃ
(1-1)
Nie od dziś wiadomo, że w obecnym sezonie wyjazdy Lechowi zdecydowanie nie służą. Zwłaszcza, gdy przychodzi mu się mierzyć z drużyną, która na własnym obiekcie radzi sobie naprawdę dobrze. Górnik Łęczna w 13 meczach zainkasował 24 punkty i potrafił powstrzymać takie ekipy jak warszawska Legia, czy Pogoń Szczecin. Dzisiaj stanął przed szansą przerwania jednej z najczarniejszych serii. Passy meczów bez zwycięstwa z poznaniakami. Zielono-czarni po raz ostatni mogli świętować sukces nad ekipą z Poznania w sezonie… 2004/05.Czy ten dzień miał okazać się przełomowym?
Od samego początku spotkania podopieczni Szatałowa starali się grać bardzo ofensywnie. Odważnie parli do przodu, starając się przycisnąć swoich gości już na starcie dzisiejszego zmagania. Widać było, że włożyli sporo pracy w przygotowanie do tej konfrontacji, by nadać widowisku niepowtarzalnej jakości (zwłaszcza po „przygodzie” z zeszłego tygodnia). Mimo wszystko to Lech już w 5. minucie miał dogodną sytuację, by wyjść na prowadzenie. Dośrodkowanie w pole karne Lovrencsicsa trafiło na głowę Sadajewa, ale czeczeński napastnik nie zdołał odpowiednio się złożyć, by umieścić piłkę w siatce. Sam szkoleniowiec poznaniaków doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli jego zawodnikom nie uda się „usiąść” na rywalu, mecz nie zdoła się ułożyć w sposób dla nich odpowiedni.
Organizacja Górnika Łęczna mogła wzbudzać prawdziwy podziw. Gospodarze postawili bardzo trudne warunki przeciwnikowi, utrudniając mu jakiekolwiek zawiązanie akcji w okolicach twierdzy Prusaka. Do tego, poszczególni piłkarze formacji potrafili tak się ustawić, by w każdej chwili przeciąć groźne podania lechitów. Zezwolili im jednak na dośrodkowanie Węgra z 10. minuty, gdy w pole karne wbiegał Kownacki. Młody lechita nie zdołał jednak właściwie odnaleźć się w sytuacji, a to głównie za sprawą skutecznej interwencji Mierzejewskiego, który wybił piłkę w ostatniej chwili. Całość akcji została rozpoczęta przez świetne zagranie Sadajewa, który uruchomił Lovrencsicsa na prawej stronie.
Górnik nie zamierzał pozostać bierny i niewzruszony. Chwilę po groźnej akcji podopiecznych Skorży, z piłką zabrał się Rudik i dobrze posłał ją w kierunku Cernycha. Litwinowi zabrakło jednak nieco umiejętności (miał futbolówkę na lewej, nie na lepszej-prawej nodze), przez co jego dośrodkowanie nie spowodowało zbyt dużego chaosu w szeregach lechickiej defensywy. Entuzjastów Łęcznej sposób rozegrania mógł się jednak podobać. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę dobre i sukcesywne włączanie się Mraza do ataku.
Choć Lech pragnął szybko odebrać piłkę po stracie, to jednak gra w takim ataku pozycyjnym nie przynosiła wymiernych korzyści. Wręcz przeciwnie. To Górnik starał się grać bardziej agresywnie, silnie naciskając na Dumę Wielkopolski. W 20. minucie starcia, niebezpieczne uderzenie Bonina lewą nogą z dość dużej odległości mogło zaskoczyć bramkarza Lecha. Gostomski był na posterunku, ale w razie gdyby „wypluł” piłkę, na dobitkę czekał już Cernych. Obrona „Kolejorza” zamarła i… przeciągłą chwilę pozostała w takim marazmie.
W 22. minucie konfrontacji gospodarze wyszli na prowadzenie. Po tym jak świetnym dośrodkowaniem z rzutu rożnego popisał się Mraz, piłka odbiła się od barku Arajuuriego i spadła pod nogi całkowicie niekrytego Rudika. Nikt nie doskoczył do Białorusina, nikt nie utrudnił mu oddania strzału. Ale jakie to było uderzenie! Strzelec o mało co nie rozerwał siatki, nie pozostawiając żadnych szans bramkarzowi Lecha na skuteczną interwencję.
Od tego czasu Lech próbował reagować, ale nie mógł przebić się przez zwarte szyki defensywy Górnika. Bardzo wysokie doskoki miały zmusić podopiecznych Szatałowa do błędu, ale takowe nie zdarzały się zbyt często. Z tego powodu lechici mogli upatrywać swoich szans w stałych fragmentach gry. Groźnie pod bramką Prusaka zadzaiło się w 27. minucie, gdy strzałem z 25 metrów z rzutu wolnego popisał się Darko Jevtić. Piłka mknęła w okienko, ale bramkarz wykazał się sporym refleksem.
Po golu tempo meczu nieco spadło, Lech miał coraz mniej pomysłu na dobre rozegranie, brakowało mu także dokładności. Choć niezłym podaniem z połowy boiska w kierunku wbiegającego w pole karne Kownackiego popisał się Henriquez, to młodemu lechicie zabrakło nieco umiejętności oraz zimnej krwi. W efekcie, 18-latek uderzył z ostrego kąta posyłając piłkę wzdłuż w linii bramkowej. Gościom nie wychodziło absolutnie nic, prezentowali prawdziwy popis braku dokładności w nawet najprostszych podaniach. Szczególnie kiepsko prezentował się Jevtić, który kompletnie nie był sobą, gubiąc się w zalążkach dryblingu. W tym samym czasie napór rywala okazywał się być coraz silniejszy. Przełom nastąpił dopiero w doliczonym czasie do pierwszej części spotkania.
46. minuta okazała się być szczęśliwą dla podopiecznych Skorży. Po tym jak piłkę z rzutu rożnego w pole karne wrzucił Gergo Lovrencsics, fenomenalnie do strzału lewą nogą złożył się Zaur Sadajew. Czeczen zgubił krycie Mraza i efektywnym wolejem pokonał Prusaka, doprowadzając do remisu.
Druga część spotkania rozpoczęła się w sposób analogiczny. Lech wykrzesał z siebie więcej ochoty, starał się stosować wysoki pressing natychmiastowo doskakując do przeciwnika, ale nie wnosiło to zbyt wiele w sam przebieg gry. Owszem, gospodarze ciągle czuli na karkach oddech swoich rywali, ale ci nie dochodzili do zbyt groźnych sytuacji. Nawet po szybkim odbiorze, zielono-czarni dość łatwo potrafili odnaleźć się w sytuacji i przeciąć niepokojące podania zawodników „Kolejorza”.
Dość asekuracyjną grę obu drużyn przerwało fantastyczne wejście Cernycha. Litwin w 63. minucie stanął przed 100-procentową szansą, gdy wpadając z impetem w „szesnastkę” przełożył sobie futbolówkę na prawą nogę i posłał ją w kierunku bramki Gostomskiego. Bramkarz Lecha popisał się niesamowitym refleksem wyciągając to uderzenie, które powinno znaleźć się w siatce. Wszystko zaczęło się od niepewnego wprowadzenia piłki przez Marcina Kamińskiego, co umożliwiło Górnikowi zawiązanie groźnej kontry.
W konfrontacji zdecydowanie brakowało oddechu, atmosfera była bardzo gęsta. Za każdym razem, gdy któryś z piłkarzy znalazł się przy piłce, momentalnie doskakiwało do niego kilku zawodników z drużyny przeciwnej. To wszystko silnie utrudniało spokojne i swobodne przyjęcie futbolówki.
Choć wydawało się, że optyczną przewagę ma Lech, to jednak zielono-czarni dochodzili do znacznie groźniejszych sytuacji. W 73. minucie mogli wyjść na prowadzenie, po tym jak zawiązali groźny kontratak. Kluczowym momentem tej sytuacji okazał się być pojedynek 1 na 1 Cernycha z Trałką. Gdyby nie przytomne zachowanie poznańskiego kapitana, Gostomski mógłby po raz drugi wyciągać piłkę z siatki.
Druga część spotkania nie przyniosła zbyt wielu emocji. Ba, komentatorzy z powodzeniem skłaniali się ku dygresjom dotyczącym F1, której miłośnikiem jest trener Skorża. To chyba mówi wiele o poziomie starcia Górnika Łęczna z Lechem Poznań. Ofensywni zawodnicy „Kolejorza” zaprezentowali dzisiaj kilkanaście odmian statycznego podejścia do sprawy. W żaden sposób nie mogli sobie poradzić w ataku pozycyjnym, nie mieli nawet najmniejszego pomysłu na skuteczne wprowadzenie piłki, a do tego brakowało zazębiania się poszczególnych części formacji. Podczas, gdy obrona spokojnie koncentrowała się na rozgrywaniu, nikt nawet nie kwapił się, żeby pokazać się do gry, żeby pobiegać nieco więcej, żeby po prostu… włączyć się do akcji. Takie nastawienie w dużej mierze wynikało z warunków, jakie postawił Górnik. Był bardzo nieustępliwy, agresywny i nie pozostawiał zbyt wiele miejsca swojemu rywalowi. Podopieczni Szatałowa praktycznie nie popełniali błędów, byli bardzo zwarci w swoich szykach, tworząc z nich zasieki nie do ruszenia. Do tego upatrywali swoich szans w kontrach, które z większą dozą skuteczności, mogłyby się okazać zabójcze. Taka mądra gra ostatecznie doprowadziła do remisu, z którego gospodarze mogą być zadowoleni. I choć nastroje poznaniaków muszą być zdecydowanie słabsze po już 12. remisie w sezonie, to nie mogą winić nikogo innego prócz siebie. Nie pokazali prawdziwego boiskowego charakteru, nie zrobili nic by przełamać defensywę swojego dzisiejszego przeciwnika. To wszystko nabiera nowego znaczenia, gdy zauważymy, że już przed samym gwizdkiem sędziego kończącym mecz doszło do przepychanek. Po tym jak Nowak taktycznie faulował Hamalainena, prężnie zabierającego się z kontrą, piłkarze obu drużyn gwałtownie do siebie doskoczyli. Ze złej strony szczególnie zaprezentował się Mierzejewski, który wyglądał tak, jakby miał udusić Jevticia. To nieco niepokojące, że piłkarze mieli siłę na agresywne zachowanie, a zabrakło im jej na nieco większe włożenie serca do gry.