Polska – Kolumbia 0:3. Wynik sam w sobie jest żenujący, ale to nie koniec przykrości związanych z tym meczem. Drużyna, która miała chociaż częściowo nawiązać do piłkarzy ery Górskiego czy Piechniczka, kompletnie zawiodła. To nie jest tak, że po prostu nie wyszliśmy z grupy. Został właśnie koncertowo zmarnowany potencjał, który pozwalał na coś więcej niż zagranie trzech spotkań na mundialu.
Przechodząc już do meczu, Polacy mieli być nastawieni bojowo. I nie można powiedzieć, że tak nie było. Cóż jednak z tego, skoro nie przekładało się to na sytuacje bramkowe. Gra lagą do przodu, kiedy mamy zawodników pokroju Zielińskiego czy Lewandowskiego, serio? Chociaż w sumie jaki jest pożytek z wiecznie przestraszonego odpowiedzialnością Zielińskiego oraz wiecznie sfrustrowanego „Lewego”? Tymczasem Kolumbia sumiennie nas rozpracowywała i zdominowała to spotkanie. Niewiele jednak brakowało, żeby do przerwy dowieźć bezbramkowy remis. Niestety, wielki talent Bednarek zgubił krycie na rzecz wielkiego talentu Miny i do przerwy schodziliśmy przegrywając 0:1.
Druga połowa nic w naszej grze nie zmieniła, poza tym że chaos w ataku przełożył się również na obronę. Mimo to, Lewandowski miał wielką szansę wyrównać, jednak tak pokracznie przyjął piłkę, że można było zapomnieć, że gra w Bayernie. Chwilę potem Radamel Falcao pokazał jak wygląda kapitan z prawdziwego zdarzenia. Miał pierwszą „setkę” i od razu ją wykorzystał. Cóż było z tych wyliczeń, że Lewandowski w ciągu ostatnich dwóch lat strzelił o wiele więcej goli niż Falcao, skoro to Kolumbijczyk daje radę na mundialu, w przeciwieństwie do Polaka. Po tej bramce było już wszystko jasne, a Kolumbia z nami się bawiła. Trzecia bramka to efekt kolejnego przegranego pojedynku Rybusa z Cuadrado, a gracz Juventusu musiał w końcu kiedyś pokonać swojego klubowego kolegę. Przy stanie 0:3 kontuzji doznał Michał Pazdan. Za niego wszedł…Kamil Glik, który podobno nie był gotowy. Czyli jednak był trochę gotowy? Tak jak trochę jest się w ciąży? Sam zawodnik odniósł się do tego, mówiąc że był gotowy na to spotkanie, tym samym pogrążając selekcjonera. Adam Nawałka niestety zupełnie przekombinował. Już nawet nie chodzi o personalia, ale o uparte lansowanie gry trójką obrońców, które nigdy w pełni nie zdało egzaminu. W dodatku takie ustawienie było tylko na papierze, bo wahadłowi byli tak naprawdę bocznymi obrońcami. Po co było tak kombinować, skoro w eliminacjach świetnie graliśmy 4-5-1? Nie zdziwię się, że Nawałka ustawi tak zespół z Japończykami i o dziwo to wypali. Jeśli jednak konsekwentnie będzie kombinował, to nawet mecz o honor może być przez nas przerżnięty.