Lech Poznań w trwającej obecnie przerwie zimowej jest liderem Ekstraklasy, osiągnięcie to przydarza się klubowi z Poznania po raz pierwszy od 13 lat, kiedy to w 2008 roku ekipa Franciszka Smudy grała futbol, który wspomina się w Poznaniu do dzisiaj. Tamten czas przyniósł ekipie z ulicy Bułgarskiej pierwsze w nowej erze po fuzji z Amiką Wronki sukcesy na ligowym i europejskim podwórku. Wtedy na jeszcze częściowo przebudowywanym stadionie swoje pierwsze bramki zdobywał Robert Lewandowski. Teraz osiągnięcie tego sukcesu może otworzyć nową erę historii klubowej, która być może w niedługim czasie pociągnie za sobą kolejne sukcesy i wykreuje następne gwiazdy światowego formatu. Jednak dojście do tego momentu nie było łatwe. Ostatnie lata to nieustanne pasmo porażek i zawodów, sezon 2019/2020 był małym promykiem nadziei, wicemistrzostwo i faza grupowa Ligi Europy zwiastowały coś dobrego… lecz finalnie poprzedni sezon zakończył się największą porażką ligową od kilkunastu lat i tylko 11. miejscem w tabeli. Początek tego roku był bardzo słaby, na Lecha patrzyło się ciężko, ten nieustannie zawodził swoich kibiców, wydawało się, że 2020 rok jednak nie był tym przełomowym, mimo że za pasem były szumnie zapowiadane obchody stulecia klubu, nastroje były minorowe. Zespół był w rozsypce, mentalnie i psychicznie.
Tą mozolną drogę na szczyt, na razie tymczasowy, rozpoczęło przyjście do klubu Macieja Skorży. To on miał przywrócić dawny blask mistrzowskiej drużyny z 2015 roku… którą ona sam wtedy prowadził. Skład węgla i papy, który odziedziczył po swoim skompromitowanym byłym asystencie Dariuszu Żurawiu, nawet jego w początkowej fazie przerósł. Jak sam przyznał na jednej z konferencji, nie spodziewał się, że w zespole jest aż tak źle. Jednak nie tylko kibice, ale i włodarze klubu ma zaufali. Mając pieniądze z rekordowej sprzedaży Jakuba Modera oraz po awansie do europejskich pucharów, Kolejorz postanowił w końcu zainwestować. Stworzyć zespół na miarę tego z 2010 i 2015 roku, zespół kompletny, bez przypadkowych ludzi, ze zmiennikami na każdej pozycji, co nie zdarzało się często. Klub w swoich inwestycjach rozpędził się do takiego stopnia, że zabrakło miejsc na liście klubowej by móc zgłaszać kolejnych zawodników do uczestnictwa w rozgrywkach ligowych.
Nazwiska takie jak Rebocho, Ba Loua czy Pereira były anonimowe, wyglądały jak kolejne, które mogą zawieść kibiców Kolejorza. Jednak niemal od samego początku ligi, nie licząc falstartu ligi z Radomiakiem, pokazali oni, że nie są piłkarzami z przypadku. Wspierani przez wcześniej dobrze znanych przy Bułgarskiej Murawskiego i Douglasa oraz powracającego Amarala zaczęli grać… świetnie. Czarodziejska różdżka trenera Skorży jednak działa, zespół zaczął stanowić monolit, wszyscy gracze okazali się być w formie i grać na maksimum swoich możliwości. Wtedy odżyła wiara kibiców w majstra, tak wyczekiwanego w Poznaniu, zwłaszcza na stulecie klubu. Klub zaryzykował i to ryzyko się opłaciło. Niemal każdy nowy piłkarz (nie licząc Roko Baturiny), który pojawił się w 2021 roku, podniósł poziom zespołu. Włodarze Lecha jednak nie poprzestają na tym co udało się im zbudować. Szukają kolejnych dwóch zawodników z wysokiej jak na standardy Ekstraklasy półki do wzmocnienia ofensywy i defensywy. W klubie posprzątano, trupy już nie wypadają z szafy. W końcu da się cieszyć grą Lecha. Efekt? Średnia powyżej 18 tysięcy osób na trybunach w całej rundzie, zdecydowanie najwyższa w lidze i to w czasach pandemii.
Przełomowe momenty
Zatrudnienie Maciej Skorży było chyba najlepszą decyzją jaką Karol Klimczak z Piotrem Rutkowskim mogli podjąć, następstwo budowania głębi składu i sprzedaży młodych zawodników, których wytransferowano w ich prime time za bardzo duże sumy pozwoliło zebrać środki na budowę nowego, lepszego Kolejorza. Dzięki odejściu Żurawia, do klubu wrócił też niechciany przez niego Joao Amaral, który jest teraz gwiazdą ligi i najlepszym graczem zespołu. W klubie został też niechciany wcześniej Nika Kvekveskiri, który daje świetne zmiany w środku pola i dokłada swoje bramkami z dystansu. Nawet afera alkoholowa z jego udziałem, kiedy to wsiadł pod wpływem procentów za kierownice swojego auta nie wpłynęła na jego grę, a tym bardziej nie zburzyła atmosfery w zespole.
Lech w pierwszych 8. kolejkach ligowych nie przegrał ani razu, ogólnie w całej rundzie dał się pokonać tylko dwa razy w 19 spotkaniach, na wyjazdach w Radomiu i Białymstoku. Obie te porażki dzieliło kolejnych 7 spotkań niemal z kompletem punktów, w tym ważnym zdobytym przy Łazienkowskiej w Warszawie, nad fatalnie spisującą się w tym sezonie Legią. Lech potrafił wykorzystać słabość największego rywala, punktując regularnie, nie dał się wyprzedzić dzielnie goniącym go ekipom ze Szczecina, Częstochowy czy Radomia. Najwyższe swoje wygrane osiągnął w meczach przeciwko Wiśle Płock (4:1), Wiśle Kraków (5:0), oraz Śląskowi Wrocław (4:0). Nie dał się w spotkaniach z Rakowem czy Pogonią, kiedy gonił wynik do samego końca. Potrafił, w końcu, odwracać losy spotkania po stracie bramki, tak było dwukrotnie w obu spotkaniach z Górnikiem Zabrze. Zespół ma mentalność, dobre przygotowanie kondycyjne i przede wszystko wysoki poziom. Zmiennicy nie są osłabieniem, a dają sporo w końcówce. Wystarczy pomyśleć, że na ławce siedzą Dani Ramirez z Pedro Tibą, którzy ciągnęli Lecha do fazy grupowej Ligi Europy rok temu.
Czy Lech zdobędzie upragniony tytuł? Jest na to duża szansa. Przy konkretnych wzmocnieniach zimą utrzymanie przewagi nad rywalami nie powinno być ciężkie. Skorża wie jak prowadzi zespół, by ten nie stracił formy. Lech pod jego wodzą nauczył się efektywnie grać i wygrywać mecze, których nie powinien. Kolejorz też ma trochę szczęścia, dzięki głębi składu omijają go kontuzje, albo są mało szkodliwe dla wyjściowej jedenastki (jak ta Rebocho). Nikt z tak zgranej ekipy nie odejdzie zimą, z ekipy która może osiągnąć coś wielkiego, bo przecież oprócz walki tytuł jest też w grze o Puchar Polski, którego w gablocie przy Bułgarskiej nie ma od 10 lat. A co dalej… europejskie puchary i walka o upragnioną Ligę Mistrzów,może w końcu się uda?
Siedemnaście meczów do końca, od miasta do miasta, po mistrzostwo i… basta!