Zagłębie Lubin na inaugurację PKO Ekstraklasy podejmowało u siebie wicemistrza Polski, Lecha Poznań. Spotkanie zakończyło się skromnym zwycięstwem „Miedziowych”.
Mecz zapowiadał się niezwykle pasjonująco. Zagłębie w zeszłym sezonie co prawda zawiodło rzeszę fanów Ekstraklasy, gdyż nie dostało się nawet do grupy mistrzowskiej, z kolei Lech drugim miejscem wzbudził nadzieje wielkopolskich fanów na najbliższą przyszłość. Wszystko wskazywało więc na to, że premierowa kolejki sezonu 2020/21 dostarczy nam wiele smaku.
Początek meczu nie należał do najciekawszych. Od pierwszego gwizdka Bartosza Frankowskiego przewagę miał co prawda Lech, ale brakowało mu konkretów, ku temu, żeby wyjść na prowadzenie. Kapitalną sytuację zmarnował wpierw Kamil Jóźwiak, który otrzymał kapitalne podanie od Jakuba Modera. Kapitan poznaniaków zderzył się jednak z Dominikiem Hładunem, a golkiper „Miedziowych” trafił w twarz pięścią swojego przeciwnika. Arbiter nie zdecydował się wskazać na wapno.
Potem stuprocentową okazję zaprzepaścił Mikhael Ishak. Nowy nabytek „Kolejorza” dostał podanie od Daniego Ramireza, lecz jego uderzenie wylądowało ponad bramką. Kibice Zagłębia więc mieli podwójny powód do radości – nie dość, że mogli dotknąć futbolówkę, którą na co dzień grają profesjonalni piłkarze w naszym kraju, to do tego, nie wylądowała ona w siatce ich ulubieńców.
Defensywa Lecha również tego dnia nie prezentowała się zbyt okazale. Lubomir Satka z Djordje Crnomarkoviciem regularnie się spóźniali, nie doskakiwali do swoich rywali. Lubinianie także z tego skorzystali, co zaowocowało dwoma groźnymi atakami, gdzie Samuel Mraz dwukrotnie oddał strzał w kierunku miejsca strzeżonego przez Filipa Bednarka. Brat piłkarza Southampton FC pokazał się z doskonałej strony i kapitalnie interweniował przy każdej z sytuacji.
Wszystko wskazywało na to, że obie drużyny zejdą na przerwę w stanie bezbramkowego remisu. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry do pierwszej połowy, nagle padł gol. Strzelcem został Ishak. Akcję zapoczątkował Satka, zagrał do Pedro Tiby, ten odpowiednio zastawił się w polu karnym, piłkę przechwycił szwedzki napastnik i kąśliwym uderzeniem pokonał utalentowanego golkipera Zagłębia.
Druga odsłona gry nie należała do najbardziej okazałych. Sposób grania w piłkę przez Zagłębie można było nazwać po prostu kompromitacją. Lech doskonale wykorzystywał wolne strefy, atakował, ale brakowało kropki nad „i”. Z tymi słowami najbardziej utożsamiać powinien się Jakub Kamiński, który doskonale dryblował, kreował zagrożenie, ale nie był w stanie realnie zagrozić bramce, poprzez jakieś konkretne zagranie bądź uderzenie. Jest takie słynne powiedzenie – „niewykorzystane okazje lubią się mścić”. Nie wiem, kto je wymyślił, ale Zagłębie wzięło sobie te słowa ewidentnie do serca, stanęło w szranki poznaniakom i stwierdziło, że powalczy o swoje. „Miedziowi” oba trafienia zdobyli po rzutach rożnych. Przy pierwszym piłkę do siatki skierował Lubomir Guldan. Słowak doskonale wykorzystał błąd Bednarka, który biegał w swojej strefie, niczym dziecko we mgle i bezproblemowo trafił do pustej bramki.
Przy drugim golu ponownie asystował z kornera Damjan Bohar. Słoweniec dośrodkował piłkę, Moder zgubił Sasę Balicia, a ten także poradził sobie z polskim golkiperem wychowanym na niderlandzkich boiskach. Oczywiście, kamery skierowały się na Satkę, sugerując, że to on jest winien utraconego gola, ale tak naprawdę Balic wpierw zbiegł młodemu środkowemu pomocnikowi, którym zainteresowane jest między innymi Galatasaray.
Jakie wnioski po tym meczu? Lech ponownie był lepszy od swoich rywali, ale przegrał – całkowicie zasłużenie, bo dziadostwo przekroczyło swoją miarę. Poznańscy piłkarze powinni już dawno zapewnić swoje zwycięstwo, a mimo to, nie dokonali tego. Ciężko po takim spotkaniu dopatrywać w Lechu plusów. Nikt nie zagrał na miarę swoich możliwości, Bednarek zawalił pierwszego gola, defensywa nie była żelazna. Najbardziej w linii pomocy zawiódł Moder i Jóźwiak. Ishak w ataku prezentował się całkiem nieźle, trafił w debiucie, ale kilka okazji też zepsuł. Najgorzej wypadli jednak zmiennicy. Filip Marchwiński zagrał standardowo słabo, Michał Skóraś nie pokazał się z najlepszej strony, a Filip Szymczak dostał zbyt mało czasu, żeby cokolwiek wnieść do gry swojej drużyny.
Zagłębie z kolei prezentowało się absurdalnie przez większość czasu, ale wygrało, bo wykorzystało swoje sytuacje. Mraz często dochodził do sytuacji, co w pewnym stopniu pozytywnie prognozuje na przyszłość, lecz reszta piłkarzy prezentowała się beznadziejnie. Bohar co prawda zanotował dwie asysty, ale poza tym grał słabiutko. „Miedziowie” zostawiali ogrom miejsca swoim przeciwnkom, a w ofensywie również nie pokazali się z najlepszej strony. Porażka z kimś takim przez „Kolejorza” to po prostu kompromitacja.
Coś co jednak najbardziej martwi to postawa Zagłębia, jeśli chodzi o faule. Rok Sirk brutalnie zaatakował Crnomarkovicia, a arbiter mimo to pokazał swojemu rywalowi tylko żółtą kartkę. Nie dziwiła reakcja Serba, który od razu doskoczył do sprawcy agresywnego ataku, ale żółty kartonik dla defensora już jednak powinien dziwić, bo naturalny doskok do przeciwnika. Potem ponownie niesamowicie chamsko piłkarza z Wielkopolski potraktował Łukasz Poręba. Frankowski nawet nie sięgnął do kieszeni i przez myśl mu nie przeszło, żeby w jakikolwiek sposób ukarać zawodnika. Brak różnorakich kar wobec takich drwali z pewnością nie służy naszej lidze.
Patryk Projs