Koniec. Zagłębie żegna się z europejskimi pucharami, jednak w ich przypadku nie można mówić o kompromitacji i wstydzie. Ta drużyna ma potencjał, może być naszym powodem do dumy. Dzisiaj jednak, tak jak i tydzień wcześniej, zabrakło szczęścia.
Można było przypuszczać, że Zagłębie nie rzuci się od razu do ataku, ale że już w 3. minucie piłkarze z Lubina będą o włos od straty bramki…? Rzut rożny (któż by się spodziewał), zamieszanie w polu karnym, strzał z małej odległości i tylko dobry refleks Polacka sprawia, że na tablicy wciąż widnieje wynik 0:0. Początek w wykonaniu Miedziowych był mocno niemrawy, choć trzeba przyznać, że z minuty na minutę podopieczni Stokowca nieśmiało się rozkręcali. No i w końcu się rozkręcili. 22. minuta, niezawodny Djordje Cotra dośrodkowuje wprost na nogi Guldana, a ten pokonuje bramkarza gospodarzy.
Lubinianie na przerwę schodzili z wynikiem wciąż niekorzystnym, ale napawającym nadzieją. A co można powiedzieć o ekipie SønderjyskE? Niewiele. Niemrawi, niewyraźni – zawodnicy bez wątpienia nie zażyli przed meczem wiaderka witamin. Ani nawet Rutinoscorbinu. Jedna groźna akcja w trzeciej minucie i jeden niezły strzał Madsena w 29. minucie – to by było na tyle.
Druga połowa? Z minuty na minutę było czuć coraz większą nerwówkę, gra zaczynała być coraz bardziej agresywna. Dobrych sytuacji brak. Do 65. minuty. Pedersen i 1:1. Jak? Wiadomo, stały fragment gry. Rzut rożny. Co się nie udało na początku meczu, udało się teraz. Sytuacja za wiele nie zmieniała – Zagłębie wciąż musiało strzelić bramkę, tyle że wtedy dawałaby ona tylko dogrywkę. Strzelić się jednak nie udało, choć kilka razy było blisko. Koniec przygody Zagłębia w pucharach – fajnej przygody, o której zawodnicy będą mogli wspominać za kilka lat – głównie dzięki wyeliminowaniu Partizana Belgrad. Pozostaje jednak niedosyt, bo SønderjyskE zespołem lepszym nie było – Duńczycy mieli po prostu więcej szczęścia. Tylko tyle i aż tyle.