Legia Warszawa zakwalifikowała się do następnej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Pierwszy egzamin zdali śpiewająco, bowiem pokonali w dwumeczu Bodo/Glimt 5:2 (na wyjeździe 3:2 i u siebie 2:0). Filary z ubiegłego sezonu znowu wydatnie dały o sobie znać, gdyż bramki strzelali Luquinhas i Pekhart.
Miało być tak ciężko, miało być tak strasznie, a tu proszę oba mecze zwycięskie i to nie z byle kim, Norwegowie to nie pierwszy lepszy klub, to nie amatorzy, tylko wymagający rywale. Od początku było widać z obu stron jasno wyklarowany plan, Legioniści starali się zaszachować rywala i de facto z perspektywy czasu ta sztuka im się udała i plan wypalił, ale po kolei.
Pierwszy kwadrans minął pod znakiem badania się obu stron, nic ciekawego nie miało miejsca. Potem serce fanatyków Legii zabiło mocniej, zrobiło się gorąco. Najpierw zza pola karnego szczęścia próbował Sampsted, lecz jego próba minęła się z lewym słupkiem strzeżonej przez Artura Boruca bramki dosłownie o włos. W 32 minucie mogło i powinno być 1:0 dla Bodo, lecz tylko sam Botheim wie jak z kilku metrów przestrzelił nad bramką niepilnowany przez nikogo. Stare porzekadło mówi, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Najpierw dobrej sytuacji nie wykorzystali Luquinhas i Emreli, ale to głównie za sprawą tej dwójki. W 40 minucie Legia przeprowadziła kontrę , najpierw Mladenovic zgrał do środka pola cudownie do Emreliego, ten genialnie uwolnił podaniem z pierwszej piłki będącego na skrzydle Luquinhasa, a ten cudownym rajdem wpierw wkręcił w podłogę obrońcę gości, by następnie bezczelnym strzałem po ziemi pokonać bramkarza rywali. Blisko 20 tysięczna publiczność przy Łazienkowskiej eksplodowała!
Na drugą połowę lepiej wyszli podopieczni Czesława Michniewicza, jednak a to brakło ostatniego podania albo wykończenia. W 63 i 68 minucie szczęście uśmiechnęło się po raz kolejny do Legii. Za pierwszym razem dobrze interweniował Boruc, za drugim piłka wylądowała na poprzeczce. W kolejnych minutach tempo gry siadło, na boisko wszedł król strzelców Ekstraklasy z ubiegłego sezonu. Po raz kolejny udowodnił, że futbolówka go szuka w polu karnym. Tak było w samej końcówce spotkania, gdy Legia wyszła z kontrą. Dobrze piłkę wrzucił Mattias Johansson, a Pekhart jak już nas przyzwyczaił nie zwykł marnować takich okazji, po tym było pewne, że nie tylko awans zagwarantowany został w dobrym stylu, ale i druga wiktoria. Czasu na odpoczynek nie ma, gdyż w sobotę Superpuchar z Rakowem, a w środę przy Łazienkowskiej czekać będzie kolejny rywal, tym razem w drugiej rundzie Legia podejmie Florę Tallinn, zespół który na papierze powinien stanowić mniejsze zagrożenie niż Norwegowie.